Toro Tinku, czyli dzień św. Jana Chrzciciela w boliwijskim Acasio

Renata Matusiak

publikacja 23.07.2017 14:01

Fotoreportaż Renaty Matusiak, podróżniczki z Kędzierzyna-Koźla, dla "Gościa Opolskiego".

Toro Tinku, czyli dzień św. Jana Chrzciciela w boliwijskim Acasio Zlane potem, dyszące naprzeciwko siebie byki są bohaterami widowska zręczności i siły, w którym żaden nie zostaje poważnie ranny Renata Matusiak

Tradycją miejscowości w Ameryce Południowej jest, że mają swoich świętych patronów. Ma go też mała wioska Acasio, położona w Kordylierze Środkowej w południowo-zachodniej Boliwii. Jest nim święty Jan Chrzciciel i jemu poświęcone są odbywające się tu co roku 24 czerwca Toro Tinku, czyli walki byków.

Acasio znajduje się w departamencie Potosi, ale z tego miasta do wsi nie ma żadnych dróg. Można się tam dostać tylko ze stolicy sąsiedniego departamentu - Cochabamby, skąd dwa razy w tygodniu o 6.00 rano odjeżdża autobus. W praktyce odjeżdża nieco później, bo zwykle bardzo dużo czasu zajmuje ulokowanie wszystkich pakunków w bagażniku i na dachu. Po półgodzinie jazdy zatrzymujemy się na rogatkach miasta przy ulicznej garkuchni na śniadanie. Czy przed podróżą nie mogli zjeść? Sąsiadka z przedniego siedzenia, korpulentna Indianka w tradycyjnej i jeszcze bardziej poszerzającej biodra spódnicy, z warkoczami do pasa, przedłużonymi ozdobnymi zakończeniami, tłumaczy mi, że wcześniej nie ma na ulicach jedzenia. Mieszkańcy regionu Cochabamby uwielbiają jeść i są szczęśliwi, gdy jedzą 7 posiłków dziennie.

Toro Tinku, czyli dzień św. Jana Chrzciciela w boliwijskim Acasio   Ukazuje się piękna dolina z wyschniętym korytem rzeki głęboko w dole Renata Matusiak Za miastem kończy się asfalt. Jest pora sucha i zimna, górski trakt tonie w pyle. Ukazuje się piękna dolina z wyschniętym korytem rzeki głęboko w dole. Ostrymi zakrętami zjeżdżamy do jej poziomu, by potem znów wspinać się w górę. Czasem trudno nam się minąć z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem. Jest mi zimno, wyjmuję śpiwór i opatulam się wzorem miejscowych poowijanych w koce. W południe jestem na miejscu.

Idę do centrum, po bokach drogi byki odpoczywają w cieniu i zdają się być obojętne wobec tego, co ma się wydarzyć po południu. Tu i ówdzie krzątają się mężczyźni w kolorowych tradycyjnych strojach i wełnianych czapkach. Młodzi chłopcy przechadzają się grupkami, trzymając w ręku czarango, tradycyjny instrument muzyczny. Na niewielkim placu centralnym i prowadzących do niego ulicach rozstawiły się kobiety ze swoimi mobilnymi garkuchniami. Podstawą wszystkich dań są ryż i mięso, do tego makaron, czoklo (odmiana kukurydzy o dużych białych ziarnach) i wśród różnych odmian ziemniaków czunio, czyli specjalny rodzaj mrożonych, a następnie odwodnionych bulw w czarnym kolorze. Niewielkie targowisko prezentuje tradycyjne wyroby tkackie.

Toro Tinku, czyli dzień św. Jana Chrzciciela w boliwijskim Acasio   Młodzi chłopcy przechadzają się grupkami, trzymając w ręku czarango, tradycyjny instrument muzyczny Renata Matusiak

W kościele katolickim kończy się Msza św. i rusza procesja z figurą św. Jana Chrzciciela. Zatacza koło śladem przygotowanych przez miejscowych ołtarzy, przystrojonych kwiatami i kolorowymi chustami. Kapelusze kobiet są również udekorowane kwiatami i dodatkowo tłuszczem zabitej dzień wcześniej owcy. Ten tłuszcz jest na szczęście, aby wszystko przebiegło pomyślnie. Po procesji figura świętego zostaje złożona w miejscu pełniącym rolę świetlicy.

W Boliwii doskonale widać, jak na nowym kontynencie mieszają się dawne wierzenia z przywiezionym przez Hiszpanów chrześcijaństwem. Boliwijczycy chodzą do kościoła, przyjmują sakramenty i jednocześnie hołdują predkolumbijskim zwyczajom składania ofiar siłom przyrody, czyli palenia ofiarnych ołtarzyków. Przygotowuje się je specjalnie w zależności od intencji, zajmują się tym odpowiednie osoby, a do ich wykonania służą małe kwadraciki z cukru z odbitymi na nich różnymi formami.

W wiosce wciśniętej w małą dolinę otoczoną górami, gdzie wieczne wiatry wieją z góry do dołu i odwrotnie, jest dziś bardzo tłoczno. Ze swoimi najlepszymi bykami przyjechało kilkanaście osad. Wszystkie noclegownie są zajęte. W ciasnej zabudowie wsi gospodarze glinianych domów nie mają podwórek, gdzie mogłabym rozstawić namiot albo są okupowane przez zwierzęta. Kolejny pomysł, jaki przychodzi mi do głowy, to szkoła, ale jest zamknięta, a stróż gdzieś poszedł. W całej Boliwii szkoły mają swoich woźnych, którzy cały czas ich pilnują i mieszkają tam, często ze swoimi rodzinami. Znajduję otwarty kościół ewangelicki z pomieszczeniem wypełnionym piętrowymi łóżkami z materacami i kocami. Pozostaje mi jeszcze chodzenie od drzwi do drzwi, by znaleźć opiekuna tego przybytku.

Wiatry wieją nie tylko wśród dolin, ale przez nieszczelne gliniane domy, z temperaturą taką jak na zewnątrz, która nocą spada do kilku stopni. Źródłem ogrzewania są stosy koców piętrzące się na każdym łóżku albo zwierzęce skóry. Większość mieszkańców regionu to Indianie Keczua. Od czasów starożytnych żyją z rolnictwa i hodowli zwierząt gospodarskich. Czczą matkę ziemię, w języku keczua - pachamama i podtrzymują jedną z najbardziej ekscytujących tradycji altiplano, jaką są walki byków. Ponadto pielęgnują wiele innych zwyczajów, np. dla zapewnienia sobie powodzenia, szczęścia w miłości czy pomyślnych zbiorów kobiety zakopują łożysko noworodka.

Toro Tinku, czyli dzień św. Jana Chrzciciela w boliwijskim Acasio   Po południu na niewielkim, spalonym słońcem płaskowyżu za wsią gromadzą się widzowie Renata Matusiak

Po południu na niewielkim palonym słońcem płaskowyżu za wsią gromadzą się widzowie. Zaczynają nadciągać byki ze swoimi właścicielami. Wkrótce zachęcą pierwszą parę do walki. Mieszkańcy emocjonują się każdym starciem, zarówno mężczyźni, jak i kobiety. A zlane potem, dyszące naprzeciwko siebie byki są bohaterami widowiska zręczności i siły, w którym żaden nie zostaje poważnie ranny. Wygrywa ten, który zmusi rywala do odwrotu, ucieczki. Byk, który pod naciskiem silniejszego lub bardziej doświadczonego przeciwnika odwraca pysk i opuszcza pole walki, jest przegrany. Zwycięzca dostaje na rogi chleb (w formie obręczy przypominającej krakowski obwarzanek) i dla ochłody jest polewany cziczą - swojskim napojem alkoholowym z kukurydzy, przygotowywanym przez kobiety.

Mężczyźni poruszają się swobodnie między kolosami ważącymi pół tony albo więcej. Pomiędzy nimi krążą kobiety z wiadrami pełnymi cziczy. Przyjechała grupa policji, by pilnować, aby ludzie nie podchodzili zbyt blisko, ale szybko stali się tylko dekoracją imprezy. Nikt nie jest w stanie zmienić przyzwyczajeń miejscowych przywykłych do swoich byków. Całe życie z nimi spędzają i czule do nich przemawiają. Zwierzęta te są niezbędne do pracy w polu oraz wykorzystywane do transportu. - Traktujemy je jak swoje dzieci - mówi starszy mieszkaniec. Dodaje, że byki potrafią kochać jak ludzie i zachowywać się jak duże psy.

Z zachodem słońca kończą się walki. W ostatnim starciu uczestniczą byki o imionach Loco i Avion, czyli Szalony i Samolot. Ta rywalizacja wzbudza najwięcej emocji. W ferworze walki byki staczają się z równiny, ludzie za nimi. Po chwili wracają i dalej zacięcie biorą się za rogi. Wygrywa Szalony. Jutro finałowa runda tego swoistego festiwalu folklorystycznego.

Wieczorem następuje część mająca wzmocnić więzy przyjaźni. Stopniowo zapełnia się sala, w której ustawiono figurę św. Jana Chrzciciela. Na wstawionych drewnianych ławach toczą się rozmowy podlewane obficie cziczą. Raz po raz ktoś podchodzi do wizerunku patrona wsi z naczyniem pełnym cziczy, modli się i dzieli swój napój ze świętym, wylewając go na podłogę. Jestem jedyną cudzoziemką we wsi. Czicza rozwiązuje języki, dodaje śmiałości i wszyscy, którzy do tej pory przyglądali mi się z daleka, teraz mają mnóstwo pytań.

Toro Tinku, czyli dzień św. Jana Chrzciciela w boliwijskim Acasio   Raz po raz ktoś podchodzi do wizerunku patrona wsi... Renata Matusiak Poznaję nauczyciela. Na wieść, że jestem z Polski, zaczyna mnie ściskać i płakać. - Z Polski? Z tej Polski, która tyle wycierpiała w czasie II wojny światowej?! - jego zdziwienie nie ma granic. Dalej płyną wyrazy współczucia i troski, jak wygląda mój kraj dzisiaj. Ma w domu mnóstwo filmów dokumentalnych na ten temat. Dla niego tamta wojna to jedna z największych tragedii światowych, a Polska - jej największą ofiarą. Gdy przyjechałam do Acasio, myślałam, że dotarłam na koniec świata. Teraz czuję się jak w domu. Żona nauczyciela stawia przed nami kolejne wiadro cziczy. Na obszernym patio trwają tańce.

W niedzielę 25 czerwca ma miejsce runda finałowa. Na koniec również właściciele byków stają do pojedynku na siłę mięśni. Sędziami jest cała publiczność, która tłoczy się wokół i próbuje zakończyć walkę tak, by nie polała się krew, ale tego nie da się uniknąć. Ślady ubiegłorocznych walk widać po krzywych, połamanych nosach mężczyzn. Wieczorem znów wszyscy razem się cieszą, piją cziczę i kłaniają się przed św. Janem Chrzcicielem. Bo taka jest tradycja. Jak powiadają we wsi, Toro Tinku wzięło się z osobistego sporu między dwoma rolnikami, właścicielami najlepszych okazów bydła, i została połączona z religijnym świętem ku czci patrona.

Dzień św. Jana Chrzciciela jest jednym z najważniejszych świąt Boliwii, to dzień wolny od pracy. Obchodzony równo pół roku przed Wigilią Bożego Narodzenia jest okazją do pielęgnowania zwyczajów, które nabierają różnych znaczeń. Tradycyjnie w wigilię św. Jana urządzano rodzinne ogniska z paleniem starych rzeczy, by pozbyć się starego i dać szansę nowemu. Można było wrzucić do ognia wszystko, co wiązało się ze złymi wspomnieniami. Praktykowano też przejście przez żar ogniska, by udowodnić, że jest się mężczyzną. Kto zrobił to równo o północy, rozżarzone węgle miały nie spalić jego stóp. Dzisiaj ogniska są prawnie zabronione ze względów ekologicznych, bowiem z czasem zaczęto palić wiele toksycznych materiałów.

Toro Tinku, czyli dzień św. Jana Chrzciciela w boliwijskim Acasio   Rusza procesja z figurą św. Jana Chrzciciela Renata Matusiak

Dlatego w rodzinie Jimmiego i we wszystkich innych wieczorem 23 czerwca nie gromadzi się drewna na ognisko, tylko wyjmuje i czyści grille. Najlepiej do tego celu nadaje się cebula. Zamiast skakać przez ogień, będziemy siedzieć przy stole, jeść grillowane mięsa i kiełbasy z pieczywem i sałatkami w miejsce wkładanych kiedyś w ogień ziemniaków, których zjedzenie miało zapewnić dostatek pożywienia przez cały rok. Wieczorem przyjdzie w gości kilkanaścioro członków rodziny, by w ciepłej i miłej atmosferze celebrować tę noc, która w Boliwii jest najzimniejszą i najdłuższą w roku.

W ten sposób narodziła się nowa tradycja, gdzie ognisko zostało zastąpione przez grille, by zachować element ognia nieodłącznie wiązany ze św. Janem Chrzcicielem, pod którego ochroną odkrywają się tajemnice przyszłości i zwiększa się szansa na dobrobyt. Wierzy się, że ogień oczyszcza ziemię, błogosławi, trzyma złe duchy z dala od domu i zapewnia dostatek, co na terenach wiejskich odzwierciedla się w prośbach o udane zbiory, by wyschnięta i spękana o tej porze roku matka ziemia mogła znów pokryć się zielenią i kwiatami.