Przed laty wielu zafascynowali mnie wracający z "oazy" młodzi. Wciągnęli mnie w swój nowy świat.
Kilka lat później pierwszą swoją – już jako proboszcz – plebanię uczyniłem miejscem oazowych spotkań i rekolekcji.
Zresztą nie bez udziału w tym ks. Blachnickiego. Pionierskie czasy to były. Zaskoczył mnie turnus dla animatorów – zgłoszenia via Krościenko były z bardzo różnych stron – Wrocanka, Nisko, Września, Wrocław. I nie tylko, zapamiętałem tylko część. Różni ludzie – od młodej młodzieży, po wiek dojrzały. Byłem zauroczony tym przemieszaniem, nie tylko wiekowym, ale takim na pierwszy rzut oka tłumkiem przypadkowych ludzi, którzy, jak się okazało, wcale przypadkowi nie byli. Znałem to z Krościenka, z Lublina, lecz znaleźć się na swojej plebanii w takim otoczeniu to było jednak zaskoczenie. Czy był wspólny mianownik? Ależ oczywiście, był.
I druga migawka. To było KKO – czyli Krajowa Kongregacja Odpowiedzialnych, w Krościenku, może w Lublinie, nieistotne. Rok chyba 1977, do sprawdzenia w moich zapiskach i u Terlikowskiego. W Polsce był czas octu, chleba i pasztetówki – bo tylko taki towar był na bieżąco dostępny. Jakoś tam wszyscy żyli, ale trzeba było sprytu, żeby żyć.
Zjechali się Odpowiedzialni Ruchu z całej Polski, przewodniczy ojciec Franciszek Blachnicki. Ważny element obrad to planowanie letniej akcji rekolekcyjnej. No i nieuchronne w sytuacji kraju pytanie, które nie padło głośno, ale milcząco było obecne. Wypowiedzi padały różne, ale zdawała przebijać się defetystyczna teza: może tego roku ograniczymy, a może zawiesimy letnią akcję… Ojciec Blachnicki siedzi za stołem, plik papierów przed nim, głowa spuszczona, wzrok wlepiony w stół, długopisem puka w blat… Na chwilę zapadła cisza, ojciec wstał, wzrokiem ogarnął zebranych. I zaczął: Wiem o tym wszystkim, wobec tego pierwszy turnus od… (nie pamiętam dat, ojciec miał karteczkę). Zrobiło się cicho. Nie wypominał nam małej wiary, nie gromił, nawet nie zganił. Znaliśmy Ojca i wiedzieli, że on MA RACJĘ. I miał. To – okazało się później – miały być te wakacje z żywnością ze Skandynawii. Tak pysznego i nielimitowanego dżemu z malin ani przedtem, ani potem nie jadłem. „Zemsta Reagana” czyli amerykański ser to było za parę lat.
Co łączy te dwie migawki? Otóż i jedna, i druga są ilustracją tego, czym jest Kościół – Zwołanie Święte. Trzeba by dodać jeszcze migawki naszych zderzeń z ówczesną milicją i służbą bezpieczeństwa – tutaj świetnie spisało się wielu animatorów, moderatorów ale także młodych uczestników rekolekcyjnych oaz. Przestaliśmy się „ich” bać. Jak mawiał Ojciec: „Czemu się ich boicie? Przecież to oni boją się was”.
Przeżywając doświadczenie Kościoła w oazie, we wspólnocie ruchu Światło-Życie, czy innych, podobnych ruchach, trzeba mieć świadomość, że łatwiej żywe więzy budować w ograniczonym liczbowo czy terytorialnie zakresie. Zawsze wtedy Kościół staje się namacalny, zaangażowani w taki eklezjotwórczy ruch ludzie psychologicznie są sobie bliżsi, w jakiejś mierze znają się. No i mają swoje zasady, reguły, obyczaje, rytm świętowania, słowne skróty, emblematy – to, co pomaga im identyfikować się wzajemnie i być z tego dumnymi. We wspólnocie globalnej, a nawet narodowej te sprawy rozmywają się, a często gubią prawie bez reszty. Dlatego spór o Kościół trwa. Trwa już dwa tysiąclecia.
Nie tylko spór o Kościół. Każda ludzka społeczność bądź wspólnota przeżywa swoje okresy początków, fascynacji, rozkwitu, trwania (ów czas bardzo niejednakowy bywa), wreszcie schyłku i rozpadu. A Kościół? Jeśli popatrzyć nań okiem tylko historyka bądź socjologa, to zauważymy podobne przypadłości. Ale przecież tyle pokoleń powtarza „wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”… Czy zatem „rozpad” nie znaczy „koniec”? W rzeczy samej.
Socjologowie w ogóle, historycy w większości słowa „wierzę” nie uznają w swoim profesjonalnym opisie świata. Zostawmy ich. A jeśli korzystamy z ich przemyśleń i analiz (a warto i trzeba!), to nie zapominajmy o swoim „wierzę!”. Wiara nie wyklucza sporu, wiara nie wyklucza rozumnego namysłu, wiara nie wyklucza naukowego opisu. Chcę tylko jednego – aby ci „z drugiej strony” nie wykluczali wiary. Niech jej nie wbudowują w swoje analizy, ale niech zatrzymają się w pół kroku, zanim zanegują nasze spojrzenie.
Cieszę się, że zetknąłem się kiedyś z wiarą o. Blachnickiego, z wiarą oazowiczów – od dzieci po seniorów, z wiarą ludzi, u których mieszkaliśmy w Ochotnicy i setce innych miejscowości, z wiarą biskupa Wojtyły późniejszego papieża, z wiarą późniejszego biskupa Jasia Chrapka, z wiarą ks. Misterki, ochotnickiego proboszcza – abstynenta wśród górali, także z wiarą mojego proboszcza w Nysie ks. Kądziołki – który milczkiem znosił nasze fanaberie, ale latem kilka tysiączków do kasy dorzucił. No i z plebańską gospodynią w Kępnicy, która młodniała na pogodnych wieczorach. To i tysiąc innych spraw oraz ludzi to nasze aktywa w sporze o Kościół. Socjologicznie jest on w fatalnym stanie. Ale cóż by to była za wiara, gdybyśmy w takim momencie chcieli z tej łodzi wyskoczyć na środku jeziora. „Nie bójcie się, JA JESTEM!”