Studentka Politechniki Opolskiej znów wyjedzie na misje do Kenii. Więcej tam otrzymała, niż sama mogła dać.
Monika Jamer z kenijskim dzieckiem
Archiwum prywatne Moniki Jamer
Ani przez sekundę nie wahałam się, czy pojechać drugi raz. Nie mam żadnych obaw. Także tutaj, w Polsce, ktoś może wybiec na mnie z nożem i mnie zamordować. Niebezpieczeństwa czyhają nie tylko na misjach – mówi Monika Jamer, studentka fizjoterapii na Politechnice Opolskiej, która w ubiegłym roku była na tzw. stażu misyjnym w Kenii, obecnie przygotowuje się do wyjazdu na trzy miesiące, a za rok planuje podpisanie dwuletniego kontraktu misyjnego. Poznałem ją w grudniu ubiegłego roku, kiedy otrzymała „Żar Serca” – nagrodę jezuickiego duszpasterstwa akademickiego. Teraz spotykamy się ponownie, półtora miesiąca po zamordowaniu wolontariuszki misyjnej Heleny Kmieć, i dlatego zaczynam od pytania o obawy. Monika Jamer od grudnia nie straciła nic ze swego zaraźliwego entuzjazmu i pozytywnego nastawienia do ludzi i świata.
W błocie i deszczu motorkiem po fantę
– Jadąc do Kenii, myślałam, że dużo im dam, że przyniosę pomoc. A tak naprawdę więcej sama zyskałam, niż mogłam dać i pomóc – powtarza Monika Jamer. Uderzyła ją radość mieszkańców kenijskich wiosek czy Nairobi, którzy cieszyli się z samego spotkania z młodymi wolontariuszami z Polski.
Dostępne jest 18% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.