Velikán wrócił do katedry

Ks. Tomasz Horak

Dobrze, że było wielu takich, którzy w czasach twardego sprzeciwu gotowi byli bronić wiary, reguł społecznego życia, swoich ojczyzn.

Velikán wrócił do katedry

W piątek 20 kwietnia wieczorem na lotnisku wojskowym w Pradze wylądował samolot z trumną zawierającą doczesne szczątki kardynała Josefa Berana, arcybiskupa Pragi i prymasa Czech, zmarłego na emigracji w Rzymie w 1969 roku.

Wiele już o tym napisano. Dla felietonisty jest to jednak owo jednostkowe wydarzenie, spoza którego wyłania się problem szerszy, nawet bardzo szeroki.

W okresie kończącej się drugiej wojny światowej w środkowej Europie trzech znalazło się szczególnych ludzi Kościoła Katolickiego, wszyscy trzej zostali kardynałami.

József Mindszenty, węgierski biskup. Josef Beran - czeski prymas. No i nasz Stefan Wyszyński. Każdym z nich interesowało się najpierw niemieckie Gestapo, później służby komunistyczne.

Beran przeszedł niemieckie obozy koncentracyjne w Theresienstadt i Dachau. Mindszenty kilkakrotnie „zaliczył” więzienia i wewnętrzne wygnanie (na terenie ambasady USA).

Wyszyńskiemu najpóźniej (bo i był najmłodszym z nich) urządzono więzienie na jednego osadzonego (bo nie skazanego). Trzech patriotów, trzech kapłanów, trzech biskupów, trzech kardynałów - każdy inny. Czy jest jakiś wspólny mianownik?

Ależ oczywiście. To byli ludzie prezentujący sobą istotę Kościoła jako środowiska wiary i obyczaju. Nie jakichś tam zwyczajów czy obrzędów, ale całego życia społeczności, z których wyszli i na czele których z woli papieża stanęli. Owszem, życia religijnego, ale nie tylko - życia społecznego, wymagań budowania polityki nie na miarę nazizmu ani komunizmu.

Jakiej? Polityki będącej służbą wspólnemu dobru odnoszonemu do ponadczasowych i w Bogu lokowanych wartości. Papież Pius XII miał widać doskonałe rozeznanie w Kościołach Czech, Węgier i Polski. To nie były przypadkowe nominacje ani na wiodące biskupstwa we wspomnianych krajach, ani nieco później podniesienie ich do godności kardynalskiej.

Władze państwowe - wtedy już trzech komunistycznych państw - równie dobrze znały wielkość i siłę tych trzech książąt Kościoła. Dlatego usiłowano ich zniszczyć, a co najmniej skutecznie wyeliminować. Z różnym powodzeniem.

Kardynał Beran wrócił tydzień temu w trumnie, która od roku 1969 spoczywała w krypcie Bazyliki świętego Piotra. Czyżby do teraz znaczącym kręgom czeskiej władzy wydawał się zagrożeniem? Minęło prawie pół wieku... Nie darmo przez niektórych Czechów jest nazywany Velikánem - Olbrzymem.

Tak z Kościołem walczyli faszyści, komuniści i spadkobiercy jednych oraz drugich. Czyżby po tych pięciu dziesięcioleciach wszystko uznano za niewartą wspominania historię? Chyba nie.

Beran wrócił do praskiej katedry, Mindszenty wrócił do Ostrzyhomia. Wyszyński ma swoje ulice w miastach. Wszelako walka z Kościołem i jego zasadami trwa wciąż, powiedziałbym, że wciąż się nasila, wciskając się w przeróżne szczeliny życia tak osobistego poszczególnych ludzi jak i życia społecznego. Szeroko pojmowanego - od podstawowej komórki społecznej jaką jest rodzina po państwa, które tak jednostkom jak i rodzinom nadają coraz bardziej zideologizowany kształt.

Moja ciocia Zosia, co to się urodziła w roku 1895 mawiała czasem „nasypali piasku”. Jako dzieciaka bawiło mnie to porównanie. Dopiero później zrozumiałem jego głęboki sens.

Nasypali piasku - i coś, co się jakoś tam kręciło, nieraz i bardzo dobrze, zaczyna zgrzytać, stawiać opór, urywają się tryby i ośki tego jakiegoś wyimaginowanego mechanizmu. W ów mechanizm społecznego życia jakiś „ktoś” sypie piasku. Przedtem próbował odkręcać jakieś tam śruby, wyjmować jakieś ośki - mimo to mechanizm działał. Żył i działał Kościół, tworzył przestrzeń dla rodzin, dla wielu zresztą dziedzin życia.

„Wymontowali” Berana, Mindszenty’ego, Wyszyńskiego - skutek niewielki. Zło (i Zły - osobowe zło) od dawna przeszło na taktykę sypania piasku. Tryby wytarły się i nic już nie znaczą. Mechanizmy kręcą się tak z rozpędu.

Niech sobie tam Beran wraca, można się do niego plecami odwrócić (i tak przed tygodniem zrobił prezydent Zeman). Niech tam place i ulice nazywają się imieniem i nazwiskiem Kardynała Prymasa Wyszyńskiego. Z czasem zapomni się o tym, kim był, zniknie tytuł „kardynał”, pominie się tytuł „prymas”.

Zostanie „Wyszyński”. I duch ewangeliczny, duch społeczny, duch patriotyczny gdzieś się rozwieje. Bo przestrzeń dobra została zniszczona. Zniszczona metodami mało widowiskowymi, a bardzo skutecznymi.

Dobrze, że byli tacy jak Beran, jak Mindszenty, jak Wyszyński. Dobrze, że było wielu takich, którzy w czasach twardego sprzeciwu gotowi byli bronić wiary, reguł społecznego życia, swoich ojczyzn. Bronić nie kalkulując, czy cena nie będzie zbyt wysoka. Takich Olbrzymów jakby dziś zabrakło...