Salus rei publicae suprema lex

ks. Tomasz Horak

Jeśli odrzucimy chrześcijański fundament społecznego życia, pożremy jedni drugich.

Salus rei publicae suprema lex

„Prawo, które nie służy narodowi, jest bezprawiem”. Nieco innymi słowy: „dobro narodu, społeczne musi być nad prawem. Nawet nad Konstytucją”. To słowa, które niedawno padły z mównicy sejmowej. Przyznaję rację mówcy. Ale jednak coś nie daje mi spokoju. Zacznę od historii. Marcus Tullius Ciceron (zm. 43 r. przed Chr.), Rzymianin, wytrawny mówca, karierowicz, rzymski nowobogacki. W traktacie „O prawach”, gdy omawia prerogatywy konsulów, pisze: „Niech dobro ludu rzymskiego będzie im najwyższym prawem”. Po wiekach zdanie to nieco zmodyfikowano. Zapis tego znajdujemy w traktacie Johanna Wolfganga Goethego: „Salus rei publicae suprema lex esto”. Czy ta reguła jest nadrzędną zasadą prawa?

Nie znajduję prostej, powszechnie akceptowalnej odpowiedzi. No bo nawet słowo „lud” (czy też naród) bywało i bywa rozumiane różnie. Za czasów Cycerona „populus” (lud) to nie to samo co „plebs” (pospólstwo). A za naszych dni? Myślę, że mimo wszystkich szczytnych i pięknych deklaracji, od słynnego hasła rewolucji francuskiej poczynając: „wolność, równość, braterstwo”, po współczesne konstytucje różnych państw, codzienność właściwie nie uległa zmianie. Patrząc na Polskę widać oczywiście różnicę między czasami PRL-u a dniem dzisiejszym. Jest to – moim zdaniem – różnica natężenia pewnych zjawisk, jednak nie eliminacja społecznego rozwarstwienia. To nie jest przytyk wobec naszej Ojczyzny. Wszędzie jest podobnie. Ale właśnie dlatego reguła Cycerona jak była dwuznaczna w starożytnej rzeczywistości Rzymu, taką pozostała.

Druga wątpliwość budzi się, gdy patrzymy na przedziwnie nieraz interpretowane pojęcie dobra narodu. Przecież tym pojęciem usprawiedliwiane bywały (i wciąż bywają) największe krzywdy ludziom wyrządzane – także ludziom tej samej ziemi i mowy. Nawet wojny usprawiedliwiano dobrem. Historię znamy, podpowiadać nie trzeba. Zatem, czy twierdzenie, iż „prawo, które nie służy narodowi, jest bezprawiem” należy zakwestionować? Odrzucić? Wyśmiać? Bynajmniej. Ale nie wolno naiwnie i bezkrytycznie przyjmować wypowiadanych także przez autorytety haseł. Przekonaliśmy się, że nawet tak oczywiste i samo w sobie neutralne hasło, jak słowo „konstytucja” może być przez obie strony sali rozumiane zgoła inaczej.

A co na to wszystko powiedzieć może i powinien felietonista ksiądz? Jedno już powiedziałem – trzeba analizować, sięgać do historii (dawnej i nowej), myśleć. A po drugie – jako chrześcijanie (choćbyśmy nie byli gorliwymi katolikami) powinniśmy sięgać do zasadniczej, fundamentalnej konstytucji – do Ewangelii. Gdzie na pytanie o dobro, Jezus powiada „jeden tylko jest Dobry”. Dalej – gdzie jako ojciec kłamstwa wskazany zostaje szatan, a za fundament wolności uznana zostaje prawda. Zaś wolność jest czymś więcej niż suwerenność narodowa czy swoboda ekonomiczna. Chodzi o wolność od wewnętrznych uwikłań krępujących każdego z nas. Wreszcie – miłość. Rzeczywistość, o której w parlamentach świata na ogół się nie wspomina. Gdyby przynajmniej o miłości się tam myślało – nie byłoby wrzasku wzajemnego, bo miłość jest radością z obecności drugiej osoby. I byłoby więcej zainteresowania pożytkiem innych, nie tylko własnym i ciasnym interesem. Bo miłość jest „byciem dla”. Nie dla siebie, a dla innych wokół mnie.

Jeśli odrzucimy chrześcijański (nie chodzi o dewocyjny) fundament społecznego życia, pożremy jedni drugich. To nie obelga z mojej strony, to przestroga z listu apostoła Pawła (Ga 5, 15).