Enerdowski rower z przerzutką

Andrzej Kerner

publikacja 01.06.2015 11:33

Kto wie, że opolski ksiądz organizował pierwszą pokutną pielgrzymkę młodych chrześcijan niemieckich do Auschwitz?

Enerdowski rower z przerzutką Ks. Globisch ze swoim słynnym rowerem na terenie obozu koncentracyjnego w Stutthof Archiwum ks. Wolfganga Globischa

Kiedy wychodzę zapalić papierosa przed budynek, w którym mieści się redakcja „Gościa Opolskiego”, z góry ulicy Krupniczej – a nie wiem dlaczego dzieje się to zwykle akurat w połowie mojej przymusowej przyjemności – często nadchodzi, prowadząc rower, ks. Wolfgang Globisch. Prałat, dodam dla porządku i grzeczności. Grüss Gott, grüss Gott, plus krótka wymiana zdań. Nie ma w tym nic niezwykłego – ksiądz Globisch jest w ruchu nieustannie, ciągle coś robi, wciąż znajduje jakieś zajęcie, w naszej redakcji nie usiądzie nawet na herbatę czy szklankę wody, bo już musi pędzić gdzieś dalej. Więc nie dziwi mnie ten regularny ruch prałata prowadzącą do Centralnej Biblioteki Caritas ulicą Krupniczą. Już bardziej niezwykłe w tym marszu jest coś innego. Rower.

Punkt zaczepienia

- To był mój najważniejszy podarunek prymicyjny. NRD-owski, dobry rower – mówi ks. Globisch. Był rok 1956. Neoprezbiter Wolfgang Globisch, niemiecki Ślązak z Opola („Mama nie umiała polnisch. Ojciec, rolnik, przeszedł obóz w Łambinowicach całkiem wyniszczony szybko zmarł”) zostaje skierowany do parafii w Paczkowie. Dwa lata potem synod Kościoła Ewangelickiego Niemiec, niepodzielonego jeszcze na część zachodnią i wschodnią, powołuje „Aktion Sühnezeichen” – Akcję Znaków Pokuty. Niemieccy chrześcijanie chcą zadośćuczynić za II wojnę światową i wyciągnąć rękę na pojednanie do narodów, które skrzywdzili. Inicjatorem Akcji był Lothar Kreyssig, sędzia, który w czasie wojny publicznie sprzeciwił się eksterminacyjnej polityce nazistów. W roku 1959 Kreyssig poznaje katolika Güntera Särchena młodego pracownika kurii diecezjalnej w Magdeburgu. W tym czasie Kreyssig bezskutecznie poszukuje punktów zaczepienia dla Znaków Pokuty na terenie Polski. Wkrótce taki punkt się znajduje. W 1960 roku w ręce ks. Globischa trafiają materiały duszpasterskie kurii magdeburskiej. – To były przezrocza, bardzo mi się spodobały. Oni mieli więcej możliwości wydawania dobrych rzeczy. W Raciborzu zajmowałem  się m.in. duszpasterstwem studentów, potrzebowałem takich pomocy – opowiada ksiądz. Napisał do Särchena, który kierował biurem ds. materiałów katechetycznych kurii magdeburskiej, czy byłaby możliwość przesłania materiałów. – Tak się zaczęła nasza znajomość i ożywione kontakty. Po krótkim czasie zaprosiłem go do nas. Ale żeby Sarchen dostał wizę potrzebne było zaproszenie, najlepiej od byłego więźnia obozu koncentracyjnego. Znałem pana Szpilę spod Głogówka który był więźniem obozu. Chętnie zgodził się zaprosić Särchena – wspomina ks. Globisch.

W międzyczasie ksiądz został proboszczem w Wawelnie i właśnie tam w 1960 r. nastąpiło pierwsze spotkanie. Günter Särchen przyjechał wartburgiem wypełnionym przemyślnie ukrytymi materiałami duszpasterskimi i literaturą z Zachodu. – Na szybie miał czerwony trójkąt, znak oświęcimski i numer obozowy. Dzięki temu celnicy w ogóle go nie kontrolowali – mówi ks. Globisch. Särchen chciał się zapoznać z ważnymi środowiskami kościelnymi w Polsce. Ksiądz Globisch pojechał z nim do redakcji „Gościa Niedzielnego”, „Tygodnika Powszechnego”, „Przewodnika Katolickiego”, do klasztoru w Laskach i do Lublina.

– Tydzień to trwało, trochę mi było ciężko, bo zaledwie przyszedłem do parafii, a już sobie wyjazdy urządzam. W każdym razie dzięki temu Särchen nawiązał cenne kontakty ze środowiskiem „Tygodnika”. Wtedy poznaliśmy Jerzego Turowicza, Stanisława Stommę i Mieczysława Pszona, który zajmował się sprawami niemieckimi – wspomina ks. Globisch.

Konspiracyjna pielgrzymka rowerowa

Akcja Znaki Pokuty dzięki „punktowi zaczepienia”, jakim stał się ks. Globisch, może już zamienić swoją ideę moralnej pokuty wobec Polaków w czyn. Kontakty między Särchenem a ks. Globischem trwały. – Na początku lat 60. pisał mi, że młodzież z Akcji chciałaby przyjechać do Polski, bo wyjeżdżają do krajów Europy Zachodniej, Izraela, a do Polski, która była tak poszkodowana, nie. Prosił, by pomóc mu zorganizować obóz Znaków Pokuty w Oświęcimiu – wspomina ks. W. Globisch.

W 1964 r. grupa młodych ewangelików i katolików ze Znaku Pokuty zgłasza władzom Niemieckiej Republiki Demokratycznej chęć grupowego wyjazdu do Polski. Jednak zgody nie otrzymują, a władze argumentują, że NRD jako „państwo antyfaszystowskie” nie potrzebuje pokuty za II wojnę światową. Młodzi ze Znaków Pokuty są jednak zdeterminowani i rok później organizują pielgrzymkę, uzyskując zaproszenia indywidualne zorganizowane przez ks. Globischa i środowisko „Tygodnika Powszechnego”. Poprosili księdza, żeby im towarzyszył jako przewodnik i tłumacz. – Bp Jop zafascynował się tą ideą. Wówczas Polacy przyjmowali myśl o moralnym zadośćuczynieniu i pokucie ze strony młodych Niemców niezwykle pozytywnie. Od razu dostałem zgodę biskupa na 3-tygodniową nieobecność w parafii – mówi ks. Globisch. – Ale poprosiłem Särchena, żeby mi przywieźli specjalnie dostawianą przerzutkę. Bo mój rower jest bardzo solidny, ale ciężki. Bez przerzutki bym nie wyrobił – opowiada.

Spotkali się w Zgorzelcu. 16 młodych Niemców przezornie przechodziło przez granicę pojedynczo, w konspiracji, w odstępach czasowych. Na terenie Polski Niemcy zamontowali księdzu przerzutkę. Pierwsza powojenna pielgrzymka rowerowa Niemców do Oświęcimia ruszyła.

Kubek wody i siatkówka

Enerdowski rower z przerzutką   Ks. Wolfgang Globisch (z lewej) w rozmowie z ks. A. Bonieckim. W latach 60. ks. Globisch umożliwił Niemcom z Akcji Znak Pokuty spotkanie w redakcji "Tygodnika Powszechnego" Andrzej Kerner /Foto Gość Była to naprawdę pielgrzymka pokutna. Codziennie prawie sto kilometrów na rowerze, w lipcowym upale. – Ks. Hubertus Knobloch pochodzący z Nysy, proboszcz parafii pod Brandeburgiem, często wołał za nami, że za szybko jedziemy – śmieje się ks. Globisch. Uczestnicy przez kilka godzin dziennie milczeli. Pościli, modlili się. I spotykali się z Polakami. – Pamiętam tylko jedną, początkowo nieprzychylną reakcję. Zapukaliśmy do drzwi plebanii pod Wałbrzychem. Mówię księdzu, że jest grupa Niemców i chcieliby się napić wody. Zareagował bardzo źle. Ale jak wytłumaczyłem mu, co to są za Niemcy i co tu robią, przyjął nas z prawdziwie polską gościnnością – wspomina ks. Globisch.

Niespodziewane spotkanie nastąpiło w Krzeszowie. – Poszedłem do klasztoru załatwić nocleg. Wracam i widzę, że rowery stoją pod murem, a nasi chłopcy grają w siatkówkę z młodymi Polakami. Było bardzo wesoło, radośnie. Następnego dnia Polacy przyszli pożegnać Niemców, wymienili się adresami, widać było, że bariery między młodymi pękają szybko. W tamtych czasach, kiedy dzieci i młodzież wychowywani byli w duchu antyniemieckim, było to coś zupełnie wyjątkowego – podkreśla ksiądz.

Prochy w Auschwitz-Birkenau

Kiedy młodzi z Niemiec wschodnich wraz z ks. Globischem dojechali do byłego obozu w Auschwitz-Birkenau zostali zakwaterowani w należącym do salezjanów dawnym bloku mieszkalnym SS. – Na dole była kaplica, a na piętrze część muzealna z eksponatami z obozu. Tam właśnie, wśród tych poobozowych pamiątek spaliśmy. Wprawdzie było nam trochę nieswojo, ale dobrze pasowało do ducha tej pielgrzymki – opowiada ks. Globisch. Pokutnicy z Akcji poprosili dyrektora muzeum oświęcimskiego o przydzielenie pracy porządkowej do wykonania. Dyrektor powierzył im odgruzowywanie wysadzonego  powietrze tzw. „Białego domku”, pierwszej prowizorycznej komory gazowej w KL Auschwitz-Birkenau. – Za  ruinami były łąki. Kiedy odkryło się trochę ziemi, od razu widać było popiół i kości. Bo tam były doły, w których chowano i palono ciała zagazowanych w „Białym domku”. Krematoriów wtedy jeszcze nie było. Ta praca była wstrząsającym przeżyciem. Na łące postawiliśmy krzyż i modliliśmy się przy nim. Dyrektor przymknął na to oko, choć wiadomo, czym było postawienie krzyża w PRL. Nawiasem mówiąc, dobrze, że to działo się w Polsce. W NRD nie byłoby to możliwe. A tu zawsze jakoś prawo uda się ominąć – uśmiecha się ks. Wolfgang Globisch. Niemieccy pielgrzymi wspominali, że na terenie obozu wstydzili się mówić po niemiecku.

Akcja bez kultu jednostki

Akcja Znaków Pokuty była jednym z przełomów w myśleniu Niemców i Polaków o sobie. Jej inicjator Günter Särchen został w wolnej Polsce należycie uhonorowany (Lothar Kreyssig zmarł w 1986 r.). Pytam ks. Globischa, dlaczego nie chwali się tym, że stał u początków Akcji Znaków Pokuty w Polsce. – A czym się chwalić – ksiądz prałat uśmiecha się dyskretnie i wzrusza ramionami. – Pan Bóg daje nam sytuacje i okazje. Od nas zależy, czy je wykorzystamy. Wszystko, co wiąże się z Aktion Sühnezeichen w Polsce, uważam za palec Boży. Tak się złożyło, że trafiło na mnie. Tylko nie rób z tego jakiegoś kultu jednostki – przykazuje. Postaram się, obiecuję, ale wiosną zaciągając się papierosem przed redakcją, będę trochę inaczej patrzył na stary rower księdza prałata.