Dziś „wyszkubki” lub „froncka”, czyli darcie pierza, to przede wszystkim okazja do wspólnych spotkań.
Na takie wieczorne spotkania mieszkanki Większyc przychodzą bardzo chętnie Karina Grytz-Jurkowska
W Większycach pierze szkubało się od zawsze. Gospodynie szykowały wyprawki dla córek, m.in. pierzyny, poduszki wraz z pościelą. Wtedy drób biegał po niemal każdym podwórku. Z czasem, w wyniku przemian ustrojowo-gospodarczych oraz dostępności towaru w sklepach, domowa hodowla gęsi i kaczek powoli zanikała. Dziś gęsi paradują już tylko w dwóch obejściach.
Ile puchu na pierzynę?
– Dawniej skubało się w domach. Zbierały się głównie kobiety – sąsiadki, koleżanki ze wsi. Szkubali wszyscy, starsi od rana, dzieci po szkole albo podczas ferii, a młodzi po pracy. Kiedy kończyło się u jednej gospodyni, szło się do kolejnego domu – opowiada Elżbieta Pogodzik. Pierze darło się zimą. Pióra pozyskiwało się z zabitych przed świętami gęsi i kaczek. Wcześniej się je podskubywało, czyli wyrywało delikatnie z żywej gęsi czy kaczki nieco puchu, który i tak by zgubiła podczas okresu pierzenia. Technika jest prosta. Łapie się dłonią piórko na końcu, drugą odrywa puch, czyli tzw. promienie, aż do nasady i powtarza to z drugiej strony. Na zwykłą pierzynę potrzeba ok. 4 kg pierza, uzyskiwanego z ok. dziesięciu gęsi. – Na dużą, zimową, szło i dwanaście funtów (ok. 5,5 kg). Starsi ludzie mawiali, że na reumatyzm było dobre szczególnie pierze z kaczek – mówi Renata Poguntke.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.