- Pielgrzymka przynosi doświadczenie idealnego świata, w którym wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami - mówi Danusia Pander.
Idę w stronę groty lurdzkiej. Widzę na trawie nieopodal małą grupkę. Roześmianą i głośną. Chyba z czegoś żartują. Tak, zdecydowanie z czegoś żartują, bo kolejne zdanie wywołało salwę śmiechu.
To neoprezbiter ks. Jan Pander wraz z kilkuosobową grupą młodzieży ze swojej rodzinnej parafii św. Anny w Golczowicach. Pielgrzymują w „jedynce fioletowej”. Dla większości z nich to już kolejna pielgrzymka na Jasną Górę.
– A ja idę pierwszy raz. To mama mnie zachęciła. Powiedziała mi, żebym poszedł i zobaczył, jak jest na pielgrzymce – mówi Marcel Placzek. Z opowieści Marcela można wysnuć przekonanie, że przez pierwsze godziny i pierwsze kilometry szału nie było, ale gdy przyszedł czas wieczornego nabożeństwa, coś się mocno zmieniło.
– Klimat modlitwy, śpiewane piosenki to było coś, co mnie przekonało – podkreśla Marcel, a Natalia Kichel dodaje, że było to nabożeństwo przy kapliczce w Kamionku, w pobliżu fontanny i przy blasku księżyca. – Poprowadził je ks. Ryszard Kinder, proboszcz z Głogówka. Osnute było wokół sakramentu pokuty. Pieśni przeplatane były doświadczeniem miłosierdzia Bożego. Na koniec dodał, że jeśli na drugi dzień spowiednicy będą mieli wciąż zajęty czas, to mają to zwalić na niego – uśmiecha się ks. Jan Pander. I dodaje, że rzeczywiście spowiedzi we wtorek nie było mało.
Dla Marcela zaskakujące było również to, z jak wielką gościnnością spotyka się na szlaku. – Ludzie są bardzo serdeczni i nie boją się obcych osób wpuszczać do domu. To mnie zaskoczyło i bardzo mi się podoba – podkreśla. I z pełnym przekonaniem dodaje: – Za rok też idę.
Ta deklaracja wzbudza entuzjastyczne okrzyki pozostałych młodych z golczowickiej parafii. Sami parę lat wcześniej dopiero co poznawali pielgrzymkę od środka, a teraz nie wyobrażają sobie bez niej sierpnia. – Natalia w ubiegłym roku miała iść na jeden dzień. I na zakończenie każdego dnia stwierdzała, że jeszcze jutrzejszy dzień przejdzie, więc prosiła mamę, by dowoziła jej potrzebne rzeczy. Tym sposobem przeszła całą pielgrzymkę – opowiada ks. Pander, a Natalia Kichel potakująco kiwa głową. – Tak bardzo spodobało mi się, że nawet z kontuzją nogi doszłam do celu – podkreśla Natalia.
– Na pielgrzymce otwierają się człowiekowi oczy na to, jaki świat może być. Jeśli, jak mówił papież Franciszek , wstaniemy z kanapy i ruszymy się z domu, to zobaczymy serdeczność ludzi, piękno Kościoła, który tworzymy – mówi ks. Pander, jego siostra Danusia dodaje: – Jak się raz przejdzie pielgrzymkę, to chce się chodzić co roku. To jakby doświadczenie idealnego świata. Tu wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami. Tak całe życie powinno wyglądać, ale niestety po pielgrzymce wraca szara rzeczywistość.
A czy coś z klimatu pielgrzymki udaje im się przenieść w codzienność. – Tak. Ale muszę przyznać, że im więcej czasu upływa, tym człowiek staje się coraz bardziej przytłoczony – podkreśla Danusia.
Pielgrzymka daje im siły na cały rok, jest dla nich umocnieniem w wierze. Ważne jest dla nich też to, że pielgrzymuje się w grupie, że idzie się razem, żartuje razem, śpiewa razem, modli się razem. – Tu nie jest się samotnym – mówią.
– Na pielgrzymce wiele łask już wyprosiłam. Niosę różne intencje i czuję się wysłuchana. Wiem, że ten trud jest cenny, że on ma sens – dzieli się Michaela Placzek.
A na koniec rozmowy jeszcze raz wracają do tematu gościnności. W domach, u ludzi, których widzą raz w roku przyjmowani bardzo ciepło. Czeka na nich kolacja i śniadanie. – Dziś rano nasi gospodarze szli do pracy, ale specjalnie wstali wcześniej, by przygotować dla nas śniadanie – opowiada Danusia. – W zeszłym roku zostawiłam na noclegu pidżamę. A w tym na mnie czekała – dodaje Michaela.