publikacja 09.01.2014 00:00
O wzajemnej pomocy i syceniu się wiarą z Truus Nieuwenhuis rozmawia Karina Grytz-Jurkowska
Truus Nieuwenhuis i jej współpracownicy, Appie Wassing i Joop van Schooten
Karina Grytz-Jurkowska/ GN
Karina Grytz-Jurkowska: Od ponad 20 lat przywozicie paczki bożonarodzeniowe dla dzieci w diecezji opolskiej, pomagacie też w ciągu roku, przesyłając sprzęt medyczny i rehabilitacyjny. Błyskawicznie zareagowaliście podczas powodzi i innych klęsk żywiołowych. Skąd pomysł pomocy?
Truus Nieuwenhuis: Zaczęło się w 1982 roku, w czasie stanu wojennego. Wtedy księża u nas ogłosili kolektę na rzecz Polski. Wiele osób wysyłało tu paczki. Mając doświadczenie pomocy innym krajom wiedzieliśmy, że sensowniej i efektywniej jest taką akcję zorganizować. Po to w Raalte powstała Fundacja Przyjaciół Dziecka Polskiego.
Wtedy przywoziliście wszystko konwojami, bo tu w sklepach wielu rzeczy nie było...
Tak pracowaliśmy w latach 80. To był nie lada wyczyn. Trzeba było załatwić wizy, przejechać przez NRD, były kontrole, czekanie na granicach i problemy logistyczne. Od 1992 roku fundacja nawiązała kontakt z opolską Caritas i tak jest do dziś.
Podczas tych lat obserwowaliście w Polsce wiele zmian społecznych, politycznych, porównywaliście ten proces z tym, co się dzieje w Holandii?
Polska rozwija się bardzo szybko, ale po przełomie startowała z niskiego poziomu. W Holandii mamy więcej regulacji, ograniczeń. Tu to też wchodzi przez unijne wymogi. Ja podziwiam pracę, jaką Kościół wykonał dla ludzi kiedyś i teraz. U nas wiele zrobiło państwo, stąd takie zlaicyzowanie. U was Kościół tyle nie stracił.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.