Jazda do Barda

ak

publikacja 03.07.2013 20:24

Nawet konie zaprzyjaźniły się w czasie tej pielgrzymki.

Jazda do Barda Siodłanie koni przed wyruszeniem w ostatni etap pielgrzymki Andrzej Kerner /GN

Dzisiaj (środa 3 lipca) 13 jeźdźców, którzy w niedzielę wyruszyli w pierwszej konnej pielgrzymce z Rozwadzy, dotarło do sanktuarium maryjnego w Bardzie. – Jest to wyjazd ewangelizacyjny – mówi ks. Piotr Jędras, wikariusz parafii w Gogolinie, który był duchowym przewodnikiem pielgrzymki. Jazdy konnej uczy się dopiero od miesiąca. – Radzi sobie całkiem, całkiem. Jak do tej pory nie spadł – chwali księdza Wojtek Wójcik, siedemnastolatek, miłośnik koni, który uczył swojego duszpasterza jazdy konnej. Zaprzyjaźnili się  podczas przygotowań do bierzmowania, na które początkowo Wojtek chodził, „bo musiał”.

– Najtrudniejsze dla jeźdźca jest wytrwanie czterech dni po kilka godzin jazdy dziennie. Co innego jazda rekreacyjna, jedna, dwie godzinki. A tu tyłek nie wytrzymuje, nogi nie wytrzymują. Trzeba się oszczędzać – tłumaczy Wojtek. Konno jeździ od 4 lat, w pielgrzymce jechał na Montanie, na pruskim siodle wojskowym z 1916 r. – Jest tak twarde, że… głowa boli. Musiałem podłożyć gąbkę – śmieje się. – Najważniejsze dla nas, żeby był wybieg dla koni. I żeby było się gdzie wykąpać. A spanie nie było ważne – dodaje.

Jeźdźcy są przyzwyczajeni do trudów, a nawet ich szukają. – To jest pielgrzymka, chodzi o to, żeby trud był, żeby być bliżej natury i Boga. Jesteśmy grupą entuzjastów, chcemy być razem ze sobą i z końmi.Konie idą śmiało, nic im nie będzie, to nie są trudne dla nich trasy, najdłuższy odcinek miał ok. 50 km. W czasie wojny czy manewrów kawaleria pokonywała nawet 100 km, nie jedząc, nie śpiąc, konie też bez owsa, bez trawy i dawały radę. Byle tylko woda była, to jest najważniejsze. Jazda do Barda   Poranne pojenie koni w Starym Paczkowie Andrzej Kerner /GN A tu na pielgrzymce konie są szczęśliwe. Co ciekawe – bardzo szybko się ze sobą zżyły, zaprzyjaźniły, choć są z dwóch stadnin. Normalnie oswojenie koni z różnych stad trwa nawet kilka tygodni – mówi Marek Turowski z Opola, z grupy rekonstrukcyjnej IV Pułku Ułanów Zaniemeńskich.

Jeźdźcy nocowali pod gołym niebem albo w „koniowozie”, który im towarzyszył w drodze. – Tłumaczyliśmy gospodarzom, którzy przygotowali dla nas noclegi, że nie chcemy wygód – mówi M. Turowski. Współorganizator pielgrzymki, Krzysztof Lepich, właściciel stadniny „Wild West” w Rozwadzy, podkreśla gościnność w wioskach, które przyjmowały pielgrzymów. – To sprawa księdza. Wielki plus dla niego – podkreśla.

Pielgrzymi nocowali w Strzeleczkach, Wójcicach i Starym Paczkowie.