Kościół nie jest skostniały

Anna Kwaśnicka

|

Gość Opolski 14/2024

publikacja 04.04.2024 00:00

– Często myślę nad tym, co przed laty usłyszałem na pustyni: że mam nieść ludziom radość i nadzieję. To moja misja – przyznaje o. Augustyn Lewandowski OSsT.

Trzy kolory habitu trynitarza symbolizują Osoby Trójcy Świętej. Trzy kolory habitu trynitarza symbolizują Osoby Trójcy Świętej.
Anna Kwaśnicka /Foto Gość

Ojciec Augustyn z Zakonu Trójcy Świętej, autor wciągającej książki „Smakując życie”, w marcu gościł w dwóch raciborskich parafiach: Wniebowzięcia NMP oraz św. Mikołaja, a także w Bibliotece Publicznej w Raciborzu oraz w Centrum Kultury i Sportu „Tkalnia” w Kietrzu. Ciekawość budził już sam habit zakonnika – biały z naszytym dużym krzyżem, którego belka pionowa ma kolor czerwony, a belka pozioma – niebieski.

– Te trzy kolory naszego habitu oznaczają Osoby Trójcy Świętej: Boga Ojca, Syna Bożego i Ducha Świętego. W Polsce przez ten krzyż już nieraz na ulicy słyszałem pytania: „A ojciec to skąd? Spod Grunwaldu? Nie? A może z Malborka?”. Nasz zakon jest bardzo stary, ma ponad 800 lat. Został założony w czasach wypraw krzyżowych i zajmował się wykupywaniem niewolników – opowiada zakonnik. Dodaje, że trynitarze starają się pracować w krajach muzułmańskich.

Przypadków nie ma

Ojciec Augustyn, częściej nazywany padre Agostino, pochodzi z Kamienia Pomorskiego. Formował się w seminarium duchownym w Szczecinie, ale – jak sam mówi – zrobiło się tam dla niego za ciasno, więc na V roku wystąpił. Wyjechał do Niemiec szukać wujka, brata taty. To było jeszcze przed upadkiem muru berlińskiego, ale jako student miał paszport. Wujka odnalazł w okolicach Münster, a przy okazji poznał też w sąsiedniej wiosce pochodzącego z Opolszczyzny o. Josepha, zakonnika z dwukolorowym krzyżem na habicie. – Brodę miał jak Rumcajs, palił długie cygara. Choć ani słowa nie powiedział mi, żebym wstąpił do trynitarzy, sam po czasie zapytałem go, gdzie mają dom prowincjalny. Powiedział, że mnie zawiezie. I tak do Zakonu Trójcy Świętej wstąpiłem w Wiedniu. Dodam, że Austria była wówczas jedynym krajem, do którego Polacy nie musieli mieć wizy – zaznacza.

Do zakonu wstąpił w 1991 r. Teologię studiował w kilku krajach, m.in. w USA i Hiszpanii. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1997 r. w Berlinie. Posługiwał m.in. na Wyspach Kanaryjskich i w Libii za czasów Kadafiego. Do Kazachstanu wiózł relikwie św. Szarbela, którymi błogosławił ludzi na moskiewskim lotnisku w Boże Narodzenie. Obecnie pracuje w Kurii Generalnej na Zatybrzu w Rzymie, a przygotowuje się do wyjazdu do Pakistanu. – Powiedziałem generałowi mojego zakonu, że nie chcę umrzeć w łóżku na cholesterol albo covid, wolę od miecza albo kuli – przyznaje wprost. Na razie najpewniej można go spotkać w rzymskiej bazylice św. Chryzogona.

– W książce „Smakując życie” spisałem historie, które mi się przydarzyły, żeby ludzie wiedzieli, że Kościół nie jest tak skostniały, jak im się wydaje. Zjechałem pół świata, poznałem ludzi różnego kalibru i o tym piszę – mówi o. Augustyn. I zaraz przywołuje słowa papieża Franciszka o Kościele, który ma być szpitalem polowym, gdzie leczone są rany, bo właśnie takiego Kościoła doświadczył w wielu miejscach na świecie. Często powtarza też, że Pan Bóg jest bardzo dobrym matematykiem, który potrafi wszystko doskonale wymierzyć. Z przekonaniem potwierdza to licznymi historiami, sypanymi jak z rękawa, które dowodzą, że w życiu chrześcijanina przypadków nie ma, są za to znaki Bożego działania.

Chrześcijanie w kraju muzułmańskim

– Lata temu Kadafi zawarł cichy układ z papieżem Pawłem VI, a potem też z kard. Wyszyńskim, że do Libii zostaną wysłane zakonnice – pielęgniarki. Kościół się zgodził pod warunkiem, że na każde pięć czy sześć sióstr poleci jeden ksiądz jako kapelan. Dobili targu i tym sposobem w Libii wylądował desant kościelny. Dodam, że w apogeum, czyli w latach 70. XX w. aż 25 tys. Polaków pracowało w Libii na kontraktach – opisuje padre Agostino, który w Libii posługiwał do 2011 r. W Trypolisie zamieszkał w wielonarodowej wspólnocie – sześciu księży plus biskup. Żyli w dobrych relacjach z muzułmańskimi sąsiadami.

– Libia to kraj muzułmański, ale było tam wielu chrześcijan, którzy m.in. pracowali w koncernach naftowych czy budownictwie. W jedynym kościele Msze św. odprawialiśmy w 12 różnych językach. Duszpasterzowałem we wspólnotach niemieckojęzycznej, hiszpańskojęzycznej i polskojęzycznej. Inni odprawiali m.in. po arabsku, wietnamsku, koreańsku czy francusku. W habicie chodzić nie mogłem, żeby nie prowokować krzyżem, który jest tam znakiem zakazanym, ale w koloratce chodziłem – opowiada. – Poznałem ludzi, którzy byli strasznie prześladowani za swoją wiarę – m.in. uchodźców z Sudanu – ale dalej byli gotowi oddać za nią życie – wspomina.

– 140 km na wschód od Trypolisu jest miasteczko Garabuli, gdzie Polacy budowali port. Przyjeżdżali po mnie co czwartek. Odprawiałem u nich w stołówce Mszę św., potem siadaliśmy razem. Dużo mi pomagali materialnie i pracą rąk, m.in. przy remontach domów, w których mieszkały siostry zakonne. Któregoś razu umawialiśmy się na kolejny czwartek, kiedy mi się przypomniało, że akurat wypadnie Boże Ciało. Posypały się głosy, że zrobimy procesję, że przygotują ołtarze. Urządzać procesję religijną w kraju, gdzie za wwiezienie Biblii albo różańca z krzyżykiem można pójść do więzienia na długie lata? Stwierdziłem, że pogadam z biskupem Martinellim, Włochem urodzonym w Libii. A on dał mi monstrancję, którą kiedyś przywiózł z Polski. Procesja była udana, przyjechało wielu rodaków. Urządziliśmy ją na terenie kampusu nad samym morzem, na skraju pustyni. Pomyślałem, że być może to jedyna procesja Bożego Ciała na obszarze muzułmańskim – opisuje padre Agostino.

Łzy nad bochenkiem chleba

– Dwa lata później wszystko się zmieniło. Gdy wybuchła wojna, to nie wiedzieliśmy, kto z kim się bije. Zamknęliśmy się w zakrystii, gdzie spaliśmy przez trzy noce. Każdy z nas się wyspowiadał. Baliśmy się, że jak wejdą do klasztoru, to nas pozabijają. Jeden z nas zupełnie osiwiał ze strachu. I wyobraźcie sobie, że w tej sytuacji muzułmanie zaczęli naokoło budować barykady, żeby obronić kościół. Dlaczego? Bo jesteśmy ich sąsiadami, bo swoich się broni – podkreślił o. Augustyn.

– Ambasador wezwał mnie do siebie i poinformował o przygotowanej przez rząd RP ewakuacji. Poprosił mnie też, żebym zadzwonił do polskich sercanek, które pracowały w Benghazi, mieście portowym, i powiedział im, że w nocy przybije statek. Było ich pięć, wszystkie były pielęgniarkami. Odpowiedziały, że się zastanowią. Nie uciekły. Po dwóch latach spotkałem w Rzymie ich przełożoną i spytałem dlaczego zostały. Opowiedziała mi, co wydarzyło się po naszej rozmowie, gdy poszły kupić chleb. Stanęły w długiej kolejce i widziały, że dostawa jest zbyt mała, żeby dla wszystkich wystarczyło. Wtedy ludzie zauważyli, że w kolejce stoją zakonnice i dwa ostatnie bochenki dali im. Dlaczego? Bo były pielęgniarkami, które znali. Siostry wróciły do domu, siedziały nad tym chlebem i płakały. Zostały, a podczas wojny domowej uratowały setki ludzi. To jest prawdziwy Kościół. O takim Kościele mógłbym cały dzień opowiadać – zapewnia.

Erupcja wulkanu

Padre Agostino nazywa siebie świadkiem wstawiennictwa u Boga bł. Anny Marii Taigi, beatyfikowanej w 1920 r. tercjarki Zakonu Trójcy Świętej, która jest patronką ogniska domowego. Jej ciało nie uległo rozkładowi i spoczywa w jednej z kaplic w bazylice św. Chryzogona. To właśnie w tej kaplicy o. Augustyn odprawia w różnych językach Msze św. w intencji polecanych mu chorych na raka. Dostaje wiele próśb o modlitwę, a także wiele wiadomości o cofnięciu choroby. O skali tego, co dzieje się za wstawiennictwem bł. Anny Marii, mówi wprost: erupcja wulkanu.

– Zaczęło się trzy lata temu, kiedy mój przyjaciel z Kamienia Pomorskiego dostał wyrok śmierci, to znaczy zdiagnozowano u niego raka trzustki. Pracował w USA, miał dość pieniędzy, żeby podjąć leczenie w klinice w Getyndze. Powiedzieli mu, że utrzymają go przy życiu na tyle długo, żeby pozamykał swoje sprawy. Po sześciu miesiącach miał przerzuty na tarczycę i płuca. Psycholog zachęcił go, żeby spełnił swoje ostatnie życzenie, a on chciał przyjechać do Rzymu. Był u mnie z żoną. Modliliśmy się razem, a na dzień przed ich wyjazdem odprawiliśmy Mszę św. w kaplicy bł. Anny Marii. Po kilku dniach mój przyjaciel miał w Szczecinie tomografię, na drugi dzień zlecili mu kolejną. Płuca czyste, tarczyca czysta, a guz na trzustce zmniejszył się na tyle, że stał się operowalny. On twierdzi, że to od czasu modlitwy przy grobie bł. Anny Marii – mówi o. Augustyn. – Później zdiagnozowano guza na mojej wątrobie. Też go nie ma, a ja od tego wydarzenia dzień w dzień jestem w bazylice św. Chryzogona. Rozmawiam z ludźmi po hiszpańsku, angielsku, włosku i polsku. Dzielą się ze mną niesamowitymi świadectwami – podkreśla.

Sięga po telefon i czyta kilka wiadomości. „Bardzo dziękuję za wsparcie i modlitwę. Dziękuję też Annie Marii, zrobiła swoje. Guz był ogromny, 10 na 8 cm. Pobrali 24 węzły chłonne i wyobraź sobie, że wszystkie czyste”. „Chcę poinformować, że Andrzej, za którego ojciec się modlił, jest w cudowny sposób w coraz lepszej formie. To chyba rzeczywiście cud. Przytoczę opinię chirurga, który go operował. »Mózg wygląda normalnie. Struktury wróciły na swoje miejsce, jak u zdrowego człowieka. Nie widać tego, że tam był wcześniej guz aż 6-centymetrowy«”.

– Wiecie, ile takich esemesów dostaję? Nie wiem, czy to wszystko działo się już wcześniej. Być może tak, ale wówczas nikt z tymi ludźmi nie rozmawiał. Odkąd ja to robię, takich historii poznałem mnóstwo – mówi.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.