Ewangeliczna metafora

ks. Tomasz Horak

„Proszę księdza, nie palimy ogniska, dobrze?” Rzeczywiście, ognisko zacieśniłoby nasz świat do kręgu kilkunastu metrów. A nad nami była nieskończoność i Nieskończony.

Ewangeliczna metafora

Miałem onegdaj trochę wolnego, podjechałem i polazłem na Biskupią Kopę. Lasy giną (kornik), wycinka po polskiej i po czeskiej stronie, widoki rozleglejsze, ptaki po staremu śpiewają, najczęściej słychać zięby czyli pěnkavy. Po jakiejś godzinie schodzę. Z naprzeciwka widzę dużą grupę wchodzących do góry. Z daleka robię zdjęcie. Ilu ich jest? I kto zacz? Ostatni raz widziałem na Kopie tylu ludzi na raz w czasie przekazania do Polski krzyża Światowych Dni Młodzieży w grudniu 2014 roku. Ale dzisiaj? Zdradzają ich koszulki – rajd gimnazjalny z Kluczborka. „Dzień dobry!” I ich wielokrotne „dzień dobry”, uśmiechy. Idą zwartą, choć nie stłoczoną kolumną. „Ale was dużo” – wołam z nadzieją, że uściślą liczbę.

Zapamiętałem, że ponad dwieście. Wśród młodzieży opiekunowie – młodsi i starsi. Spokój, słychać odgłos butów na górskiej, kamienistej dróżce. Rozmowy ciche, wrzasków żadnych, cudowania wszelakiego też nie. Kilkadziesiąt lat prowadziłem grupy młodzieży po górach, niejedno widziałem. Nie zawsze młodzieżowe wygłupy nazwałbym złem, ale dla bliźnich bywały uciążliwe, nie liczące się z ciszą lasu i majestatem gór. Byłem dumny z pochwał pod adresem „moich”, ale bywało, że musiałem się za nich wstydzić. A tu byłem zbudowany. I jeszcze coś zwróciło moją uwagę. Trudno jest utrzymać tak dużą grupę w zwartym, a równocześnie luźnym szyku, zwłaszcza w górach. Ktoś na początku musi umieć wyczuć tempo.

Życie jest drogą. Metafora, zauważmy, ewangeliczna. Dlatego pielgrzymki i wędrowne obozy czy różne rajdy mają wiele wspólnego. Powiem inaczej – jeśli w pielgrzymce braknie elementu zachwycenia się światem, przyrodą, spotykanymi ptakami, sarnami i ludźmi – będzie ona taka trochę martwa i mdła. Z drugiej strony jeśli turystyczna wyprawa (górska, nizinna, kajakowa itp.) nie będzie zawierała nuty mistycznej – zamieni się w bezduszne bicie kilometrów, punktów, wysokości, czy innych mierników pseudosukcesu. Pamiętam wieczór na Ustrzyku w Gorcach, nie było tam wtedy jeszcze elektryki. Noc ciemniejsza, niż mieszczuchy mogły sobie wyobrazić. „Proszę księdza, nie palimy ogniska, dobrze?” Rzeczywiście, ognisko zacieśniłoby nasz świat do kręgu kilkunastu metrów. A nad nami była nieskończoność i Nieskończony. To był wędrowny obóz z bardzo ambitnym programem GOT-u. Ale znaczony wieloma mistycznymi przeżyciami. Od otulającej wszystko mgły po wspomniane dotknięcie nieskończoności. I nie trzeba ani na pielgrzymce pokazywać jelenia w zaroślach, ani w czasie rajdu aranżować pobożnych sytuacji. Wystarczy się nie spieszyć, ważne by umieć wyciszyć, ale też nie przemęczyć. Uczyć młodzież i uczyć się od młodzieży.

Kiedyś nie miałem, nie mieliśmy problemu lęków czy obaw płynących z dwóch źródeł. Pierwsze to sformalizowane dziś wymogi bezpieczeństwa i higieny. Rządził zdrowy rozsądek i to wystarczało. A drugie – to histeria podejrzliwości o pedofilię. Czy kiedyś problem nie istniał? Pewnie istniał. Ale histerii nie było. Tej i takiej histerii, w której więcej do ugrania ma diabeł niż anioł stróż. Bo to czasem wygląda tak, że diabeł gorliwie wciela się w rolę stróża moralności, by sparaliżować co tylko możliwe.

Za stary już jestem (czas wejścia na Kopę mi się podwoił), by zebrać gromadę chętnych, spakować plecak i powędrować. Ale wspomnienia tamtych wypraw zostały. Bogactwo przeżyć, przygód, bliskości ludzi i Boga, schroniskowych Mszy, spowiedzi na pniaku w lesie, pomocy świadczonej i doznawanej, przyjaźni ponad barierami wieku, przedziwnych nieraz dotknięć przysłowiowym palcem Bożym... To był wielki dar dobrego Boga. I choć czasy dziś inne, myślę, że warto sięgać po obraz życia jako drogi. Ewangeliczna to metafora.