Związek Parafii Rzymsko-Katolickich

Ks. Tomasz Horak

Do dramatycznego finału daleko, to prawda. Ale problem gdzieś tam za zakrętem jest.

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Przed kilku tygodniami miałem taki mały „epizod zdrowotny”. Trafiło się to w czasie niedzielnej sumy – a więc parafianie stali się współuczestnikami zdarzenia. Pomagali proboszczowi z sercem, a co najważniejsze – skutecznie. Od tego czasu wciąż słyszę pełne życzliwej troski pytania o zdrowie. Miłe to, nie powiem. I upewniające, że ksiądz ludziom potrzebny. Zresztą co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Kilkanaście lat jeździłem na wakacyjne zastępstwa do Bawarii, zawsze do tej samej parafii. Nawet nowego proboszcza wprowadzałem w jej realia. Z niekłamaną radością witali mnie, sezonowego duszpasterza. I żegnali na koniec sezonu, dodając do urzędowej wypłaty nieco marek. Od burmistrza ewangelika po małą ministrantkę na filii. Ostatnio ilość wiosek i kościołów z kilku wzrosła tam do kilkunastu. Księży dalej dwóch. Są jeszcze świeccy „referenci pastoralni”, dwoje. Potrzeba księdza musiała się tam zmienić dokładnie tak, jak nazwa jednostki organizacyjnej. Przedtem była to „Rzymsko-Katolicka Parafia...”. Teraz jest „Związek Parafii Rzymsko-Katolickich...”.

Postawiłem kiedyś naszemu biskupowi w czasie wywiadu dla „Gościa” pytanie o to, czy ma strategię zmian sieci parafialnej w diecezji. Odpowiedział, że widzi potrzebę, ale strategii nie ma. Przed kilku laty moje pytanie było nieco przedwczesne. Teraz jednak parafie u nas kurczą się dramatycznie. W ciągu 18 lat w mojej ubyło ponad 25% parafian. No i proporcje wiekowe zmieniły się bardzo. Można problem sformułować drastycznie, pytając, co ksiądz będzie w jednej malutkiej parafii robił i z czego będzie tam żył. Do tak dramatycznego finału daleko, to prawda. Ale problem gdzieś tam za zakrętem jest. Jeszcze inne są uwarunkowania parafii miejskich – maleje liczba wiernych, ale nieproporcjonalnie maleje liczba wikarych. Przy malejącej populacji dzieci i młodzieży załamią się seminaria duchowne i wydziały uniwersyteckie (nie tylko teologiczne). Nowych księży będzie na lekarstwo (i nie tylko księży). Obserwowałem to przed laty w Niemczech. Tyle, że spadek ilości mieszkańców nie był tam tak dramatyczny, jak teraz w Polsce. Ciekaw jestem, jak moi bawarscy parafianie i ich duszpasterze funkcjonują teraz – już nie jako parafia, a związek parafii. Warto by pojechać bodaj na miesiąc, by choć pobieżnie zapoznać się z ich rozwiązaniami, metodami, sposobami. Pewnie nasi biskupi takich obserwatorów wysyłają, bo czas nagli. Obawiam się, że jeśli sami, przymuszeni sytuacją, zaczniemy naprędce wymyślać rozwiązania, to będzie tak, jak z naszymi polskimi pomysłami w innych dziedzinach społecznego i ekonomicznego życia.

I jeszcze jeden wątek. Księża to straszni indywidualiści. Pamiętam wikarego, który proboszczowi powiedział „bo ja na swojej mszy będę...” – nie ważne o jaki detal chodziło. Słowa jednego wikarego odzwierciedlają indywidualistyczną mentalność wielu. A w „związkach parafii”, czy jak to tam nazwiemy, wspólne, zespołowe działanie duszpasterzy stanowić będzie o podstawowej skuteczności ich poczynań. Prawda, że najważniejsza jest łaska Boża i sama moc obecności Jezusa w Kościele. Wszelako nieskuteczne narzędzia mogą skutecznie udaremniać Boże dary. Tyle do zrobienia. Pilnie.