Pójść górami aż do Łącka. Z mapą, kompasem i przyjacielem. Lasy, góry, źródła, ptaki, motyle, zapachy… Nikogo oprócz nas dwojga. A Jezus z nami.
Czas kanikuły – wiemy, o co chodzi. Może jednak warto przypomnieć rzymski rodowód tego określenia. Otóż kanikuła to czas letnich upałów od 22 czerwca do 23 sierpnia, kiedy Słońce i Syriusz (najjaśniejsza gwiazda w konstelacji Psa) są rano widoczne równocześnie. Jej miejsce w tym właśnie gwiazdozbiorze przyniosło jej łacińskie określenie Canicula, co znaczy Piesek. Skomplikowane? Może. Ale to jeden ze szczegółów kulturowej tradycji sięgającej starożytnego Rzymu. Można żyć, nie znając wielu takich szczegółów. Wszelako ich znajomość wiąże nas ze świadomością pokoleń. Na tę rzymską świadomość nakłada się tradycja chrześcijańska. I nie tylko. Bogata jest nasza kultura i czasem jedno słówko budzić może odległe refleksje.
Wszelako czas kanikuły to nie tylko upały i jakaś gwiazda na niebie. To czas odpoczynku – i takie skojarzenie mieli starożytni Rzymianie. Kto mógł i miał gdzie wyjechać z rozgrzanego i rozpalonego Rzymu, zmykał do swoich wiejskich posiadłości. Oj, nierówno los darzył lud Rzymu letnimi wakacjami (to słowo też z tradycji rzymskiej, nie zapominajcie). A w kraju Jezusa? Też niemiłosiernie gorąco było. Moje okno w Damaszku wychodziło na taki po arabsku zagracony dziedzińczyk. Pośrodku rosło rachityczne drzewo oliwkowe. Przywiązany do pnia stał równie rachityczny osioł. Stał z ogonem skierowanym w stronę palącego słońca. Co jakiś czas przesuwał się tak, by tę najmniej podatną na przegrzanie część oślego ciała mieć skierowaną ku słońcu, co równocześnie dawało troszkę cienia kłapouchej głowie… To była jego kanikuła.
Ale nie o to chodzi w tym felietonie. Chodzi o Jezusa i jego uczniów (Mk 6,30-44). Trudno powiedzieć, jaka to była pora roku. Owszem, mamy wskazówkę iż Jezus „polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie”. Zielona trawa – wskazuje na wiosnę, ale już po największym nawale pracy – ewangelista zauważa, że tłum był wielki. I notuje słowa Jezusa: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!”
I tak powróciliśmy do kanikuły jako odpoczynku. Dzisiejsze hasło życiowe (a pewnie i polityczne) ma swoje własne określenie: urlop! Ile tego urlopu? Kiedy? Jak płatnego? Gdzie spędzanego? No i warunek brzegowy: czy i na ile starczy pieniędzy. Powie ktoś, po co o tym pisać. Myślę, że powody są, i to także tutaj.
Pierwszy powód to słowa Jezusa skierowane do zmęczonych ewangelizacją uczniów: „wypocznijcie nieco”. Sugestia? Rada? Nakaz? Tak. Życzliwy, płynący z troski o nich, ale przecie nakaz. Trzeba to odnotować. Argumentacja przez zaprzeczenie jest prosta: nie odpoczniesz – nie wypełnisz dobrze swoich zadań. A nawet możesz je zaprzepaścić. Każdy bowiem wysiłek potrzebuje pełni tak fizycznej, jak i duchowej. Jedna i druga potrzebuje regeneracji sił. Potrzeba więc, by pójść samemu na miejsce ustronne. Innymi słowy – potrzeba oderwać się od zgiełku codzienności, najlepiej w gronie bliskich…
Patrzę na wczorajsze internetowe zdjęcia z drogi ku Morskiemu Oku w Tatrach… Wielokilometrowa wstęga sunących ludzi. Chadzałem tamtędy. Ale było wtedy bardziej ewangelicznie, czyli „sami osobno na miejscu pustynnym”. Zresztą nie tylko tam, ale w całych Tatrach, Pieninach, Karkonoszach i nad Bałtykiem. W Beskidach też. Pamiętam taką jedną wycieczkę… Z Krościenka górami aż do Łącka. Daleko, bez znaków, tylko z mapą. Lasy, góry, źródła, ptaki, motyle, zapachy i… I nikogo oprócz nas dwojga. Odpoczynek, rozmowa, nikt nikogo nie przekrzykuje, widzimy wszystko po drodze, bo to tylko my i piękny świat Beskidu. No a Jezus? Z nami. Przecież obiecał: „gdzie dwaj albo trzej są zgromadzeni w imię moje, tam jestem z nimi”. Jestem z przyjacielem, to i Jezus nam towarzyszy. Także bez naszych deklaracji.
Czy dzisiaj takich ustronnych miejsc nie ma? Są. W górach, w rozlewiskach jezior i rzek, w plątaninie leśnych duktów, nad wodą i wśród wzgórz. Pójdźmy, sami osobno, wypocząć nieco. To przecie Jezusowe słowa, to jego nakaz. Zresztą – w bardziej ustronnych miejscach zyskujemy także finansowo. Bo to tłumy nakręcają ceny. Gosiu, Aniu, Leszku! Czy pamiętacie tę zupę gotowaną na ruskim benzyniaku na Krawców Wierchu? Tylko my i owa zupa. No i Jezus. Radości było co nie miara. I tanio było. Po prostu kanikuła.