Dostałem od Pana Boga czystą kartkę

Anna Kwaśnicka Anna Kwaśnicka

publikacja 29.10.2017 19:45

- Po wylewie życie się nie kończy. Ono dopiero się zaczyna - przekonuje Piotr Suchan, który mając niedowład prawej części ciała, przeszedł Polskę dookoła.

Dostałem od Pana Boga czystą kartkę   Piotr Suchan był gościem młodzieży podczas diecezjalnego spotkania "Ławka Go" na Górze św. Anny Anna Kwaśnicka /Foto Gość

Piotr Suchan w samotnym marszu pokonał ponad 2600 kilometrów. Przekonuje, że wszelkie ograniczenia istnieją jedynie w naszych głowach.

- Jestem po wylewie. Prawej strony ciała w ogóle nie czuję, dlatego dla mnie obejście całej Polski dookoła jest w połowie takie trudne jak dla was. Bo was bolałyby obydwie nogi, a mnie bolała tylko jedna - zwrócił się do młodzieży zgromadzonej na Górze św. Anny na diecezjalny spotkaniu „Ławka Go”. - Pan Bóg zesłał mi wylew, by ratować mnie i moją rodzinę. Miałem wtedy 32 lata. Byłem młody i silny, więc wszystko mogłem zrobić. Ale byłem alkoholikiem - mówił w rozmowie z Malwiną Sędkowską.

- Starałem się, by nikt nie wiedział, że jestem alkoholikiem. By dobrze się czuć, potrzebowałem określoną dawkę alkoholu, ale nie upijałem się, nie zataczałem się. Byłem przekonany, że piję, bo lubię, a nie dlatego, że muszę - mówił. - Kiedy żona powiedziała mi, że chyba ode mnie odejdzie, to mój umysł zawładnięty nałogiem nie kazał mi przestać pić, ale zacząłem się zastanawiać, jak to zrobić, żeby dzieci zostały pod moją opieką, bo przecież to żona ma jakieś problemy psychiczne, a nie ja - wyjaśniał.

Tłumaczył, że potrafił nie pić przez określony czas, przez cały Adwent i cały Wielki Post. - Chciałem w ten sposób udowodnić żonie, że nie jestem alkoholikiem. A w rzeczywistości działo się tak, że jak tylko w Środę Popielcową decydowałem się nie pić przez cały Wielki Post, to już od razu planowałem, co będę robił w Wielkanoc po rezurekcji - piwko sobie otworzę i koniak strzelę. Czas pomiędzy dla mnie nie istniał - wyjaśniał mechanizm postępowania alkoholików.

- Przeszedłem bardzo silny wylew. Lekarze mówili mojej żonie, że jeśli przeżyję dwie czy trzy doby, to raczej będę roślinką. Ośrodek mowy był zalany krwią. Przeżyłem. Przez pierwszy miesiąc nie wiedziałem praktycznie nic, co się wokół mnie dzieje. Po czasie zacząłem rozpoznawać dzieci czy uczyć się mówienia. Przez cały tydzień żona ćwiczyła ze mną, jak mam powiedzieć głoskę „A”. Lekarze nie dawali mi szans na powrót do sprawności. A ja, nie umiejąc wstać z łóżka, modliłem się: „Panie Boże, proszę Cię o jedno, proszę Cię o 7 lat życia”. Przed wylewem byliśmy z żoną małżeństwem przez 7 lat i chciałem przez kolejne 7 lat naprawić to, co zniszczyłem przez alkoholizm. Na drugi dzień rano, ku zaskoczeniu lekarzy, stałem obok łóżka. Czułem się, jakbym dostał od Pana Boga czystą kartkę - opowiadał.

Po roku prowadził już samochód z automatyczną skrzynią biegów, 2 lata po wylewie był na nartach, niedługo potem wyruszył ponownie na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy, na której wcześniej był 8 razy. - Pierwszy raz po wylewie był nieudany. Już w 2. dniu drogi musiałem wrócić do domu. Przeszkodziło wiele rzeczy, które źle sobie zaplanowałem. Nie te buty, nie ta laska. Byłem zły, że się nie udało. Musiałem trochę spokornieć i za rok przeszedłem całą trasę i do dzisiaj całą rodziną pielgrzymujemy na Jasną Górę - mówił.

- Ludzie dziwili się, że po wylewie pielgrzymuję. A ja chcę pokazywać innym, że można. Że jeżeli się chce, to trzeba złapać Pana Boga za rękę i ruszyć do przodu. Gdy po drodze pojawi się przeszkoda, to jeśli się umie, to trzeba ją przeskoczyć, a jeśli się nie umie jej przeskoczyć, to można ją obejść - tłumaczył młodzieży Piotr Suchan. Powiedział, że ludziom, którzy po udarach, ulewach, wypadkach czy różnych chorobach załamali się, chciał pokazać, że można postąpić inaczej. Przecież wiele rzeczy można wykonać jedną ręką. Choć mało kto potrafi zawiązać sznurówki butów, używając tylko lewej ręki, on się tego nauczył.

Chcąc dać innym przykład, że po wylewie można żyć pełnią życia, zdecydował się na marsz dookoła Polski.

Dostałem od Pana Boga czystą kartkę   Ma niewładną prawą część ciała, ale to zupełnie nie przeszkadza mu w tym, by żyć aktywnie Anna Kwaśnicka /Foto Gość

Wyruszył w drogę 1 maja 2013 roku. Miał na sobie kamizelkę z napisem „Po wylewie życie się nie kończy. Ono dopiero się zaczyna. Pieszo dookoła Polski”.

- Dzięki kolegom kupiłem sobie wózek do ciągnięcia, w który włożyłem potrzebne rzeczy. Po 2 dniach, w okolicach Prudnika, ten nowy wózek zaczął się rozpadać. Psuły się łożyska, opony się przebijały. Zacząłem się zastanawiać, czy Pan Bóg nie chce, bym wędrował, albo chce sprawdzić, czy jestem wystarczająco zdeterminowany. Zrozumiałem, że marsz dookoła Polski nie będzie taki łatwy, jak pielgrzymka na Jasną Górę - wspominał, przyznając, że wtedy wyrzucił do kosza wszystkie mapki, które sobie wydrukował przed drogą.

- Poprosiłem: "Panie Jezu, Ty mnie prowadź. Pójdę tam, gdzie mnie będziesz chciał zaprowadzić. Proszę, stawiaj mi w drodze ludzi, którzy potrzebują rozmowy ze mną, albo ludzi, od których ja mógłbym się czegoś nauczyć" - opowiadał. I właśnie tak się działo.

W drodze miał wiele cennych i zaskakujących spotkań. Uczestnikom „Ławki Go” opowiedział o kilku z nich.

- Szedłem przez las. Nie widziałem nikogo przez długi czas. I potem pojawiła się pani, która szła w kierunku przystanku. Zapytałem ją o sklep. A ona powiedziała, że śmiesznie idę, że kuleję. Wyjaśniłem jej, że jestem po wylewie, a ją jakby zatkało. Po chwili wyjaśniła mi, że jedzie do szpitala do córki, która w nocy urodziła dziewczynkę, ale podczas porodu doznała wylewu. Ta pani się rozpłakała, a ja jej ukazałem tę sytuację od innej strony. Wyjaśniłem jej, że córka miała wylew w szpitalu, gdzie lekarze od razu się nią zajęli, to było najlepsze miejsce, gdzie to mogło się stać - opowiadał.

W małej wiosce w okolicach Elbląga, kiedy miał i wodę, i jedzenie, poczuł, że koniecznie powinien wejść do sklepiku. Poszedł za tym przynagleniem. W sklepie spytał o drogę i obrócił się do wyjścia. Wtedy sprzedawczyni spytała go, czy napis na jego kamizelce to prawda.

Okazało się, że ta pani od 7 lat opiekowała się swoją mamą leżącą po wylewie. I tego dnia rano powiedziała jej, że już nie da rady się nią opiekować, że wolałaby, by mama zamknęła oczy i odeszła. - Mówiłem tej pani, że choroba jej mamy może być bodźcem dla niej, by coś zmienić w swoim życiu, że może Pan Bóg chce od niej, by bardziej umiała się swoją mamą opiekować. I rzeczywiście zamknęła sklepik i wróciła do domu, by przeprosić mamę za słowa, które powiedziała jej rano - wspominał Piotr Suchan.

Czasem siadał na ławce z bezdomnymi, z alkoholikami. - Wierzcie mi, to było bardzo trudne, żeby siedzieć i jeść przy kimś, kto niefajnie pachniał. Musiałem uczyć się pokory, by w tym konkretnym człowieku zobaczyć brata - podkreślał. Rozmawiał z nimi, poznawał ich historie.

Pan Piotr początkowo nie chciał przyjmować pieniędzy od napotkanych osób. Z czasem zrozumiał, że sprawia tym przykrość swoim darczyńcom. Obiecał więc Panu Bogu, że dziesięcinę będzie oddawał potrzebującym albo na ofiarę w kościele. Wychodząc z domu, miał w portfelu 156 zł. Kiedy wrócił z drogi - miał 180 zł. Ani jednego dnia nie był głodny.

Nie tylko przeszedł Polskę dookoła. Mimo niesprawnej jednej części ciała nauczył się grać na trąbce, kłaść panele i kafelki, jeździć na nartach, pisać lewą ręką. - Kiedy mam coś nowego zrobić, to niekiedy siadam na godzinę i obmyślam, jak w praktyce mógłbym to wykonać - przyznaje. A całkiem niedawno razem z żoną przeszedł portugalską Drogę św. Jakuba.

O "Ławce Go" czytaj także: