To był prawdziwy as!

kgj

publikacja 22.05.2016 18:13

Mecz, w którym piłką były słowa. Mariusz Wlazły tu też pokazał klasę.

To był prawdziwy as!   Takie zdjęcie to jest coś! Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Siatkarzem został, jak się okazało przez przypadek – kilkanaście lat temu przyszedł na trening po kolegę i mu się spodobało. Zapytany, co by robił, gdyby nie grał w siatkówkę uśmiecha się i przyznaje. To trudne pytanie...

Mariusz Wlazły - dziś osoba rozpoznawalna, ale też z bogatą osobowością. Jeden z najlepszych siatkarzy w Polsce, kapitan PGE Skry Bełchatów, reprezentant Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, uznawany za najlepszego siatkarza, najlepszego atakującego, jego atutem jest niezwykle mocna zagrywka. Siatkówka nie zdominowała mu całego życia, choć absorbuje bardzo dużo czasu. Mąż Pauliny, ojciec dwóch chłopców: Arkadiusza i Tymoteusza, student WSZiA w Opolu. Współpracuje z różnymi fundacjami charytatywnymi, jest również prezesem własnej, założonej z myślą o dzieciach, które chcą uprawiać sport.

W sobotę 21 maja znalazł jednak chwilę, by spotkać się z młodzieżą z Opola, jako, że jest laureatem ubiegłorocznej xaveriańskiej nagrody „Żar serca”. W grudniu nie mógł jej odebrać osobiście, ale obiecał, że pojawi się w innym terminie.

To był prawdziwy as!   Mariusz Wlazły w opolskim Xaverianum Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość - Myślę, że młodzi ludzie, którzy tu zawitali, zaczerpnęli nie tylko z tego sportowca, ale i wielkiego człowieka. Dzięki temu, że jest on związany z Opolem, bo studiuje na Wyższej Szkole Zarządzania i Administracji, mogliśmy przyznać mu naszą nagrodę. O jej wręczeniu zdecydowały nie  osiągnięcia sportowe, ale to, jakimi wartościami się kieruje w życiu, myśląc o rodzinie, co robi poza boiskiem, czyli jak pomaga młodym ludziom, dzieciom, aby zachęcić je do uprawiania sportu, ale też wspiera chore dzieci. Dzięki temu mogłem go też osobiście poznać i utwierdziłem się, że trafiła ona naprawdę w dobre ręce – podsumował gospodarz spotkania, o. Jacek Drabik SJ, duszpasterz JOFiK Xaverianum.

Sobotnie spotkanie przebiegało jak mecz siatkówki – pytania od publiczności i odpowiedzi siatkarza, to krótkie, to jak dłuższa wymiana piłki, a czasem jak as serwisowy, na który trudno było znaleźć właściwe słowa. A potem niekończące się autografy i zdjęcia.

– Jestem wielkim fanem i kibicem siatkówki. Myślę, że Mariusz Wlazły może być autorytetem dla młodych i dla starszych. Samo spotkanie też mi się bardzo podobało, pan Mariusz przekazał wiele cennych uwag, wartości. Ja najbardziej zapamiętałem fragment o wspinaniu się na górę i różnych drogach prowadzących na szczyt – prostej, ale stromej, skąd łatwiej spaść, i łagodniejszej choć dłuższej, gdzie nawet po upadku można się podnieść i iść dalej. Chciałbym kiedyś zacząć grać w siatkówkę, choć póki co trenuję piłkę nożną – komentuje Paweł Drymluch, licealista.

Co znany siatkarz mówi m.in. o rodzinie i wierze przeczytać można w najbliższym Gościu Opolskim (Nr 22/2016).

A na następnej stronie kilka pytań, na które odpowiadał znany siatkarz.

Czego nie wiecie o Mariuszu Wlazłym?

To był prawdziwy as!   Przy okazji podpisywania można było zamienić jeszcze parę zdań... Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Czy masz jakiś wzór wśród siatkarzy? Jak układają się relacje z innymi siatkarzami, którzy przecież są często dużymi indywidualnościami?

I w klubie i w reprezentacji, na zgrupowaniach są różne osobowości, ale trzeba wyznaczyć sobie priorytety, które się muszą pokrywać z priorytetami całej drużyny. W młodszych zespół stara się poprowadzić i wypracować to trener, u starszych jest profesjonalizm, każdy wie, co ma robić, co musi wykonać i na ile dogadywać się z innymi. Ja cenię każdego zawodnika, jestem otwarty, staram się go poznać, nie oceniać z góry i nawet jeśli nam jakoś nie po drodze, wydobyć z niego jak najwięcej dla grupy i dla siebie, uczyć się od niego. Nigdy natomiast nie starałem się porównywać z innymi, także swoich umiejętności, bo każdy siatkarz ma określone predyspozycje i talenty. Raczej patrzę pod kątem ludzkim, rozwoju osobistego i cech, które dany człowiek reprezentuje, które chciałbym bądź nie posiadać.

Jak sobie radzisz z upadkami, bo prócz sukcesów są one nieodłączną częścią kariery sportowej?

W życiu sportowca ważne są dwie rzeczy: żeby dążyć do wyznaczonego celu i nie załamywać się, jeśli coś nie idzie po naszej myśli. Zdarzają się porażki, ale najlepszy wygrany mecz, choćby z najtrudniejszym przeciwnikiem nie uczy tak, jak porażka, bo właśnie wtedy trzeźwo spogląda się na swoje błędy i wyciąga wnioski na przyszłość. To motywuje, żeby pracować więcej. Zresztą nikt nie gra ciągle na wznoszącej linii, raz jest lepiej, raz gorzej. Ważne, żeby utrzymać się w pewnym dobrym przedziale.

Po otrzymaniu tytułu mistrza świata Twoja rozpoznawalność wzrosła. Jak to wpłynęło na Twoje życie?

To ma dobre i złe strony. Dobre, bo się przekłada na działania, które można podejmować – jak np. prowadzenie fundacji, pozyskiwanie sponsorów, popularyzacja tej dyscypliny. Złe, bo gdy podczas parodniowego urlopu chcę wypocząć i cały czas poświęcić rodzinie, wiele osób mnie rozpoznaje, prosi o autograf czy zdjęcie.

Jesteś wierzący, otwarcie o tym mówisz, a jak wyglądają kulisy życia duchowego sportowców podczas różnych wyjazdów?

Na zgrupowaniach rzeczywiście bywa trudno np. ze Mszą św., czasem się nie chce w niej uczestniczyć, bo jest zmęczenie lotem, treningami, ale prawie każda drużyna ma jakiegoś opiekuna duchowego, do którego się zwraca w razie potrzeby. Wyjeżdżając np. z reprezentacją też mamy swojego kapelana, który nie narzuca się, ale wspiera nas swoją obecnością i modlitwą. Bywa, że odprawia dla nas Msze św. w pokoju. Czasami tylko za dużo gada... (śmiech)

To był prawdziwy as!   Obowiązkowe selfie, najlepiej z całą rodziną i mistrzem Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość A co byś robił, gdyby nie grał w siatkówkę? I co dalej, bo też jesteś studentem...

(Po chwili milczenia i uśmiechu) To trudne pytanie.

Zacząłem grać bardzo wcześnie i ten sport na tyle mnie pochłonął, że musiałem dokonywać wyborów, poświęcać wiele, by trenować. Chodziłem do szkoły budowlanej i myślałem, by jeśli nie wyjdzie z siatkówką, pójść na architekturę. Ale chyba dobrze, że wyszło... (śmiech).

A studia, które od pewnego czasu podejmuję – Uważam, że każdy człowiek powinien się ciągle rozwijać. Przy moim braku czasu studiowałem na wielu uczelniach, ale zwykle kończyło się na pierwszej sesji, choć była naprawdę walka z zaliczeniami i egzaminami. Teraz studiuję w Opolu i myślę, że kierunek, na którym jestem, pomoże mi w rozwijaniu fundacji i zarządzaniu nią. Chcę pracować z młodzieżą, ale do tego trzeba mieć uprawnienia. Także celem mojej fundacji jest zaszczepianie w dzieciach miłości do siatkówki i ducha sportowego. Nie skupiam się na szkoleniu, od tego są kluby, różne organizacje.

Będziesz śledził dokonania kolegów w turnieju kwalifikacyjnym do Igrzysk?

Nie lubię oglądać w telewizji meczów siatkarskich. To dla mnie trudne, jako dla kibica, który kiedyś był tam w środku. Przed TV jest więcej emocji niż na boisku. Tam ma się na to wpływ, można kontrolować sytuację, a tu zaraz myślę, co zrobiłbym inaczej... Np. na mecz z Niemcami na turnieju kwalifikacyjnym nie mogłem patrzeć. Pewnie musi minąć trochę czasu, przejdę pewien etap i już się nie będę tak stresować... (śmiech).