Bardzo i jeszcze bardziej

Ks. Tomasz Horak

Wieczorem, kilka minut przed Mszą, włączymy wszystkie dzwony, aby powitać Paulinkę. Bo niby dlaczego dzwony mają tylko żegnać odchodzących? Witanie przychodzących jest równie ważne.

Bardzo i jeszcze bardziej

Zostawiam na boku wielkie tematy Kościoła. Ale uwierzcie mi, że w jego sprawach jestem zorientowany nieco lepiej niż na poziomie internetowych sensacji. I wiem, że powtarzając z parafianami słowa „wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”, naprawdę wierzę – choć równocześnie wiem, ile historycznie i współcześnie brudnych plam go szpeci.

Jednak ku innemu, fundamentalnemu po Bożemu i po ludzku tematowi skierował moją uwagę wczorajszy telefon, a potem wpis na Facebooku. Dwa tygodnie temu wspomniałem o SMS-ach przynoszących mi wieści o urodzinach dzieci wśród parafian (choćby już mieszkali gdzieś daleko). Nieraz dowiaduję się tą drogą o poczęciu pierwszego lub kolejnego dziecka. Swoją drogą w określeniach tych kilkutygodniowych dzieci rodzice zwykle używają dużej litery. Jasne – określenie Malutki jest tymczasowym imieniem dziecka. To Ktoś, nie coś. Ważne jest takie osobowe mówienie o dziecku. To jeden z przejawów zmieniającej się społecznej mentalności. Myślenie w kategoriach nie „ciąża”, a „Ktoś”, jest ważkim czynnikiem pro-life (oj, ale ten angielski zwrot już tak się u nas zadomowił). Przed południem zatelefonował dziadek, by wiadomością się pochwalić – za kilka minut wstawiłem na naszej internetowej tablicy przychodzących i odchodzących parafian stosowny wpis. Wieczorem przeczytałem na FB: „Dzis o godz. 9:48 Pan Bog zeslal nam kolejny Skarb - corke Paulinke. 53 cm i 2770 g szczescia mamy, taty i starszego brata.”. Do tego zdjęcie. Wpis jest bez polskich znaków, widać że robiony z telefonu.

A wieczorem, kilka minut przed Mszą, włączymy wszystkie dzwony, aby powitać Paulinkę. Bo niby dlaczego dzwony mają tylko żegnać odchodzących? Witanie przychodzących jest równie ważne. A dla przyszłości rodzin i narodu – nawet ważniejsze. Ten sympatyczny zwyczaj podpatrzyłem w pewnej szwajcarskiej parafii. „Siostro, pytam zakrystianki, często bije powitalny dzwon?” Popatrzyła takim smętnym spojrzeniem i zawiedzionym głosem odrzekła: „Zbyt rzadko”. Wtedy jeszcze u nas dzieci rodziło się sporo. Dziś też jest zbyt rzadko. W Polsce. Ale chciałbym, żeby mieszkańcy bardziej dynamicznych części naszego kraju wiedzieli i zdawali sobie sprawę z tego, że są całe obszary dosłownie wymierające. Chciałbym, żeby władze pomogły takie jak nasz rejon uratować. Sami nie poradzimy sobie z tym problemem, który ma wiele przyczyn. A przyczyny zapętliły się i jedna pociąga za sobą kolejne powody demograficznego dramatu także tych okolic, w których przyszło mi być proboszczem. Mała Paulinka zasili kapitałem swojego życia dużą metropolię na Podbeskidziu. Mała Kornelka – Irlandię. Nieco większa Matylda – Szwajcarię. Tak się złożyło, że dziewczynki. Czyżby u nas miało zostać trochę starych kawalerów na wymarciu? Przed Zaduszkami ruch na cmentarzach. Niemłody parafianin na moje pozdrowienie odrzekł: „Proboszczu, kto się kiedyś zaopiekuje naszymi grobami?”

Chciałbym być, jak zawsze, felietonistą od nadziei. Dziś także. Co mam do powiedzenia? Otóż to, że w historii nigdy nie było jakiejś „czarnej dziury” kończącej wszystko. U nas także odrodzenie przyjdzie. Demografii nie poprawimy zapraszaniem tak zwanych „uchodźców”, a w naszych dziewczętach i chłopakach drzemie wielki potencjał ludzki. Wiem, że potrafią pokochać dzieci – których jeszcze nie ma, ale którym życie dadzą, aby je otrzymać jako „zesłany od Pana Boga Skarb”. Ufam, że społeczeństwo zrozumie demograficzny priorytet polityki ekonomicznej i wszelakiej innej. Że w związku z tym nie zostawimy młodych i żywotnych rodzin samych wobec piętrzących się trudności.

Przejeżdżałem kiedyś przez drugą wioskę mojej parafii. Na podwórku młoda mama. Starszy bawi się na trawie, w wózku i na rękach pozostałych dwoje – bliźniaki. Zaszedłem tam. „Zmęczona?” – pytam. „Bardzo” – odpowiedziała Dorota. „Szczęśliwa?” Popatrzyła mi w oczy, zobaczyłem błysk radości. „Jeszcze bardziej”. I jak nie kochać tych dzieci. Tych w wózku i piaskownicy. Ale i tych dwudziesto- i trzydziestoletnich, które trudzą się dla nas wszystkich. Bóg Wam zapłać!