Walentynkowe jabłka

Anna Kwaśnicka


|

Gość Opolski 06/2016

publikacja 11.02.2016 12:32

Jak wspominają swoje randki małżonkowie z kilku-, kilkunasto- i kilkudziesięcioletnim stażem? A może ich randkowanie wciąż trwa?


Ewelina i Maciej podkreślają, że rodzina jest ich szczęściem.
Na zdjęciu z synami: Pawłem, Piotrem i Rafałem
 Ewelina i Maciej podkreślają, że rodzina jest ich szczęściem.
Na zdjęciu z synami: Pawłem, Piotrem i Rafałem

Anna Kwaśnicka /Foto Gość

To było inaczej niż teraz – uśmiecha się Tadeusz Łagiewa i cofa się pamięcią do 1945 roku. Był wtedy młodzieńcem, już wcielonym do wojska, który na urlop przyjechał do Proślic. – Tu z końcem wojny z powiatu zawierciańskiego przenieśli się moi rodzice. Tu też sprowadzono rodziny z Kresów Wschodnich, m.in. rodzinę mojej żony – wyjaśnia. I opowiada dalej. – Kiedy wracałem od sąsiada, w bramie stała ona. Nie żebym od razu się zakochał, ale tak jakoś zagadaliśmy do siebie. A miałem wtedy na sobie ten lepszy mundur, wełniany, a nie drelichowy – wspomina i z czułością zwraca się w stronę żony Marii. Po ślubie są już 65 lat.


Przy pracy 
i na potańcówce

– Randki? – dziwią się oboje. – Kiedy szedłem przerzucać siano, to i ją obserwowałem, jak ona robiła to samo na sąsiedniej łące. Po pracy rozmawialiśmy, odprowadzałem ją do domu. Przychodziłem też często do jej ojca i z nim rozmawiałem – opowiada Tadeusz. A Maria dodaje, że wtedy to ona miała innego chłopaka – Michała, ale wybrała Tadeusza.

– Kiedy już chodziłam z Tadkiem, na jednej z potańcówek Michał podszedł do orkiestry i zamówił dwa utwory, z których drugi miał być białym walcem, czyli panie miały prosić do tańca panów. Michał zaprosił mnie do tańca, a kiedy pierwszy taniec się skończył, nie chciał puścić mojej ręki, żebyśmy i drugi kawałek razem przetańczyli. Ale moje serce należało do Tadka, więc wyrwałam rękę i podeszłam do niego, żeby z nim zatańczyć – wspomina Maria. Opowiada też, że mieli swój czas próby, kiedy Tadeusz zaczął pracować w Kluczborku i tam zamieszkał. Do Proślic wracał tylko na soboty i niedziele. Ale zawsze miał czas na potańcówkę i spacer z wybranką swojego serca.
– Przez całe życie się nie kłóciliśmy. Przeżyliśmy zarówno dobre, jak i trudne chwile w zgodzie. Mocno pielęgnowaliśmy też rodzinne spotkania. I nadal tak jest, że uwielbiamy spotykać się w gronie całej rodziny – podkreśla Maria. A rodzina jest duża, bo doczekali się trójki dzieci, ósemki wnucząt i ósemki prawnucząt. Jest i dziewiąty prawnuczek w drodze.
Małżonkowie razem robią zakupy, razem chodzą do kościoła, razem co wieczór modlą się za całą rodzinę, razem gotują obiady. Kiedy żona robi kluski, jej mąż kroi warzywa na surówkę. Z czułością się obejmują, całusów też nie brakuje. Wzajemnie nasmarują sobie nogi czy plecy, bo w ich wieku to już konieczność. I oczywiście każdego dnia razem siadają przy kawie, a pijąc ją, obowiązkowo się droczą. – Całe życie mój mąż żartuje sobie ze mnie. Ale ja to bardzo lubię – przyznaje Maria i promienieje, spoglądając na Tadeusza.


Wrocław 
– miasto spotkań

Okazuje się, że hasło promocyjne stolicy Dolnego Śląska już dawno sprawdziło się w życiu Eweliny i Macieja Bilów z Dąbrowy. – Mieszkałam w Oleśnicy, a Maciek w Dąbrowie. Pisaliśmy do siebie listy, aż w końcu zdecydowaliśmy się na spotkanie. Chcieliśmy, żeby to było w neutralnym miejscu. Umówiliśmy się na dworcu we Wrocławiu. Dostałam wtedy w prezencie piękne jabłko z rodzinnego sadu Maćka – wspomina Ewelina. – Kolejne spotkanie było w Oleśnicy. Chciałam wiedzieć, czy Maciek jest wierzący, a nie miałam odwagi na pierwszym spotkaniu go o to spytać, więc zaproponowałam, byśmy w Oleśnicy spotkali się po Mszy św. – opowiada. – Kościół był nabity, ale Ewelina i tak mnie wypatrzyła – uśmiecha się Maciej. – Tak, wypatrzyłam go. A jego zachowanie na Mszy św. świadczyło o tym, że jest wierzący – dopowiada z uśmiechem Ewelina. Oboje pracowali, więc najczęściej randkowali w weekendy w Oleśnicy. Szli razem na Mszę św., a potem na obiad do rodzinnego domu Eweliny. Z lokali, do których można było pójść, w całym mieście działała wtedy tylko jedna pizzeria, więc raczej wybierali spacery. – Raz wybraliśmy się na grzyby. Okazało się, że Ewelina zupełnie się na nich nie zna. Ale jak jej pokazałem, co ma zbierać, to z jej spostrzegawczością wyzbieraliśmy chyba wszystkie, które rosły na naszej drodze – wspomina Maciej.
– Bardzo szybko oboje byliśmy pewni, że chcemy się pobrać. Byliśmy już w okolicach trzydziestki. Wiedzieliśmy, czego oczekujemy po kandydacie na współmałżonka, i te cechy wzajemnie w sobie odnaleźliśmy – mówią. Po 17 latach wspólnego życia małżeńskiego, po wieloletnich zmaganiach z chorobą dwóch synów, są pewni, że dobrze wybrali i że Pan Bóg działa w ich życiu, pomagając im podejmować wyzwania, które na nich czekają. W wielu sytuacjach rozumieją się bez słów, wzajemnie są dla siebie oparciem, a rodzina, którą stworzyli, jest ich szczęściem. Dodajmy, że rodzina właśnie się powiększyła, bo trzy miesiące temu przywitali na świecie Rafałka, trzeciego syna.


Wieczna randka

Tak czas zakochania wspominają Katarzyna i Daniel Bialikowie, małżonkowie z 8-letnim stażem. – Ponoć miłość pojawia się wiosną, a nasza rozkwitła w lutym. Chcieliśmy jak najwięcej czasu spędzać ze sobą, więc pomimo zimowych temperatur nasze spacery nad Odrą trwały do czwartej nad ranem – wspominają. – Byłam wzorową studentką, a przez Daniela omal nie zawaliłam sesji. Pierwszy raz miałam poprawkowe egzaminy – opowiada Kasia. – Wtedy nie było bezlimitowych połączeń komórkowych. Żeby ze sobą porozmawiać, trzeba było się spotkać. A my godzinami potrafiliśmy siedzieć na przykład na huśtawkach i rozmawiać o wszystkim. Do dzisiaj nam to zostało, że nigdy nie brakuje nam tematów do rozmowy – podkreśla Kasia. Pamięta płyty z piosenkami, które Daniel dla niej nagrywał, a także bukiet kwiatów, który w komitywie z jej współlokatorkami podrzucił na jej łóżko. – Początkowo trudno mi było mówić o swoich uczuciach, więc wyrażałem je słowami piosenek, które Kasi nagrywałem – przyznaje Daniel. – Wtedy też żaden koncert Starego Dobrego Małżeństwa czy Grzegorza Turnaua nie mógł odbyć się bez nas. Uwielbialiśmy ich słuchać, a potem rozmawialiśmy ze sobą tekstami ich piosenek – wspominają.
A teraz? – Staramy się, by każdy dzień przynosił nam trzy randki. Pierwszą z nich jest spotkanie na modlitwie. Razem odmawiamy jutrznię. Drugą randką jest przynajmniej jeden wspólny posiłek. A trzecia randka odbywa się wieczorem w łożu małżeńskim, gdzie jest też czas na przebaczenie – opowiadają. O ile czas zakochania wspominają jak niekończącą się randkę, kiedy wprost nie mogli się ze sobą rozstać, tak teraz nie wyobrażają sobie życia bez swojego współmałżonka.


Zjedzone… wyznanie

– Randkować trzeba przez całe małżeńskie życie – mówi z przekonaniem Róża Świerc. Z mężem Wernerem są już 35 lat po ślubie i zgodnie przyznają, że to właśnie małżeńskie randki zdecydowanie lepiej pamiętają niż narzeczeńskie. – Poznawaliśmy się w drodze z PKS-u do szkoły, bo chodziliśmy w Opolu do sąsiadujących szkół średnich. Najpierw tylko na siebie patrzyliśmy, potem też uśmiechaliśmy się w swoim kierunku, a dopiero potem pojawiły się pierwsze wymienione zdania. Chyba nie było jakichś szczególnych randek, po prostu staliśmy przed domem i rozmawialiśmy – wspominają. W ich małżeństwie organizowanie randek wzięła na siebie żona. – To nie musi być w walentynki czy w rocznicę ślubu, ale ważne, żebyśmy w ciągu roku mieli jakiś weekendowy wyjazd bez dzieci. Choćby do Jesenika czy Zieleńca. Lubimy wybrać się do restauracji, a ostatnio coraz częściej nastrój restauracji lubię tworzyć w domu. Wtedy szykuję bardziej wykwintną obiadokolację i przystrajam stół – opowiada Roża.
Pamięta też pierwsze walentynki, które postanowiła uczcić w ich małżeństwie. – W sklepie warzywnym były jabłka z napisem „kocham Cię”. Kupiłam je i 
14 lutego włożyłam mężowi do pudełka z naszykowanym śniadaniem do pracy. Potem cały dzień czekałam na telefon od niego i nie doczekałam się. Kiedy wrócił, spytałam go, czy było coś szczególnego w pudełku śniadaniowym – opowiada Róża. – Zdziwiłem się, że znalazłem jabłko, bo nigdy żona mi nie dawała jabłka na drugie śniadanie. Ale zjadłem je, nie zauważając napisu – dopowiada Werner. Oboje są zdania, że w małżeństwie trzeba troszczyć się o czas tylko dla siebie, bo to pozwala uciec do codziennego zagonienia. – W małżeństwie nie można żyć obok siebie – podkreślają.

Jeśli tekst zainspirował Cię do wyrażenia miłości kochanej osobie może warto wziąć udział w konkursie walentynkowym portalu gosc.pl?

Więcej o nim TUTAJ

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.