Zaledwie 200 żywych

kgj

publikacja 22.04.2015 23:45

Tyle osób zastali 70 lat temu czerwonoarmiści w filii Auschwitz-Birkenau w Sławięcicach.

Zaledwie 200 żywych   Kwiaty i wieńce złożono przed murami dawnego krematorium Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Kwiaty, znicze pod pomnikiem i wspólna modlitwa za zmarłych oraz o pokój na świecie i w sercach, a przede wszystkim pamięć o ofiarach obozu, filii Auschwitz-Birkenau w Sławięcicach – tak w środę, 22 kwietnia w 70. rocznicę wyzwolenia uczczono tych, co zginęli w niewoli lub podczas marszu śmierci, i nielicznych, którym udało się dotrwać nadejścia czerwonoarmistów.

Obóz w okolicach Sławięcic i Blachowni powstał już na początku wojny. Tania siła robocza była potrzebna do funkcjonowania, rozbudowy i przystosowywania zakładów IG Farbenindustrie do produkcji paliwa syntetycznego, które dla wojska Rzeszy było surowcem strategicznym, niezbędnym do tego, by czołgi i samoloty mogły podbijać kolejne tereny. Choć początkowo w tak istotnym miejscu mieli pracować robotnicy niemieccy, szybko przymuszono do tej pracy jeńców i więźniów z obozów koncentracyjnych. Od 1940 roku od Bierawy po Blachownię powstaje kompleks baraków, zasiedlonych przez Brytyjczyków, Belgów, Francuzów, Czechów, Polaków, Bułgarów, Hindusów, Jugosłowian, Nowozelandczyków, Włochów oraz Żydów z niemal całej Europy.

Zaledwie 200 żywych   Koło pomnika stanęła krótka wystawa historyczna, złożona ze zdjęć obozu, rysunków wykonanych przez jeńców. Uzupełniał ją autentyczny strój obozowy Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Od kwietnia 1944 roku na potrzeby zakładów w sławięcickich lasach powstaje filia obozu Auschwitz-Birkenau. Więźniowie, w liczbie kilkudziesięciu tysięcy, pracują codziennie po 10-12 godzin w trudnych warunkach. Tu kierowane są transporty kolejowe z Żydami z państw zachodnich, które docelowo miały jechać do Auschwitz. Na rampie kozielskiego dworca odbywa się ich selekcja. Przydzielenie do któregoś z pobliskich obozów na jakiś czas ratuje im życie, jednak szybko, gdy są już wycieńczeni pracą ponad siły w zakładach lub przy budowie autostrady, głodem, apelami i chorobami, odsyłani są do Oświęcimia, a w ich miejsce przychodzą nowi. Wreszcie na miejscu, w kompleksie Blechhammer, powstaje także krematorium.

Produkcja benzyny idzie opornie i nie w takich ilościach, jak się spodziewano, a już latem 1944 rozpoczynają się naloty Amerykanów. Więźniowie muszą na bieżąco naprawiać zniszczenia wywołane bombardowaniami, podczas nalotów wielu też traci życie lub odnosi rany.

Zaledwie 200 żywych   Brama prowadząca do obozu Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Gdy w styczniu 1945 rusza radziecka ofensywa, tuż przed wkroczeniem Sowietów więźniowie pędzeni są w marszach śmierci na zachód i południe. Wycieńczeni, bez zimowej odzieży, butów i żywności, z noclegami w szopach lub pod gołym niebem, idą wolno, wielu umiera w drodze lub jako niezdolni do marszu są zabijani przez esesmanów. W obozie zostają nieliczni, którzy zdołali się ukryć, lub których Niemcy nie zdążyli zamordować. Wyzwoliciele zastają jedynie wychudzonych więźniów, rzędy drewnianych baraków z kamieniami i żwirem wokół, całość otoczona jest wysokim płotem z drutu kolczastego, z karabinami maszynowymi na wieżach strażniczych.

Niestety wyzwolenie nie oznacza zamknięcia obozu, tyle tylko, że w miejsce dotychczasowych więźniów trafiają tu jeńcy niemieccy i miejscowa ludność.Otrzymują oni zadanie demontażu ocalałych w zakładach instalacji, by jako zdobycze wojenne mogły być wywiezione na Wschód.

Dziś losy ofiar, po oficjalnej części przy pomniku martyrologii więźniów na terenie dawnego obozu, przypomnieli w prezentacji historycznej członkowie stowarzyszenia Blechhammer. Uroczystość upamiętniającą 70. rocznicę wyzwolenia miejsca kaźni zorganizowały wspólnie samorząd powiatu i miasta Kędzierzyn-Koźle.