Nie jestem akwizytorem lipnej sprawy

kgj

publikacja 21.11.2013 12:15

Wystawa fotograficzna, którą można oglądać do 18 grudnia, echo rozmów z ciekawymi ludźmi oraz 190 stron wartościowej poezji i prozy, ubranych w malinową okładkę Almanachu prowincjonalnego to pokłosie sobotniego wieczoru literackiego.

Nie jestem akwizytorem lipnej sprawy   Kuferek z poezją - czyli kolejny numer Almanachu Prowincjonalnego Karina Grytz-Jurkowska/ GN Ukazanie się 18. już numeru półrocznika pt. "Almanach Prowincjonalny", pisma kulturalno-literackiego w polsko-czeskim wydaniu, było okazją do rozmowy i uczty muzyczno-wizualnej.

Tym razem gośćmi sobotniego spotkania byli ks. Jerzy Szymik, teolog i poeta, Vladimír Křivánek, poeta z Pragi oraz Andrzej Babuchowski, tłumacz języka czeskiego.

W trakcie spotkania próbkę swojej twórczości, którą można znaleźć w almanachu, przedstawili młodzi poeci z Opawy i Raciborza. Czeskie dzieła przełożyła na język polski Julia Różewicz, wnuczka Tadeusza Różewicza.

Jednym z elementów spotkania była wystawa fotografii Jana Komarnickiego pt. "Między ziemią a niebem". Od wczoraj do 18 grudnia można ją jeszcze oglądać w Raciborskim Centrum Informacji przy u. Długiej 2.

Główną część wieczoru wypełniły jednak rozmowy, prowadzone z zaproszonymi gośćmi, poprowadzone przez Marka Rapnickiego, koordynatora projektu „4x Czarno na białym” i redaktora naczelnego "Almanachu Prowincjonalnego".

Była w nich mowa o tym, co dzieje się z polską i zagraniczną poezją, o roli poety i wolnomyśliciela, a także o wierze, nadziei z niej płynącej i dawaniu o niej świadectwa życiem i twórczością. Dyskusję przeplatano strofami wierszy zaś niektóre zdania należałoby koniecznie zapisać w sztambuchach. Stąd też zamieszczamy poniżej choć fragmenty tych rozmów.

Nie jestem akwizytorem lipnej sprawy   Rozmowę z Vladimirem Krivankiem (w środku), tłumaczył Libor Martinek (po prawej). Karina Grytz-Jurkowska/ GN Z Vladimírem Křivánkem, poetą, krytykiem i historykiem literatury, który poprowadził wcześniej warsztaty dla młodych rozmawia Marek Rapnicki.

Marek Rapnicki: Pochylałeś się nad każdym okruszkiem poezji bez jakiejkolwiek niechęci, bez takiej profesorskiej wyższości. Wydaje się, że nasi młodzi twórcy byli tobą zachwyceni. (...) Jak ty to robisz, że jak kasztany z ognia wybierasz z wiersza to, co piękne i dobre?

Vladimír Křivánek: Chcę powiedzieć najpierw, że poziom tych tekstów – zarówno wierszy jak i prozy był wysoki. Ja zajmuję się poezją, ale nie jest ona moim źródłem utrzymania. Jestem nauczycielem. Mam też ten komfort, że jestem już dostatecznie stary, by się nie bać i mówię to, co myślę, bez oglądania się na innych. Jednak zajmując się historią literatury, nie wyobrażam sobie, by moje analizy literackie czy podejście do literatury jako nauki było ściśle naukowe. Nawet jeśli robię to naukowo, penetruję własne problemy egzystencjalne. Poezję, literaturę kocham i uważam za dobrodziejstwo.

MR: Podczas warsztatów podałeś tym młodym artystom dość nowatorską definicję bycia poetą.

VK: Tak, bo chciałem uświadomić im jedną ważną rzecz. Poezja nie jest, przynajmniej dla mnie ważniejsza od życia, ale gdyby jej nie było, życie straciłoby sens. Żartobliwie powiedziałem młodym, że bycie poetą w wieku 20 lat to nic nadzwyczajnego, w wieku 30 lat to nie jest do końca normalne, być poetą mając 50 lat jest dziwaczne, a jeśli ktoś jest nim licząc sobie 60 lat, to pozostanie nim już do śmierci.

MR: Słyszałem, że jednym z poetów, których cenisz, jest Miłosz...

VK: Zazdroszczę wam Polakom romantycznych poetów jak Mickiewicz, Słowacki i całej plejady wielkich twórców z tego okresu. Dla mnie poezja jest przeniknięciem do wyższych sfer wartości duchowych. Jeśli wiersz nie ma metafizycznego wymiaru, jest tylko zabawą, igraszką.

MR: Nawiązując do poetów czasów stalinizmu nie osądzasz ich, ale wskazujesz, że ulegali oni pewnym iluzjom.

VK: Jedni temu ulegli, inni nie. Nie jesteśmy od nich ani lepsi ani mądrzejsi. Także dziś jesteśmy w pewnej opresji, w totalitaryzmie wytworzonym przez media, reklamę, konsumpcjonizm i pustkę. Także dziś rzeczywistość stawia nam pewne wyzwania, a naszym obowiązkiem jest rozpoznać, co jest dobre a co złe.

Nie jestem akwizytorem lipnej sprawy   Andrzej Babuchowski sam był zafascynowany postacią ks. Josefa Toufara. Karina Grytz-Jurkowska/ GN Z Andrzejem Babuchowskim Marek Rapnicki rozmawiał o przejmującej książce, reportażu historycznym, którego bohaterem jest ks. Josef Toufar, porównywany do polskiego ks. Jerzego Popiełuszki. Wywiad z Milošem Doležalem, autorem tego dzieła o cudzie w Czyhoszczy, świadectwie tego kapłana i zbieraniu materiałów do tego reportażu zamieszczony jest w almanachu.

MR: Ta historia rozgrywała się nie tak dawno, a do dziś prawie nic o niej nie wiemy. Dlaczego?

Andrzej Babuchowski: Strach panował tam nad wszystkimi. Jeszcze w latach 80. i 90. ludzie z tej miejscowości nie chcieli o tym rozmawiać. Miloš Doležal wykonał tytaniczną, benedyktyńską pracę by zebrać te materiały. Opisał jego życie, charakter i cud, o którym mówili świadkowie... To były dziesiątki nagrań ze świadkami tego wydarzenia, dokumenty, odbitki kserograficzne z kronik, kazań, korespondencji. Do tej pory publikacje na ten temat były nieliczne i bardzo niepełne, część to dzieło propagandy komunistycznej.

MR: Co było dla pana zaskoczeniem?

AB: Zaskoczyło mnie, podobnie jak Milosa, jak wiele materiałów udało się znaleźć w archiwach. U nas wiele dokumentów poginęło w dziwnych okolicznościach. W tej książce jest też m.in. rozmowa z jego katem, do którego Milos dotarł.

MR: Dlaczego bezpieka tak walczyła z ks. Toufarem, próbując skompromitować go nawet po śmierci?

AB: On był groźny, bo pomagał ludziom, tak zwyczajnie, np. pisząc pisma do urzędu, załatwiając emerytury, nie robiąc różnicy, komu pomaga, mimo nękania, prowokacji i represji ze strony bezpieki. Władze wykorzystały „cud w Czychoszczy” jako pretekst do walki z Kościołem. Sam ks. Toufar styczniu 1950 r. został porwany nocą przez funkcjonariuszy, wywieziony do więzienia, gdzie był przez miesiąc torturowany a potem zamordowany.

MR: Książka ta nie została jeszcze przełożona na język polski. Chciałby się Pan tego podjąć?

AB: W tej chwili jestem dość zajęty, ale bardzo by mi na tym zależało, by się ukazała po polsku. Podjąłbym się tego, jeśli znalazłby się na nią wydawca. A jako post scriptum powiem, że właśnie rozpoczął się proces beatyfikacyjny ks. Toufara.

Nie jestem akwizytorem lipnej sprawy   Wiersze ks. Jerzego Szymika ubogacają kolejne tomy almanachu. Karina Grytz-Jurkowska/ GN Z ks. Jerzym Szymikiem Marek Rapnicki dyskutuje o wierze, nadziei, miłości, o sensie życia i papieżach.

MR: „Czułość jest młodszą siostrą miłości, a wierność starszą” - tak pisze ksiądz w swoim wierszu. Jest ksiądz związany z naszym Almanachem od dobrych kilku lat, nieraz rozmawialiśmy. Kiedyś nasza wspólna znajoma z Gościa, Basia Gruszka-Zych przeprowadzała wywiady z Julią Hartwig, poetką z Lublina, ta już leciwa dama powiedziała jej w pewnym momencie, że ludzie od jakiegoś czasu na tych spotkaniach nie tyle pytają ją o twórczość, ale o to, jak żyć. No więc jak żyć?

Ks. Jerzy Szymik: Dla mnie zawsze w życiu najważniejsi są ludzie, ważniejsi również od literatury. W tym Almanachu jest mój esej poświęcony dwóm papieżom. Dla mnie najbardziej przejmujące jest przesłanie Benedykta XVI. On wskazuje, że nie da się żyć bez jednej wartości – bez Boga. To jest też moja radość, że jestem księdzem i mogę tej sprawie służyć. Mogę patrzeć drugiemu człowiekowi w oczy mówiąc mu, że Bóg jest najważniejszy. I wiem na pewno, że nie jestem „akwizytorem lipnej sprawy”. Ja nie karmię tego, kto mnie o to pyta, swoim wymysłem. Jest to coś, za czym stoi Mądrość większa niż ja.

M.R.: Czyli jak mówił św. Augustyn „jeśli Bóg będzie na pierwszym miejscu, wszystko inne będzie na swoim miejscu"?

JS: Ta myśl, że Bóg jest na pierwszym miejscu, choć zamilczana w mediach, była osią pontyfikatu Benedykta XVI. Przyczyną wszystkich naszych nieszczęść jest odejście od Boga. On jest podstawą, na której można postawić stopę i pewnie stanąć. Ja zdaję sobie oczywiście sprawę, że na świecie są dobrzy agnostycy, etycznie żyjący ateiści. Bliska jest mi natomiast teza Benedykta XVI, że z nimi jest jak z gwiazdami, które już umarły. Do nas dociera jeszcze ich światło, ale ich samych już nie ma. Na razie wszystko gra, bo to odejście od Boga nie jest jeszcze tak dawne, ale za chwilę zobaczymy, co znaczy budować cywilizację nie na Bogu.

MR: Jednak żyje się z ludźmi innych zapatrywań. Są sfery, w których możemy się połączyć, np. w wierszu. Jak to jest, że ksiądz trafia do tych, którzy nie są wierzący lub rozmodleni na co dzień.

JS: Staram się budować w sobie postawę ekumeniczną wobec drugiego, ale w tym sensie, że nie próbuję tych różnic między nami, określając to po śląsku, „zabebłać” (zagadać), udając, że nic nas nie dzieli, że wszystko jest fajnie. Wolę komunikat „Różnimy się i to głęboko. Ja nie myślę tak, jak ty, widzę świat inaczej, ale ani ja ani ty nie jesteś z tego powodu gorszy. Mówiąc to, okazuję Ci najgłębszy szacunek i moją miłość. Staram się i proszę Cię o to, byśmy tej różnicy nie wypełnili wrogością”.

MR: Ksiądz w swoich wierszach „trzyma się blisko trawy”, ziemi, codzienności. W jednym z wierszy przenoszącym czytelnika na puste szkolne boisko stwierdza ksiądz, że chciałby móc „przegrać jedynie mecz, nic więcej”. Czyli przegrać jedynie tę fikcyjną walkę?

JS: Jak już mówił Vladimír Křivánek, życie jest pełne iluzji. Jest iluzją myślenie o swoim życiu jak o paśmie zwycięstw. Jesteśmy ludźmi w dużej mierze przegranymi, nasze życie zmierza ku śmierci. To, że tu się spotkaliśmy, to dlatego, że jeszcze nam się udało. Mnie zawsze interesowała nadzieja, ale nie za cenę złudzenia.

MR: Czyli trzeba stanąć heroicznie przy całej świadomości swojego znikomego losu? Ja widzę to podczas spotkań z poetami, którzy są agnostykami. Ich działa przeciwko nicości są inne.

JS: Dlatego trącam tu strunę wiary, bo myślę, że jest moim świętym, czy jak kto woli psim obowiązkiem dzielić się tą nadzieją, która została mi podarowana. W tym znaczeniu Kościół musi wyjść z zakrystii i ja to w ten sposób próbuję robić.