Lepanto, Wiedeń... i co dalej?

ks. Tomasz Horak

Europa przypomina wyschniętą gąbkę - wyludniająca się, jałowa, bez ducha, wygodna i rozleniwiona, gardząca wiarą, odarta nawet z poczucia piękna.

Lepanto, Wiedeń... i co dalej?

444 lata minęły. Od czego? Czytelnicy powinni wiedzieć. Podpowiem, że rocznica była w minioną środę. To było 7 października 1571 roku. Słynna bitwa pod Lepanto, zwanym dziś Naupaktos. Jedna z najbardziej krwawych i zaciętych bitew morskich w historii. W walce wzięło udział po 200 okrętów ze strony tureckiej i ze strony Ligi Świętej, którą - upraszczając -można nazwać chrześcijańską Europą. Sułtan Selim II ponoć rzekł „Pod Lepanto chrześcijanie mnie ogolili. Na Cyprze ja odciąłem im ramię. Moja broda odrośnie...” I coś w tym jest. Odsyłam do historycznych ksiąg. Ale to odrastanie brody – już nie na policzkach tureckiego sułtana, ale na policzkach milionów wyznawców Mahometa - trwa. Nie tylko Cypr i Tunis (rok 1574), ale Europa zaczyna być ich. A Liga Święta się rozpadła.

Dlaczego w bitwie pod Lepanto zwyciężyła flota chrześcijańska, czyli europejska? Na pewno nie z powodu doskonalszych okrętów czy lepszych marynarzy. Ani nie z powodu liczebnej przewagi. Taktyka? To prawda, obrali dobrą taktykę. Łut szczęścia? Wojen szczęściem się nie wygrywa. Były też powody pozamilitarne. Ówczesny papież, św. Pius V, przypisał zwycięstwo wstawiennictwu Matki Boskiej, którą lud chrześcijański o pomoc błagał z różańcem w dłoniach, szeptem „zdrowasiek” na ustach i rozważaniem tajemnic życia Jezusa w sercu. Rok później świętowano dzień Matki Boskiej Zwycięskiej, z czasem nazwany świętem Matki Boskiej Różańcowej.

W owym czasie w Europie wrzała religijna i społeczna rewolucja. 54 lata wcześniej Luter wystąpił ze swymi tezami reformy Kościoła. Nie zreformował, a rozbił. Rozniecił zarzewie krwawych i strasznych wojen. Europa zajęła się sobą i niszczyła swój wieloraki potencjał. Kolejnym sułtanom odrastały brody - 112 lat od Lepanto ich wojska doszły do Wiednia. Skończyło się niby dobrze dla Europy, ale muzułmański przyczółek w niej został. I została słabość Europy. Podzielonej i nieufającej swoim korzeniom.

Dziś problem agresywnego Wschodu nie minął, choć przybrał postać inną. Trudniejszą, bardzo niejasną. Z wielu względów niejasną. Jedno jest wszakże jasne w tej niejasności. Wielopłaszczyznowe rozbicie Europy - mimo dumnej i szumnej unii. Oderwanie się narodów Europy od swoich korzeni - od chrześcijańskiej religii, od rzymskiego prawa, a także od greckiej mądrości filozoficznej. Europa przypomina wyschniętą gąbkę - wyludniająca się, jałowa, bez ducha, wygodna i rozleniwiona, gardząca wiarą, odarta nawet z poczucia piękna. Ludzie ze Wschodu jak woda wsiąkną w tę gąbkę - jeśli na czas nie odmienimy jej martwoty. Nie wzywam ani do krucjaty, ani do wiedeńskiej odsieczy. Nie te czasy, nie ta sytuacja, nie ta świadomość naszego chrześcijaństwa.

W szwajcarskim Bernie kanclerz Merkel (odbierała tam miesiąc temu doktorat honoris causa) miała bardzo dobrą radę dla zblazowanych, dekadenckich mieszkańców bogatej Europy. „Wszyscy mamy szansę, by przyznawać się do naszej religii, o ile ją tylko praktykujemy i w nią wierzymy - powiedziała. - Miejmy odwagę powiedzieć, że jesteśmy chrześcijanami”. Kanclerz Merkel ma prostą radę dla tych, którzy obawiają się islamizacji: „Krzewmy dziś ponownie tradycję, by chodzić na nabożeństwa albo trzymać się Biblii”.

Słowami felietonisty: przestańmy być wyschniętą, pogańską gąbką!