Żona w stodole, papież w Watykanie, ja w Uciechowicach (i przy kompie)

Andrzej Kerner

Nie uwierzycie w to, będziecie się śmiali albo odeślecie mnie na następną edycję „Remontu małżeńskiego” do Opola w ramach małżeńskiej resocjalizacji.

Żona w stodole, papież w Watykanie, ja w Uciechowicach (i przy kompie)

Jednak fakty są nieubłagane (dla mnie) : w czasie Adwentu główny, sypialno-gościnny pokój naszego mieszkania zamienia się w stodołę. Mam ja bowiem żonę artystkę, która nie potrafi usiedzieć dnia bez twórczego działania. W Adwencie robi wianki na Boże Narodzenie dla kilkunastu zaprzyjaźnionych ludzi. Wianki zrobione są z siana i gałązek świerkowych oraz ozdób. Stąd siano wypełniające progi naszego M4. Stąd stodoła.

Jest to - bądźmy jednak sprawiedliwi - stodoła artystyczna. Obok małżeńskiego łoża stoją w niej grzecznie – w dni nie tylko adwentowe -  krosno tkackie oraz sztaluga malarska. Żona moja bowiem jest artystką wszechstronną skutkiem czego nocna wyprawa z łoża np. w stronę toalety zamienia się w hardcorowy trekking z wyjątkowym zagęszczeniem przeszkód do ominięcia (albo i nie, co w wypadku „nie”, kończy się najczęściej jakimś aktem strzelistym – którego treść zależy od stanu duchowego poruszającego się w tym artystycznym gąszczu). Są to wrażenia duchowe niezapomniane, o których, jak mniemam, profesorowie teologii życia małżeńskiego pojęcia wielkiego nie mają. I nie mogą oraz nie muszą mieć, rzecz jest jasna i wielokrotnie już eksplikowana. Niemniej to jest właśnie mój adwentowy locus theologicus – domowa stodoła.

Jacek Woźniakowski napisał kiedyś książkę „Czy artyście wolno się żenić?”. Dobre pytanie! Ja jednak je elegancko omijam i trwam w zaufaniu do Teilharda de Chardin SJ, niezwykłego teologa, filozofa, geologa, trochę dziś zapomnianego. „Sztuka jest ocaleniem osobowości” napisał jezuita-wizjoner. Wierzę w to. Wczoraj byłem w Uciechowicach. Mała wioska na granicy polsko – czeskiej. Kocham tam jeździć. Pół tysiąca szopek bożonarodzeniowych, które twórcy tamtejszej wystawy prezentują w szkole przekonuje mnie –zwłaszcza w świecie coraz bardziej zwirtualizowanym – że właśnie kontakt z materią i twórcze jej przekształcanie w piękno mogą ocalić nas jako ludzi przed zamienieniem się w internetowe cyborgi. Notabene: gdyby ta wystawa była w Opolu, a nie na odległych krańcach regionu,  zachwycałoby się nią całe województwo i diecezja.

Wniosek: niech tam będzie w domu i stodoła – byle człowiek czuł, że żyje, że życie i świat ma realne znaczenie.