Refleksje pracującego emeryta

ks. Tomasz Horak

Tak mi się coś zdaje, że Kościół w Polsce (i nie tylko) staje przed problemem reorganizacji parafialnej sieci. Przyczyn jest wiele. Dwie wydają się w tej chwili oczywiste.

Refleksje pracującego emeryta

Dzwony dzwonią. Póki jest dzwonnik. Zadania dzwonnika przejął napęd mechaniczny, z elektronicznym sterowaniem. Zatem dzwony mogą dzwonić do końca świata a nawet o dzień dłużej. Chyba że padnie zasilanie. A pod dzwonnicą mieszka proboszcz. Ciągłość następstwa proboszczów w niejednej parafii sięga wielu wieków. W mojej – ponad 700 lat. Były czasy rozkwitu, ale były i czasy straszne. Najtrudniejsze i wyniszczające były lata wojny trzydziestoletniej – skończyła się w roku 1648, a jej skutki społeczne, ekonomiczne, obyczajowe, religijne trwały jeszcze długo. W niektórych z okolicznych kościołów do dziś grają dzwony sprzed owej wyniszczającej wojny.

W niejednej okolicy zmieniał się układ sieci parafialnej. Bo tu wioska zmarniała i zmalała, tam znów w ruinę popadła plebania a nieraz i kościół... Za jakiś czas wszystko się odradzało – co skutkowało kolejnymi zmianami. Geografia, ta fizyczna, też niejednakowa, ma wpływ na sieć zasiedlenia. Inaczej na pogórzach, inaczej na nizinach, inaczej pośród wiekowych borów, inaczej na żyznych czarnoziemach. Z tego wynikają też odległości do parafialnego (czy jakiegokolwiek) kościoła. Od pięciu minut na bosaka, po kilkudniową wyprawę furką w mizernego konia zaprzężoną. Tak było, gdy z gorczańskiego Ustrzyka do parafialnego kościoła w Tylmanowej jechali. O ile w ogóle jechali.

Tak mi się coś zdaje, że Kościół w Polsce (i nie tylko) staje przed problemem reorganizacji parafialnej sieci. Przyczyn jest wiele. Dwie wydają się w tej chwili oczywiste. Zdaję sobie sprawę, że nasilenie owych czynników jest niejednakowe w różnych rejonach nawet poszczególnych diecezji. Niemniej jednak nigdzie ich wykluczyć nie można.

Pierwszy z tych czynników to depopulacja, w niektórych stronach porównywalna z tą po wojnie trzydziestoletnie. Depopulacja – czyli wyludnienie. Wiem, o czym piszę. W mojej parafii w ciągu 25 lat liczba mieszkańców spadła o 30 proc. Przy wzroście średniej wieku o 8 lat. Ze wszystkimmi konsekwencjami tych bezlitosnych faktów. Szkoła, jako jedyna wiejska publiczna szkoła w gminie, jeszcze jest u nas. W innych wioskach są stowarzyszeniowe, z liczbą uczniów w klasie w obrębie palców jednej ręki. Dobrze, że są. Niemniej jednak w dzisiejszych czasach szkoły typu zaściankowego to krzywda dla dzieci i przyszłości państwa.

A z punktu widzenia parafialnego? Mam z czego żyć. Bom szkolny emeryt i dorabiam od lat w branży publicystycznej, dorabiałem też w Bawarii. Wiem, że za jakiś czas liczba zamawianych intencji mszalnych spadnie. Młode pokolenie parafian jest już inne. Moi następcy będę mieli problem bytowy. I z utrzymaniem kościoła, i siebie.

Kazania mówię do ławek w trzech czwartych pustych. Przygotować je trzeba tak samo jak dla tłumu. Ale zdaję sobie sprawę, że ta garstka słuchaczy może wpływać rozleniwiająco. Ja mam pozaparafialny bodziec jakości – nagranie kazania idzie do internetu. A że dzieci i młodzieży maleńko, to i ministrantów nie ma. Kiedyś było ponad 50 chłopców i dziewcząt. Teraz zostało kilka osób, z młodszych nikogo. Dyżury sprzątania kościoła w coraz częstszej kolejce i mniejszej obsadzie. Przygotowanie i uroczystość pierwszokomunijna oraz bierzmowanie też mizerniejsze, wielu spraw w kilka osób nie przeprowadzisz.

Drugi z czynników po części wyrasta z poprzedniego. To problem malejącej liczby kandydatów do kapłaństwa. Bo z jednej strony młodzieży liczebnie jest mniej. Z drugiej strony wiele przyczyn powoduje, że procent dążących do kapłaństwa też jest mniejszy. Innymi słowy – seminaria pustoszeją. Może nie wszystkie. Ale wszędzie jest ubytek. Już teraz biskupi mają problem z bilansem przychodzących i odchodzących (śmierć, emerytura). A emerytów jako czynnych proboszczów mamy i tak zbyt wielu. Za jakiś czas może to poskutkować lawinowym ubytkiem. A już teraz skutkuje jakością duszpasterstwa, bo emeryt nie nadąża – fizycznie i mentalnie.

To tylko niektóre, najbardziej rzucające się w oczy sprawy. Nie tu miejsce na pełniejsze analizy. Ale jest drugi biegun problemu. Niektóre miejskie (podmiejskie) parafie pęcznieją. Potrzeba by większej obsady duszpasterskiej. Powie ktoś: zabrać ze wsi i dać do miasta. Zresztą, ci z miasta korzenie mają na wsi. To prawda. Ale łatwo powiedzieć „zabrać i dać”. Bo to praktycznie znaczy: zawiesić istnienie jednej parafii, posługę zlecając proboszczowi innej. Tego nie można zrobić z dnia na dzień. Takie ruchy trzeba przygotować dużo wcześniej – zarówno wobec samych księży, jak i wobec parafian. Czy to przygotowanie jest przygotowywane? Obawiam się, że nie. Obawiam się też, że może być za późno, gdy się spostrzeżemy. Zmiany pójdą na żywioł, wywołując opłakane skutki. Najwyższy czas, by podjąć opracowywanie strategii.