Miałem życie megaprzechlapane

Andrzej Kerner

publikacja 17.11.2013 17:03

Wstrząsająca opowieść znanego tancerza breakdance - Bboya Chu Chu w Opolu.

Miałem życie megaprzechlapane Bboy Chu Chu (Paweł Kątny) w opolskim MDK opowiada o swoim życiu Andrzej Kerner /GN

Podczas ogólnopolskiej imprezy „Back 2 da Breaks” zorganizowanej przez MDK w Opolu odbył się panel dyskusyjny, w czasie którego znani raperzy i Bboye, czyli tancerze breakdance (Arkadio, Sierber, Baran i Chu Chu), siostra Dolores Zok i Dariusz Siedlok opowiadali o swojej pasji (więcej na ten temat w „Gościu Opolskim” 24 listopada). Raper Arkadio i Chu Chu (Paweł Kątny) mówili do kilkudziesięciu młodych ludzi, miłośników kultury hiphopowej, o swoim nawróceniu i wierze w Jezusa. Poniżej przytaczamy obszerne fragmenty wypowiedzi Bboya Chu Chu. To jeden z czołowych polskich Bboyów, należy do grupy Funky Masons. Zwycięzca prestiżowych, europejskich edycji amerykańskich turniejów dla Bboys i Bgirls, m.in. Freestyle Session Europe 2009 w Katowicach, United Styles Europe 2011 w Szwajcarii oraz Outbreak Europe 2011 w Bańskiej Bystrzycy na Słowacji. Jego opowieść w Opolu wywarła na słuchaczach wielkie wrażenie.

- Ogólnie kilka lat temu, w sumie dziesięć lat temu, byłem niewierzący, byłem małolatem z osiedla, biegałem ze starszymi kumplami, robiłem wszystko to, co oni, wszystkie najgorsze rzeczy, dokładnie ta sama akcja, o której mówił Arkadio. Narkotyki, alkohol, jakieś złodziejstwa, wszelkiego rodzaju przemoce, dewastacje. Po prostu taki byłem, taka była moja ekipa, w takich warunkach się wychowałem.

- Jestem z rodziny alkoholickiej, mój tato przez całe życie pił, znęcał się nade mną, no i miałem niezły hardcore. Dzisiaj już mu wybaczyłem i ogólnie kocham go na maksa, ale miałem życie megaprzechlapane. Bałem się wracać na chatę. Uciekałem. Po prostu: jestem dzieckiem alkoholika i tyle.

- W 2003 roku przyjechali do nas Ukraińcy na wymianę na moje osiedle. W salce katechetycznej, pod samym krzyżem, była dyskoteka na której DJ puścił freestyle’a, no i nie wiem dlaczego, ale czułem, że ja chyba jako jedyny z tych 25 kumpli, którzy przyszli pobić DJ’a albo powiedzieć mu, żeby zmienił muzę, albo po prostu pośmiać się z kolegów z zagranicy, poczułem, że muszę zatańczyć breakdance. No i zrobiłem ten krok. Potem ten gość z Ukrainy odpowiedział na mój taniec i przybił mi piątkę za to, że zatańczyłem. Odczułem, że on ma więcej szacunku do mnie niż wszyscy moi kumple. Tym akcentem chcę zaznaczyć, że Jezus zaczaił się na mnie już w 2003 roku. Właśnie pod krzyżem. Kwestia jest taka, że ja się wtedy nie nawróciłem. Nawet pamiętam, że jak mieliśmy bierzmowanie, to z całą ekipą rzucaliśmy kasztanami w księdza, potem na Mszy podawał nasze nazwiska. Do 18. roku życia nie wierzyłem w ogóle w Boga. Pójście do kościoła było dla mnie śmieszne.

- No i tutaj się zbliża kwestia kulminacyjna, ponieważ w moim domu doszło do morderstwa. Mój dziadek został zamordowany. Mój tato siedział w więzieniu, dostał 8 lat. Moja mama była z rodziny muzycznej, bogatej, dziadek był tenorem, wszystkie trzy jego córki grały na harfach, skrzypcach i innych bajerach. A mój tato był ze slumsów, mieszkali w osiem osób w jednym pokoju. Jego tato też był alkoholikiem, też ich katował, starszy brat też katował mojego tatę i jego siostry. Tak, że moi rodzice to było zderzenie się dwóch światów, zupełnie innych od siebie. No i po prostu – doszło do czegoś takiego. Nie chcę tego kontynuować, ale pierwszy raz w życiu otwieram się, że miałem taką sytuację w domu (oklaski).

- W tym pokoju, w którym zginął dziadek, nikt nigdy nie spał. Tam mieliśmy rowery, buty, graty. No i któregoś dnia poszedłem tam spać. Spałem pod oknem. Chcę powiedzieć, że odróżniam to, co jest snem, od tego, co nie jest snem. W życiu może trzy razy mi się coś śniło. Wiem, co jest realne. Obudziłem się odwrócony w stronę okna. Kołdra była prościutko rozłożona, pamiętam wszystko ze szczegółami, nogi były proste, czoło było opuchnięte, ręce złożone na klacie i kiedy otworzyłem oczy, na całym niebie pojawił się czerwony pentagram i jakiś numer wiszący na szubienicy. Od razu się odwróciłem i tak jak się nigdy nie modliłem, doszedłem do połowy „Ojcze Nasz”, przeżegnałem się i jak popatrzyłem znowu na niebo, to tego czegoś już nie było. Pobiegłem do mamy, powiedziałem, co się stało. Spałem potem w pokoju z mamą przez trzy lata, tak się bałem, czułem jakąś straszną moc, jakby ktoś za mną chodził. Nie wiedziałem, co to jest. Zadawałem sobie ciągle pytanie: czy to ci się podoba? Czy dalej chcę te wszystkie złe rzeczy: narkotyki, alkohol, nienawiść, zniewolenie, które jest właśnie tym złym, którego widziałem. Czułem, jakby Bóg wywarł na mnie takie pytanie: czy to Ci się podoba, czy w tę stronę chcesz iść? I wtedy powiedziałem: wyrzekam się, Jezus jest moim Panem, wyrzekam się złego ducha, nie wiem, jak wy możecie go nazwać, ale ja wiem, że są demony. Byłem blisko czegoś strasznego, czego się boję strasznie. I myślę, że każdy by się przestraszył. Ale wiem, że modlitwa jest nie do pokonania. To znikło, on nie miał szans ze znakiem krzyża.

- W 2007 r. mój ziomek z ekipy, Dems - jeszcze wtedy bałem się chodzić do kościoła – powiedział: dawaj ze mną do kościoła. Kurde, tak nie chciałem strasznie, na maksa, bałem się tego jeszcze bardziej niż złego. Patrząc na krzyż, pomyślałem: teraz albo nigdy - i poszedłem do spowiedzi. Miałem chyba spowiedź życia. Od tamtej pory jestem nawrócony. Wiem, że moją pasją jest taniec, Jezus mi to dawno już pokazał na tej salce katechetycznej, kiedy stawiałem pierwsze kroki. Tylko że wtedy nie wiedziałem, do czego to służy. Wiem, że pasja jest środkiem do celu, a nie samym celem i po prostu teraz całym sercem staram się Go reprezentować. Nie wstydzę się tego: Jezus jest moim Panem i chwała Mu, że mnie nawrócił (długie, burzliwe oklaski).