Zapadający się cmentarz

Andrzej Kerner

publikacja 31.10.2013 22:42

Gdzie jeszcze można spojrzeć do wnętrza zapadających się grobów?

Zapadający się cmentarz Cmentarz przy ul. Wrocławskiej w Opolu wkrótce będzie miał 200 lat Andrzej Kerner /GN

Największe wrażenie zrobiły na mnie jednak te dwie dziury i leżąca obok nich pusta butelka po piwie „Lech”. Dziury wiodły w głąb ziemi, w tym nic specjalnie dziwnego, ale dziwniejsze, że - w głąb grobu. Tak jakby zrobiono je specjalnie na stopy człowieka, który właśnie postanowił zapaść się powolutku, bo powolutku, ale jednak - pod ziemię. Tam, gdzie – prędzej czy później, nie łudźmy się, nie pocieszajmy się – znajdziemy się wszyscy (przypadki śmierci tragicznych i ciał pogrążających się w innych materiach pomijam tu dla, jako takiej, jasności wywodu). Opróżniona zielona butelka: czy była świadkiem i katalizatorem rozmyślań nad marnością i krótkim czasem życia ludzkiego? Być może, być może, wykluczyć tego bym nie chciał. Całkiem możliwe, że była ona przyjaciółką jakiegoś opolskiego Koheleta, który zasiadłszy pod murem cmentarnym pogrążał się w refleksji ludzkiej, prostej, zasadniczej: marność nad marnościami, wszystko marność. Każdemu na koniec pisana śmierć. Wcale jednak nie od razu butelka skojarzyła mi się z grupą meneli profanujących przestrzeń cmentarza. Pomijam fakt, że i wśród meneli Koheletów nie brakuje. Ale jedna butelka pozostała jako świadectwo popijawy?! Bądźmy poważni. Jedna butelka piwa „Lech” to jest nic, jedna butelka nad grobem - ludzie, nad otwartym grobem! - to milczący świadek medytacji, może nie specjalnie nabożnej, ale na pewno medytacji.

Chodzenie po cmentarzu przy ul. Wrocławskiej w Opolu to doświadczenie specjalnego rodzaju. Pominę fakt, że przy wejściu poczerniała, zda się niemal próchniejąca, kaplica grobowa cukierników Beyerów, rodzi we mnie dosłownie ssącą nostalgię. Bo przecież Beyerowie cukiernię swoją mieli ok. 50 metrów od redakcji „Gościa Opolskiego”! Najbliższa byłaby to dziś cukiernia! Z ciasteczek cynamonowych słynąca! Wolę nie myśleć o tym, co straciłem przez fakt, że cukierni Beyerów nie ma już na ul. Koraszewskiego (d. Kościelnej/Kirchstr. 1). W końcu, wielkie odkrycie to też nie jest, są większe straty.

Ale myśleć muszę. Bo ten cmentarz już na pierwszy rzut oka zadaje kłam ciążącemu nad nim stereotypowi. Że do 45 roku to był cmentarz niemiecki. To kim była Barbara Giera, „kochana żona i nasza dobra matka” jak stoi na nagrobku  z roku 1919? Był to więc – w całej okazałości - cmentarz prawdziwie ludzki, polsko-niemiecko- katolicko-ewangelicki już przed wojną.

Ślady dewastacji na cmentarzu są przygnębiająco widoczne. Ślady jako takiej opieki miasta też widoczne są. Np. kaplica cmentarna z powybijanymi oknami i śladami włamań, otoczona jest taśmą mającą bronić przed wandalami. Są kosze na śmieci. Mimo wszystko, mimo pogodzenia się z marnością spraw tego świata, z głupotą ludzką pogodzenia się, mimo głębokiego zrozumienia dla budżetowych trudności, z jakimi boryka się Miejski Zakład Cmentarny, zadziwia mnie jednak wyblakły, lecz wciąż wyraźny, napis na postumencie głównego cmentarnego krzyża: 666 i do tego narysowany sprayem odwrócony krzyż.

Spore wrażenie na spacerowiczu musi zrobić miękka ziemia cmentarna. Częściowo to robota kretów. Ale część druga – przyznajcie, bardziej teologicznie wyzywająca – to sprawa zapadających się grobów. Do wnętrza niektórych można wejrzeć.

Jest więc ten nieszczęsny cm Zapadający się cmentarz   Kwatera sióstr franciszkanek Andrzej Kerner /GN entarz przy Wrocławskiej ziemią objawiającą nam najgłębszą i najprostszą prawdę życiową: wszyscy się kiedyś tam, w głąb ziemi, zapadniemy. Najpiękniejsze nagrobki nas przed tym nie uchronią. Nie uchroniły Johannesa Jahna, dyrektora szkoły zawodowej w Opolu, Paula Vogta przewodniczącego rady miejskiej, ani nieszczęsnej elegantki Berty Kubon, dwudziestoletniej samobójczyni, spoglądającej z ceramicznej fotografii sprzed prawie stu lat.

Wzruszające wrażenie robi rząd skromnych - w tej skromności cały urok - kamiennych tabliczek nagrobnych sióstr franciszkanek. Od razu widać, że nie w monumentalności czy wykwintnym pięknie pokładały nadzieję decydując się na taki sposób potwierdzenia pochówku w tym miejscu. Gęste światło jesiennego przedwieczerza wydłuża cienie rzucane przez ich nagrobki. A te cienie tworzą jakby chór śpiewający delikatną pieśń. Przypuśćmy, dajmy się unieść nastrojowi chwili, jest to pieśń o miłości i zmartwychwstaniu.