Ostatnie życie Miśka Koterskiego

Andrzej Kerner

|

Gość Opolski 12/2024

publikacja 21.03.2024 00:00

− Tak mi się żal siebie zrobiło, taka bezsilność, że już nie spojrzę nigdy w oczy swojemu dziecku. Bo go nie będzie – opowiadał znany aktor.

Owacja na stojąco dla bohatera wydarzenia. Owacja na stojąco dla bohatera wydarzenia.
Andrzej Kerner /Foto Gość

Wiele z momentów tego spotkania było przejmujących i wzruszających. – Życie mnie już nauczyło, że nie sukcesy są łaskami, a porażki. Sukcesy nic dobrego mnie nie nauczyły, oprócz tego, że popadałem w pychę albo stawałem się niedobrym człowiekiem dla siebie i innych. A porażki mobilizowały mnie do refleksji i zmiany – już w trzeciej minucie spotkania w namiocie Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Opolu (4 marca) wyznał Michał Koterski.

Dziecko

Showman, prezenter, aktor (wystąpił m.in. w „Ajlawju”, „Dzień świra”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, „Baby są jakieś inne”, „7 uczuć”, „Gierek”), syn reżysera Marka Koterskiego. – Mój tato, który dzisiaj jest uznawany za wybitnego reżysera, był przede wszystkim osobą uzależnioną od alkoholu, chorował bardzo poważnie. Alkohol niszczył jego i całą naszą rodzinę. Dla mnie jako małego chłopca to, że tato jest reżyserem, totalnie nic nie znaczyło. Wstydziłem się. Wpadał w ciągi alkoholowe. Nie było wiadomo, czy dzisiaj będzie trzeźwy, czy nie. Czy przyjdzie sąsiadka i powie do mnie, małego chłopca: „Słuchaj, Misiu, czy mógłbyś tacie przekazać, żeby odlewał się w domu, a nie na moje drzwi, jak będzie wracał?”. Dla mnie, małego Michała, były to druzgocące informacje. Nocą podsłuchiwałem, czy oddycha, czy przeżyje. Z postacią reżysera kojarzyło mi się piekło. Nic wspaniałego. Lęk i poczucie małej wartości. Kiedy pytano mnie w szkole. kim jest mój tata, to ja kłamałem, bo się bałem tego słowa „reżyser” i mówiłem „lekarzem”. Albo „adwokatem”. A dzieci zaraz mówiły: „Kłamie! Kłamie! Jest reżyseeerem!”. Od razu cały spływałem potem. Byłem przez to bardzo nieśmiały, wycofany, wstydliwy, o niskim poczuciu własnej wartości. Aczkolwiek kochałem mojego ojca – mówił Michał „Misiek” Koterski.

Po kilku początkowych wybuchach śmiechu zapada cisza. Kilkunastu ludzi wstaje z miejsc i kieruje się w stronę wyjścia z namiotu. Za chwilę wracają z książkami „Michał Koterski. To już moje ostatnie życie” (Znak, 2023).

Potem Misiek opowiada, że ojciec od 23 lat jest już niepijący. Że przepracowali wspólnie traumy z dawnych lat, że mają bardzo dobry kontakt. Marek Koterski przeszedł terapię wtedy, gdy Michał był w latach ciągu alkoholowo-narkotykowego i po debiucie aktorskim w filmie ojca.

Emocje

Koterski – wybuchający swoim niepowtarzalnym, głośnym i zaraźliwym śmiechem − swoją opowieścią niemal zahipnotyzował publiczność. Wybuchała śmiechem, przerywała oklaskami. Mimo że – a może właśnie dlatego? – była to opowieść trudna, o trudnych sprawach. Ale niezwykle szczera. I dosadna, jak to u Michała Koterskiego bywa.

– Spałem na klatkach, chodziłem obrzygany i błagałem o działkę narkotyku. Moje życie naprawdę wisiało na włosku i tak naprawdę myślałem, że umrę. Przeszedłem wiele terapii w najlepszych ośrodkach, ale nic mi nie pomagało. Z jednego powodu. Bo ja nie chciałem. Wszyscy moi bliscy i znajomi chcieli, żebym ja się wyleczył, tylko nie ja – mówił.

A jak się zaczęło? – Nie chciałem iść w ślady ojca. Nieśmiałość i niskie poczucie własnej wartości od wczesnych lat topiłem w alkoholu, potem − od 14. roku życia − doszły narkotyki. Nie radziłem sobie z emocjami, bo nikt mnie nie nauczył, jak sobie z nimi radzić. W liceum na dyskotekach podpierałem ściany, kochałem się w dziewczynach, ale nie miałem tyle odwagi, żeby do nich podejść. Radziłem sobie na swój sposób – piłem i brałem– opowiadał popularny aktor.

Iluminacja

Dopiero odpowiadając na pytanie z sali, opowiedział szerzej o przełomowym momencie swojego życia. − Dziewięć lat temu, po 23 latach uzależnienia, doznałem takiej chwili. Kiedy moja dziewczyna po wielu ostrzeżeniach, że się wyprowadzi, jak będę dalej brał, wreszcie się wyprowadziła. Wszedłem do pustego domu i patrzę − nie ma jej: „O, Jezus! Nareszcie! W końcu spokojnie wyjmę z komódki ten towar, ten alkohol, naćpam się, napiję i nikt mi nie będzie głowy zawracał”. I ja sobie to wszystko na stoliku przygotowałem, celebrowałem, cieszyłem, ale zanim zażyłem pierwszą działkę, przeżyłem coś w rodzaju iluminacji. Nagle przeleciał mi przed oczami taki obraz, że już nie ma nikogo, kto mnie zatrzyma. Moi rodzice się poddali, zaakceptowali to, że ja wcześniej czy później umrę, i mnie kochali takiego, jaki jestem. Znajomi się poodwracali. Kobieta się w końcu spakowała. Nie ma nikogo, kto mnie zatrzyma, a ja nie mam w sobie takiej siły, bo od 23 lat jestem w takiej obsesji, że od rana myślę tylko o tym, kiedy się napiję i wezmę działkę. Jak to zobaczyłem, to mówię: „Boże, jak tu zostanę i się nie zatrzymam, to się zaćpam i zapiję na śmierć”. A co za tym idzie, nie spełnią się największe marzenia mojego życia. A przecież miałem 35 lat i marzyłem, żeby być ojcem, mężem, żeby zagrać parę ról. A tu się okazało, że kończy się mój żywot. Jakbym stanął obok siebie i to zobaczył. Tak mi się żal siebie zrobiło, taka bezsilność, że już nie spojrzę nigdy w oczy swojemu dziecku. Bo go nie będzie. Nigdy nie byłem jakąś osobą specjalnie wierzącą. Ale myślę, że każdy z nas ma to od urodzenia, że jesteśmy przekonani, że Ktoś na górze jest. I zadziałał instynkt samozachowawczy, że przecież jeszcze mogę zwrócić się do Boga. Przecież jeszcze jest On, nie? − Ostatnia deska ratunku! I uklęknąłem. Możecie uwierzyć lub nie, ale ja, który nie mogłem zacząć dnia, żeby się nie napić i bez działki narkotyku przy sobie, uklęknąłem i mówię: „Panie Boże, bez żadnych licytacji, proszę Cię z całego serca − zabierz mi tę obsesję picia i brania, a ja już nigdy w życiu nie sięgnę po alkohol i narkotyki”. I wziąłem ten alkohol wlałem do kibla, wysypałem narkotyki, wstałem na drugi dzień i mówię: „Jezu, nie ma lęku, nie trzęsą mi się ręce”. Siedziałem tak piętnaście minut i czekałem aż to przyjdzie. Nie przyszedł ani lęk, ani trzęsące się ręce, ani ten głos, który mówił: „Weź, weź, weź”. Wiedziałem teraz, że ta łaska, którą dostałem, ten cud, który się wydarzył, nie będzie trwać całe życie. Zacząłem chodzić na mityngi, na terapie itd. I tak mi się udaje do dziś − mówił Michał Koterski. − Od tego momentu, kiedy jestem trzeźwy, kiedy moje życie się zmieniło, to ze wszystkim zwracam się do Boga. I generalnie – no, może nie o milion złotych na koncie – o takie rzeczy, z którymi sobie nie radzę. Klękam i modlę się: „Panie Boże, pomóż mi” – opowiadał.

Frysiu

Michał Koterski tłumaczył, dlaczego tak otwarcie mówi o intymnych, trudnych sprawach. − Bóg mnie przeprowadził przez te lata, ale teraz wiem, po co to było – żebym mógł jeździć i o tym opowiadać. Mówią mi: „Ale pan ma odwagę”. Ja nie mam odwagi! Ja po prostu czułbym się nie w porządku wobec tych ludzi, którym się nie udało. Bo ze stu osób udaje się pięciu, reszta nie żyje albo siedzi w kryminałach, albo w psychiatrykach. Takie są statystyki. Nie wiemy, komu się uda. Wcale nie najlepszym. Bo to jest łaska. Tylko dlatego jeżdżę i o tym opowiadam. Ale ja nigdy nie mówię młodzieży, czego ma nie robić. Przed każdym spotkaniem modlę się, żeby ich nie skrzywdzić jakimś słowem, nie zachęcić do spróbowania przez przekorę − mówił. – Moim największym sukcesem jest to, że mój syn Fryderyk urodził się jako pierwszy Koterski w trzeźwej rodzinie [dziadek Michała też był alkoholikiem – przyp. ak]. Że mój mały Frysio nie musi rano wstawać i bać się, czy jego tata przeżyje, czy nie, czy się nie zapije, czy nie. Bo to było dla mnie najgorsze, gdy byłem dzieckiem. Kiedy dzisiaj patrzę na mojego Frysia, gdy odbieram go z przedszkola i mówię mu: „Chodź, powiem ci tajemnicę!”, a on: „Jaką? Jaką?”, a ja na to: „Kocham cię, Frysiu!”, a jemu rozbłyskują oczka i odpowiada: „Kocham cię, tato”, to powiem wam szczerze – mam poczucie, że mówię do tego małego, dawnego Miśka i go obejmuję – zakończył Michał Koterski.

Świadectwo

Po spotkaniu widać było łzy w oczach i na policzkach sporej grupy słuchaczy, w tym również wielu młodych. A także serdeczne uściski z bohaterem wieczoru. − Mam ciarki na całym ciele. To było niezwykłe świadectwo. Pierwszy raz jestem na takim spotkaniu autorskim. Przyszłam, bo już wcześniej czytałam tę książkę, która bardzo pomogła mojej córce w ważnym momencie życia − powiedziała nam pani Patrycja z Opola.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.