Mogłem zadawać nawet ostre pytania

Teresa Sienkiewicz-Miś, Andrzej Kerner, ks. Zbigniew Zalewski

publikacja 17.03.2017 13:09

Rozmowa z abp. Alfonsem Nossolem po śmierci Jana Pawła II.

Mogłem zadawać nawet ostre pytania Bp Alfons Nossol z Janem Pawłem II na Górze Świętej Anny (rok 1983). Arturo Mari

Gość Opolski: Kontakty metropolity krakowskiego Karola Wojtyły z naszą diecezją były zażyłe. Jakie były tego powody?

Abp Alfons Nossol: Abp Karol Wojtyła był mocno zaprzyjaźniony z naszym pierwszym biskupem ordynariuszem Franciszkiem Jopem, bo za jego czasów pomagał mu w Krakowie w okresie nacisku ideologicznego. Należał wówczas do najbliższych współpracowników bpa Jopa, który po wypędzeniu biskupów krakowskich został ustanowiony wikariuszem kapitulnym archidiecezji krakowskiej. Bp Jop zasłynął z tego, że przydano mu trzech państwowo wiernych wikariuszy generalnych, a on właściwie nie dopuścił ich do głosu, wszystko załatwiał sam. Nawet korespondencję, listy wszystkie otwierał, czytał, tak że nie mieli oni żadnego wpływu na prowadzenie diecezji. Oburzali się z tego powodu, ale on twierdził, że już w Sandomierzu jako sufragan miał taką praktykę i tej praktyki nie zmieni. Choć obstawę ideologiczną miał potężną, to była ona nieskuteczna, jeśli chodzi o wpływ na rodzaj uprawianego duszpasterstwa, kontakty z młodzieżą, zwłaszcza akademicką. Ta zadzierzgnięta przyjaźń bpa Jopa z późniejszym kardynałem Wojtyłą owocowała w latach późniejszych. Kard. Karol Wojtyła bardzo często odwiedzał bpa Jopa w Opolu, zwłaszcza gdy przez rok poważnie chorował, często „wpadał” i nocował w naszym pokoju gościnnym, i z tej racji ten pokój po dziś dzień nazywany jest pokojem kardynalskim. W ten sposób poznał Opolszczyznę i wiedział , ze Kościół opolski ma swoistą strukturę, że tu kontekstualność kulturowa jest inna, że tutaj elementy kultury polskiej przeplatane są elementami kultury morawsko-czeskiej i niemieckiej. Dlatego wiedział, że nasza religijność jest dość specyficzna i zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie tutaj mieszkający są dziećmi trzech kultur. Kardynał Wojtyła rozumiał tę sytuację i na konferencjach Episkopatu ten aspekt często podnosił.

Wiadomo, że Paweł VI często zasięgał rady kardynała Wojtyły. Czy – mówiąc wprost – miało to wpływ na wybór nowego biskupa opolskiego po śmierci bpa Jopa?

- Być może ten element doszedł do głosu, jako że Paweł VI wiedział dokładnie o specyfice Kościoła opolskiego. Kiedy mnie poinformowano, że jestem jednym z kandydatów, wtedy księdzu prymasowi Wyszyńskiemu wyłożyłem argumenty przeciwko mojej nominacji. Mówiłem, że czysty teoretyk nie może stać się duszpasterzem diecezji wtedy liczącej 1 800 000 wiernych. Deklarowałem, że będę Kościołowi służył, ale z Lublina z ramienia katedry, którą prowadziłem. Przecież nigdy nie byłem ani wikarym, ani proboszczem, a duszpasterstwo znałem tylko z zastępstw wakacyjnych. Kard. Wyszyński przedstawił te racje Pawłowi VI i wtedy Ojciec Święty podkreślał właśnie specyfikę naszej diecezji, był o niej poinformowany. Dlatego bardzo nalegał, by biskupem został syn tej ziemi. Wiedzę o naszej diecezji Paweł VI miał najprawdopodobniej dzięki relacjom kard. Wojtyły. Zresztą kard. Wojtyła pośrednio dawał mi to do zrozumienia po przyjęciu sakry biskupiej 17 sierpnia 1977 r. Choć muszę przyznać, że bardzo był niezadowolony, kiedy spotkałem się z nim po raz pierwszy po nominacji w Rzymie i wyjaśniałem swoje wątpliwości. Wtedy stanowczo zareagował, powiedział, że to jest wyraz woli Bożej, trzeba się z tym pogodzić się, i już!

A jakie były pierwsze kontakty osobiste księdza Arcybiskupa z późniejszym Ojcem Świętym?

- Kontakty z nim zaczęły się jeszcze na KUL-u. Przez rok chodziłem na jego wykłady. Zaliczyłem dwa semestry etyki filozoficznej. Wykłady tematycznie bardzo ciekawe: „Próba uzasadnienia katolickiej etyki seksualnej w oparciu o system fenomenologiczny Maxa Schellera”. Ponad dwustu studentów zgłosiło się na te wykłady, które były przygotowywane na bieżąco. On wykładał bardzo ściśle. Nie było żadnych skryptów, podręczników, materiałów pomocniczych. Ale już począwszy od Bożego Narodzenia trzeba było wpisać tematykę wykładów do indeksu, bo to był wykład fakultatywny, jeden z trzech do wyboru. Ubywało nas w sam raz. Kard. Wojtyła spóźniał się na wykłady, bo po drodze załatwiał jeszcze wiele spraw. I pamiętam, jeszcze przed Bożym Narodzeniem, przyszedł, grupka nasza była już dość mała, i powiedział, że jak tak dalej pójdzie to wyginiemy śmiercią naturalną. A do egzaminu zostały już tylko cztery osoby! Ja bardzo szybciutko notowałem, jednak nie dało rady wszystkiego zapisać. Bardzo baliśmy się tego egzaminu. Byłem jedynym księdzem, dlatego poprosili mnie, aby wypożyczyć skrypt od bpa Wojtyły. Poszedłem do niego, powiedział, że nie ma trudności. Podszedł do szafy i wyciągnął gruby rękopis. „Jezus Maria” pomyślałem, nie wiedziałem, że jest tego tak dużo. Zanim wyszedłem, to on jeszcze powiedział: ”Słuchaj, żebyście mi tego nie porozrzucali i pomieszali, bo ja mam bardzo swoisty sposób numeracji stron skryptu”. I rzeczywiście, patrzę i zamiast „1” na pierwszej stronie było napisane „Te”, na drugiej stronie „Deum”, na trzeciej „laudamus”. Całe „Te Deum”. Po „Te Deum” było „Benedictus”. Po „Benedictus” było „Magnificat”, a potem poszczególne Psalmy, wszystko po łacinie. Byłem świadkiem, jak ten skrypt powstawał. Kard. Wojtyła mieszkał u nas w konwikcie w małym pokoiku, obok pokoi księży studentów. Bardzo często długo w kaplicy wieczorem siedział i pisał, pisał, pisał. A ja często wieczorem chodziłem korytarzem i brewiarz odmawiałem. Dziwiło mnie to, że pisze gwałtownie przez jakiś czas, po czym przerywa pisanie, bierze głowę w ręce, skupia się, medytuje, i potem znowu pisze. I tak – raz pomyślałem: muszę wytrwać do końca jego pracy - przez dwie i pół godziny to tak szło. Wtedy zrozumiałem, dlaczego ten skrypt właśnie tam przygotowywał, głównie w tej kaplicy konwiktorskiej. Zrozumiałem też, co to znaczy tzw. teologia klęcząca i modląca się, która była przeciwstawiana bardziej racjonalistycznej teologii dyskutującej albo „siedzącej”. To określenie pochodzi od słynnego szwajcarskiego teologa Hansa Ursa von Balthazara.

Jak wypadł ten egzamin?

- Pod koniec czerwca było strasznie gorąco i bp Wojtyła wyszedł z nami do parku. Usiedliśmy na ławce i usłyszałem: „jako ksiądz musisz być odważniejszy, dlatego proszę powiedz mi, co ci się nie podobało w pierwszym rozdziale moich wykładów?”. No to jest niebezpieczne, pomyślałem, ale skoro nalegał, to mu powiedziałem, że w kilku miejscach występowały niespójności metodologiczne, formalne i merytoryczne. Mówiłem, a on ołówkiem sobie notował. Godzinę mnie męczył. Byłem wykończony! Zdaliśmy. Wpisał same piątki, życzył miłych wakacji i powiedział: dziękuję żeście wytrwali i nie wyginęli całkowicie. W indeksie podpisał się skrótowo KW, wiadomo, że w tym czasie oznaczało to Komitet Wojewódzki, a w pobliżu był właśnie komitet partii. I przyznam, że egzamin, którego najbardziej się bałem w życiu, był najprzyjemniejszy.

Co ciekawe, krytyczne uwagi z egzaminu zostały uwzględnione w dziele „Miłość i odpowiedzialność”, które powstało na podstawie skryptu z wykładów. Mimo, że w tej etycznej materii był tak mocny, to jednak dał sobie coś powiedzieć, bo był człowiekiem dialogu. Później wielokrotnie przekonałem się, gdy już był papieżem, jak on potrafił słuchać.

Jakie były główne tematy rozmów Księdza Arcybiskupa z Ojcem Świętym?

- Raczej nie rozmawialiśmy o tym co się dzieje w Kościele polskim i o sytuacji politycznej w kraju. Dominowały tematy ściśle naukowe i ekumeniczne, zwłaszcza, że byłem jego następcą na stanowisku przewodniczącego Komisji Episkopatu ds. Nauki. On też zadecydował, że zostałem od początku członkiem Komisji do Dialogu pomiędzy Kościołami prawosławnymi a Kościołem rzymskokatolickim. Potem nalegał bym został również członkiem Komisji do Dialogu z Kościołem luterańskim i członkiem Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan. Nasze kontakty stawały się coraz bliższe. Był taki jak dawniej na uczelni – bezpośredni. Wprost mnie pytał jakie jest moje zdanie na temat niektórych zagadnień teologicznych. Papież znał zwłaszcza teologów języka francuskiego, a ja wprowadzałem go w świat teologii niemieckiej, która zajmowała miejsce wiodącej w świecie do tej pory teologii francuskiej. Pytał, kto z teologów języka niemieckiego jest godny uwagi. Co wnosi, na czym polega jego oryginalność i co moglibyśmy dzisiaj zaczerpnąć z tych nowych ujęć? Kiedy decydowała się sprawa nominacji nowego przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan przekonywałem Ojca Świętego, że powinien nim zostać ktoś z kraju Lutra. Ojciec Święty poprosił mnie wtedy o wskazanie wybitnych teologów, którzy mogli by zająć to stanowisko. Czasem te nasze dyskusje trwały tak długo, że – zwłaszcza jeśli odbywały się wieczorem, po kolacji – ksiądz Dziwisz pytał czy mógłby już pójść! Żeby cały czas nie siedzieć przechadzaliśmy się z Ojcem Świętym korytarzem od kaplicy do wyjścia. Raz, pamiętam, trwało to do wpół do dwunastej w nocy i on obawiał się, że mnie już nie wypuszczą z Pałacu Apostolskiego. Ale tam mnie już znali, bo bardzo często przychodziłem do Ojca Świętego „schodami kuchennymi”.

Jak wyglądały te dyskusje teologiczne? Czy biskup - nawet jeśli jest profesorem teologii - może w ogóle dyskutować z Papieżem?

- Muszę powiedzieć, że miałem pewien przywilej. Mogłem zadawać pytania nawet natury dość ostrej, na które inni nie mogli by sobie pozwolić. Ale ja znałem Go już bliżej, z wcześniejszych kontaktów z KUL-u, gdzie przez sześć wspólnych lat byliśmy docentami. Warto przypomnieć, że Karol Wojtyła nigdy nie otrzymał profesury zwyczajnej. On się kłócił m.in. z profesorami KUL-owskimi, bo miał inną wizję filozofii, a KUL-owska szkoła filozoficzna uznawała tylko tomizm egzystencjalny odnowiony przez Jacquesa Maritain’a, On zaś szedł bardziej w kierunku fenomenologii Edmunda Husserla czy Maxa Schellera. Z tej racji miał bardzo szerokie spojrzenie, nie zależało Mu na jednorodnym charakterze filozofii. Na Watykanie, kiedy gościłem u Niego, zwłaszcza podczas sesji Papieskiej Rady ds. Jedności, często rozmawialiśmy o nowych ideach teologów. Czasem w tych dyskusjach nawet żartem mówił do mnie: Ty heretyku! Jezus Maria, jak Papież nazwał teologa heretykiem, to koniec. Dobrze, że się czasy zmieniły, bo spaliliby mnie na stosie! (śmiech). Poważnie mówiąc: otwartość u Niego pozostała do samego końca. Te osobiste spotkania były wielkim ubogaceniem, bo On miał intuicyjne wyczucie dojrzałego teologa i filozofa. W ostatnich latach spostrzegłem, że w tych dyskusjach stawał się coraz bardziej mistykiem. Jego teologia była coraz bardziej teologią „na klęczkach”, teologią modlącą się. Pracował nad Janem od Krzyża, Teresą Wielką, mistykami hiszpańskimi. Urzekała u Niego ta mistyczna postawa, zwłaszcza pod koniec było widać koncentrację mistyczną w myśleniu. Stąd też przedłużające się chwile modlitewnego skupienia, w przygotowaniu do Eucharystii, w dziękczynieniu, nawet w czasie rozmowy. Zresztą On ze względu na mistyków hiszpańskich zaczął się uczyć intensywnie hiszpańskiego, to był drugi – obok niderlandzkiego – język, którego nauczył się jako Papież w mowie i piśmie. Inne języki już znał, tylko udoskonalał je. Z tym jego darem wiąże się nawet wiele żartów, pamiętam jak w Japonii powiedziałem Mu: No, Ojciec Święty nawet po japońsku mówił! – Ale czy zrozumieli? – spytał On. – Chyba tak, bo klaskali! – odpowiedziałem (śmiech).

To, że Ojciec Święty przyjechał do nas na Górę Świętej Anny zawdzięczamy Księdzu Arcybiskupowi?

- Nie był ten przyjazd przewidziany. Ja nie wziąłem udziału w obradach Rady Głównej Episkopatu Polski, chociaż należałem do niej, i nas opuszczono, gdy ustalano trasę pielgrzymki Ojca Świętego. Nad nami miał tylko przelecieć w drodze z Katowic do Wrocławia. To nie jest w porządku, mówiłem w Episkopacie, Ojciec Święty będzie na całym Śląsku, a tylko my jesteśmy niegodni tej wizyty. Wielu starszych ludzi mówiło, to dlatego, że u nas jest mniejszość niemiecka nas pominięto. Czy my jesteśmy winni, że u nas jest taka struktura, że tyle lat byliśmy poza Polską, że jest nowa rzeczywistość. Ks. Bronisław Dąbrowski, sekretarz Episkopatu Polski odpowiedział mi, to proszę jechać do Ojca Świętego. Ja na szczęście miałem przy sobie paszport, pożyczyłem pieniądze na bilet lotniczy i nazajutrz byłem w Rzymie. – Co tak nagle jesteś w Rzymie? - zapytał mnie Ojciec Święty. Powiedziałem: Ojcze Święty, chcecie cały Śląsk zwiedzić, a nas niestety potraktować jako ludzi niegodnych wizyty papieskiej. Ojciec Święty tylko nad nami przeleci, tak mówią ludzie, że to ze względu na specyficzną sytuację jaka u nas jest, tak sobie ludzie tłumaczą zwłaszcza ci rdzennie śląskiego pochodzenia. Nie umieją tego zrozumieć i to ich tragicznie boli. Tak już zostało zaplanowane, powiedział Ojciec Święty. A ja mu na to: godzinę wcześniej trzeba skończyć we Wrocławiu i godzinę później rozpocząć w Krakowie, a po drodze zlądować u nas, nam wystarczy mieć Ojca Świętego przez półtorej godziny. My przygotujemy i zaśpiewamy Nieszpory a Ojciec Święty ukoronuje naszą Opolsko - Piekarską Matkę Bożą. Niech nam Ojciec Święty nie odmawia, prosiłem. Na drugi dzień Papież zaprosił mnie na kolację i mówi, no jak myślisz, czy Papież was nie kocha, czy chce was ukarać? Przylecę do was ! Tylko teraz musisz starać się żeby Polska mnie chciała, żeby Jaruzelski pozwolił na jeszcze jedno lądowanie. Powiedziałem: – To musimy załatwić strategicznie Ojcze Święty, proszę wysłać fax do Prymasa Polski z wiadomością, że Papież chce koniecznie odwiedzić Górę Świętej Anny ze względów historycznych, że chce odwiedzić cały Śląsk, bez wyjątków. I stało się. Ponad milion wiernych śpiewało wspólnie z Ojcem Świętym nieszpory na Górze Świętej Anny.

Mogłem zadawać nawet ostre pytania   Scena z marszu pamięci po śmierci Jana Pawła II (2 kwietnia 2005, godz. 21.37) w Kędzierzynie-Koźlu. Andrzej Kerner /Foto Gość