Bóg nie może nie cierpieć

ks. Tomasz Horak

publikacja 07.04.2016 12:54

Kapłańska pielgrzymka do śląskiej samarytanki, założycielki elżbietanek bł. Marii Luizy Merkert.

Bóg nie może nie cierpieć Procesja wejścia na Mszę św. w czasie tegorocznego Emaus ks. Tomasz Horak /Foto Gość

Szli uczniowie do Emaus, pisze ewangelista Łukasz. Niedługo potem wracali. Ale to byli już inni ludzie. Dlatego warto mieć swoje Emaus. Księża mają je w postaci wielkanocnej, corocznej pielgrzymki. Tego roku w środę 6 kwietnia była to Nysa – bazylika, później gmach dawnego seminarium duchownego. Dla wielu pełen nie tylko wspomnień, ale i Bożych łask. Co roku pielgrzymce kapłanów towarzyszy zaproszony gość – też kapłan.

Tego roku był to ks. Wojciech Bartoszek z Katowic, krajowy duszpasterz Apostolstwa Chorych. Obecni byli opolscy biskupi Andrzej, Paweł i Rudolf. Jak co roku zwracało uwagę wiekowe przemieszanie uczestników – byli księża młodzi i nawet młodsi, byli ci w sile wieku, nie brakowało seniorów. Było ponad dwustu prezbiterów, diakonów i biskupów. Nyska parafia przy bazylice św. Jakuba i św. Agnieszki przygotowała się na tę niecodzienną liturgię – brał w niej udział oczywiście także miejscowy proboszcz, ks. Mikołaj Mróz. Pośrodku bazyliki zapalono świece na liczącym ponad 400 lat świeczniku Tinzmanna. Płoną tam tylko w wielkie święta oraz wtedy, gdy liturgii przewodniczy ordynariusz diecezji. Zapalono je więc stosownie do okoliczności.

Kaznodzieją był wspomniany ks. Wojciech. Nieczęsto się słyszy tak przygotowane i tak przemyślane homilie. Zacny kaznodzieja do zacnego grona przemawiał. Jakie to potrzebne... Bo księża raczej mówią, niż słuchają. Dlatego potrzebne. Kaznodzieja, zagłębiając się w odczytaną ewangeliczną opowieść o Jezusie na drodze do Emaus, wskazał na wiele odniesień do dzisiejszego życia i do duchowej sytuacji kapłanów. Dobrze się słuchało tej homilii, krótkiej, a treściwej.

Eucharystię poprzedziły – tworząc z nią jedno – nieszpory, czyli wieczorna modlitwa brewiarzowa należąca do tak zwanej Liturgii Godzin. Później procesja głównych celebransów zatrzymała się w kaplicy, gdzie spoczywają relikwie bł. Marii Luizy Merkert. I tu docieramy do treściowego sedna tegorocznej pielgrzymki. Maria Luiza, śląska samarytanka, bohaterka cichego, a tak nośnego miłosierdzia, w jubileuszowym Roku Miłosierdzia przemawiała cały czas swoim dziełem – troską o chorych, opuszczonych, odepchniętych.

W promieniach zachodzącego słońca wielka gromada księży przeszła przez nyski rynek do gmachu dawnego seminarium, obecnie diecezjalnego liceum. Tu znowu stanął przed nimi ks. Wojciech. Na ekranie widniały słowa: „Bóg nie może nie cierpieć? Oczywiście. Nie byłby wówczas Bogiem. Znikąd już nie byłoby dla nas ratunku. Bóg nie może nie cierpieć. Z nami, w nas, dla nas. Oczywiście. Nie byłby wówczas Bogiem wcielonym. Bogiem Ewangelii, dobrej Nowiny. Nawet jeśli metafizycznie jest to odpowiedź niepoprawna, domaga się jej przecież logika miłosierdzia”.

Do tych – na pierwszy rzut oka nieco zawiłych słów przeszedł chwilę później. Zaczął od wymownego i wzruszającego świadectwa, przytaczam z nagrania jego słowa: „Najpierw mnie moja mama, mnie i mojego brata uczyła, czym jest apostolstwo chorych. Gdy ona cierpiała i gdy ona ofiarowała za brata, za mnie swoje cierpienia. To, że jesteśmy kapłanami dzisiaj – to jest droga wymodlona i wycierpiana przez mamę”.

Dzięki tym słowom nie był to wykład; wszystko, co mówił ks. Wojciech, było częścią osobistego świadectwa. Myślę że księżom i duszpasterzom bardzo potrzebnego.

A mówił o dziele zwanym „apostolstwem chorych”. Nienowe to dzieło, może nieco zapomniane w zmieniającym się świecie. A przecież bardzo potrzebne i mające wpływ nie tylko na samych chorych, ale na ich otoczenie, na Kościół, na społeczeństwo, na świat. Na świat tak zagoniony, że zapomina o tych, których choroba zatrzymała. Ale oni są w stanie wyprzedzić ten pędzący świat.

Prelegent odnosił się do wielu konkretnych przykładów – i tych znanych światu, i tych z jego osobistych doświadczeń. Później księża mieli okazję postawienia pytań.

Na koniec – prawie jak w Emaus, gdy dzień pochylił się ku wieczorowi  – na gości czekał posiłek przygotowany przez personel Domu Formacyjnego (ukłon w stronę dyrektora). Proste, a smaczne jadło, chwile przy stole w towarzystwie przyjaciół i kolegów. I to potrzebne, byśmy nie zapomnieli swoich imion, twarzy i swojej wiary, którą się przecież dzielimy.