Celebracja z duszą

Ks. Tomasz Horak

Modlitwa jest duszą chwil ciszy w czasie liturgii. Pośpiech jest znakiem pustki.

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Kiedy to było? Za moich ministranckich czasów. Na drogę krzyżową chodziłem. Ze wszystkimi śpiewałem starą śląską pieśń „Zastanów się o człowiecze, na chwilkę małą...” Treść zwrotek towarzyszących stacjom jest wyrazista, mimo upływu lat przemawia i dziś. W czasach mego dzieciństwa do stacji dodawano wypominki za zmarłych czyli zalecki. Obyczaj chwalebny, pewnie w niejednej parafii wciąż żywy. U nas nieodmiennie przy czwartej stacji było za zmarłych Kokotów i Kocurów – zestaw nazwisk był dla ministrantów zabawny. W zakrystii padało ostrzeżenie: „Ino mi sie nie lachejcie przy tych Kokotach a Kocurach, bo wom farorz!”. Ze śląskiego na polski: „Tylko mi się nie śmiejcie przy tych Kokotach i Kocurach, bo proboszcz wam!”. Do dziś nie wiem, co proboszcz miał nam.

Po którejś zmianie wikarego zalecki z drogi krzyżowej zniknęły. Muszę przyznać, że ministrantów to ucieszyło. Było krócej. I mniej nudno. Jasne, że za cenę pamięci o zmarłych. Po kilku drogach krzyżowych w nowym kształcie zauważyłem, że nie tylko zniknęły Kokoty i Kocury, ale zaczęło być widać Pana Jezusa. A że w tym samym czasie po raz pierwszy miałem w ręce teksty ewangelii, z wypiekami na twarzy czytałem po kilka razy opowiadania o męce Pańskiej. Droga krzyżowa stała się czymś całkiem nowym.

Tak mi się to wszystko przypomniało na piątkowym nabożeństwie. Zabiegam, żeby mieć na drogę krzyżową rozważania krótkie i koniecznie dwuczęściowe, zawierające obraz i modlitwę. Może je wtedy czytać dwoje lektorów, chłopak i dziewczyna. Różnica głosów nie tylko ożywia, ale nabożeństwo zbliża do codziennej zwyczajności. Jako celebrans rezerwuję sobie tylko zapowiedź stacji i końcowe „Któryś za nas cierpiał rany...” Pomiędzy obrazem a modlitwą, czyli pomiędzy partiami dwojga lektorów jest chwila ciszy. I tu dochodzę do sedna sprawy. Otóż przed laty musiałem przypominać o tej pauzie, czasem nawet mówiłem „policz sobie do dwudziestu”. Później obywało się bez liczenia. Z czasem pauzy się wydłużały. Tego roku są bardzo długie. Trzeba było lat, żeby te chwile milczenia z drażniącej ciszy zamieniły się w modlitwę. Nabożeństwo z rozgadanego stało się rozmodlone.

Powiesz mi, Czytelniku, że rozwodzę się nad marginesowymi drobiazgami. Myślę, że nie. I nie tylko o drogę krzyżową chodzi. W ogóle o liturgię. O to, że celebransi potrafią się śpieszyć i tego samego oczekują od ministrantów i lektorów. Psalm skrócony o jedną albo i więcej strof. Gonienie z modlitwą powszechną – jeszcze nie wybrzmiało „wysłuchaj nas, Panie”, a lektor już przeleciał połowę następnej intencji. A w ogóle dopiero trzecia prośba, a ministranci już do ołtarza przynoszą kielich, rozkładają korporał; dobrze, że jeszcze świec nie gaszą. Albo po uroczystym zakończeniu wielkiej modlitwy eucharystycznej („Przez Chrystusa, z Chrystusem...”), zanim lud dopowie „Amen”, Ciało i Krew Pańska nieomal że pospiesznie odstawione na ołtarzowy stół, by w pół słowa zacząć modlitwę Pańską...

Wystarczy, pewnie i tak się naraziłem. Nie odwołuję ani jednego słowa. Modlitwa jest duszą chwil ciszy w czasie liturgii. Pośpiech jest znakiem pustki. Namaszczenie w słowach i gestach jest wyrazem uwielbienia dla Boga i szacunku dla ludzi. A fundamentem tego jest wiara wypełniająca słowa, ale wyrastająca z ciszy. Oczywiście, czasu trwania całej celebracji trzeba pilnować. Ale tak, aby miała duszę.