Smutny dzień?

Anna Kwaśnicka

publikacja 22.11.2012 15:03

W środowy wieczór 21 listopada w Muzeum Śląska Opolskiego odbyło się kolejne spotkanie z cyklu „Akademia Wiedzy o Śląsku”, tym razem poświęcone śląskiej pieśni ludowej, a dokładniej pieśni weselnej.

Smutny dzień? Prof. Teresa Smolińska z Katedry Kulturoznawstwa i Folklorystyki Uniwersytetu Opolskiego Anna Kwaśnicka/GN

– Niegdyś organizowano wesela, gdy przychodził październik i listopad. Decydowały o tym względy praktyczne, takie jak brak lodówek i zakończenie prac polowych – podkreśla Krystian Czech z Łubniańskiego Ośrodka Działalności Kulturalnej.

Spotkanie w muzeum łączyło wykład z występami artystycznymi, stąd śląskie pieśni obrzędowe, praktycznie szerzej nieznane, można było usłyszeć na żywo, niejednokrotnie pierwszy raz w życiu. Wykonały je uczennice Publicznego Gimnazjum w Dębskiej Kuźni oraz Julia Buchta z Publicznego Gimnazjum w Biadaczu wraz z Gabrielą Dworakowską z zespołu Silesia.

– Pieśni ludowe są utworami wierszowanymi lirycznymi lub liryczno-epickimi. W lokalnych, małych społecznościach przekazywane były z ust do ust – mówi prof. Teresa Smolińska z Katedry Kulturoznawstwa i Folklorystyki Uniwersytetu Opolskiego, która w Muzeum Śląska Opolskiego przybliżała zarówno symbolikę weselną, jak i dzieje powstawania antologii śląskiej pieśni ludowej. – Specyfika naszego regionu polega na tym, że zbieraczami pieśni byli nauczyciele ludowi, organiści czy księża, a więc ludzie z ludu, a nie jak w innych regionach literaci czy poeci – wskazuje prof. Smolińska, podkreślając, że w zbiorach zachował się podwójny zapis niemal wszystkich pieśni. Podwójny, czyli zarówno słowa, jak i nuty.

Jednak, jak podkreśla prof. Smolińska, mimo że jest kilka obszernych antologii śląskich pieśni ludowych, współcześnie nie znamy tych archaicznych utworów. Poza wąskim gronem specjalistów i pasjonatów, nie tylko nie śpiewamy ich, ale nawet nie potrafimy wymienić ich tytułów. Jeśli się zachowały, to raczej pełnią funkcję rozrywkową, a nie obrzędową, bo nie rozumiemy ich symboliki.

– Pieśni obrzędowe może śpiewać tylko ten, na kogo przypada obrzędowy obowiązek. Wręcz mówiło się, że grzechem jest śpiewanie ich poza obrzędem – wskazuje prof. Smolińska, podkreślając, że na każdy etap wesela były odpowiednie pieśni. Śpiewano przy wiciu wianka i rozplataniu włosów młodej pani, podczas błogosławieństwa, wyjazdu do kościoła, przyjazdu z kościoła czy oczepin.

I tak w domu panny młodej, przy akompaniamencie orkiestry dętej płynęły słowa: „Dzisiaj przisoł dziyń, mego wesela / piękny to dziónek, jakby niedziela. / Jakby niedziela, ale mi smutno / Bo w mym serduszku, wielka żałość tkwi”. Małżeństwa często były aranżowane, nie pobierano się z miłości. Młoda dziewczyna nie wiedziała, co ją czeka po zamążpójściu, stąd częsta niepewność czy smutek rozstania z rodzicami, rodzeństwem, domem dzieciństwa.

Ślub był obrzędem przejścia. – Dziś wielu młodych mieszka ze sobą przed ślubem, to jak może być mowa o oddaniu wianka? – pyta wprost prof. Smolińska, dopowiadając, że tradycyjny strój ślubny panny młodej był czarny, a całe wesele nie było nastawione jedynie na rozrywkę i zabawę, jak to ma miejsce dzisiaj. Ważne były obrzędy. – Dziś przy organizacji wesela przede wszystkim stawia się nacisk na stroje i jedzenie. Zmieniło się życie społeczno-obyczajowe – konkluduje profesor, a Krystian Czech dodaje, że nieraz młodzi decydują się na tradycyjne wesele, ale zaraz zastrzegają: „tylko nie róbcie tak smutno”. Ale właśnie tak wyglądały tradycyjne wesela.