On wciąż stoi w mundurze i się uśmiecha

Karina Grytz-Jurkowska Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 30.07.2019 21:58

Nysa. Zakończył się turnus rehabilitacyjny dla rodziców żołnierzy poległych na misjach, na kolejny przyjadą dzieci i wdowy.

On wciąż stoi w mundurze i się uśmiecha   Dla rodziców żołnierzy pobyt w tym miejscu to terapia - wypoczynek, oczyszczające duszę łzy i rozmowy oraz piękne, kojące serce otoczenie. Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość

W sumie od 1953 r. życie podczas misji pokojowych czy stabilizacyjnych straciło 119 żołnierzy. Najwięcej, bo 44 w Afganistanie, ale też w Iraku, Libanie, Syrii, Kambodży, Bośni i Hercegowinie, Macedonii, Kosowie, w Korei (w latach 50.) czy Egipcie (w 70.).

- Mówi się, że żołnierze nie umierają, tylko idą na wieczną wartę. I my mamy takie wrażenie, że oni nadal są, żyją, lada chwila staną w drzwiach… - stwierdza jedna z matek, prosząc, by ludzie zachowali pamięć o poległych.

Przyjechali z całej Polski - choć oczywiście nie wszyscy - by spędzić ze sobą tydzień, na zaproszenie Dworu Biskupiego w Nysie i Fundacji Stratpoints.

W trakcie pobytu zwiedzili fort i miasto, popływali po jeziorze nyskim i wzięli udział w koncercie. Ale przede wszystkim dzielili się swoim bólem, nie wstydząc się łez, drżenia głosu i ściśniętego gardła. Wiedzą, że inni przeżyli to samo i zrozumieją. Wszyscy, czy ich syn zginął kilkanaście lat temu, czy przed rokiem, czują, jakby to było wczoraj, nadal nie mogą w to uwierzyć.

Może dlatego, że nie mogli zobaczyć ciała, śmierć syna wydaje im się taka nierealna. Ze zdjęcia w komputerze, na Skypie, przez który się kontaktowali, patrzy nadal jak żywy... Niemal każda z mam ma fotografię syna w portfelu, telefonie komórkowym, w papierowych albumach, przystojny wojak zerka ze zdjęć na ścianach i szafkach…

Po nich jeszcze w sierpniu przyjadą do Nysy żony i dzieci poległych.

On wciąż stoi w mundurze i się uśmiecha   Uczestnicy są wdzięczni właścicielom Dworu Biskupiego za zaproszenie. Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość

Pamięć i pomoc

- Naszym celem jest wspieranie weteranów i rodzin poległych żołnierzy. Te rodziny są związane z wojskiem tragedią, która ich dotknęła. Ich wyobrażenie o wojsku pozostanie bolesne, ale najważniejsze, żeby nie poczuli się pozostawieni sami sobie - tłumaczy prezes Fundacji Bezpieczeństwa i Rozwoju Stratpoints gen. broni rez. dr Mirosław Różański. - Pomysłów mamy dużo, ale ograniczeniem są finanse, bo nasza fundacja nie ma wsparcia ze strony rządowej, opieramy się na darczyńcach. Zaczęliśmy od paczek na święta dla dzieci poległych żołnierzy. Cieszymy się, że udało się zorganizować ten turnus, jesteśmy wdzięczni właścicielom Dworu Biskupiego za zaproszenie tych rodzin - dodaje.

- Dowiedzieliśmy się o inicjatywie fundacji Stratpoints i chcieliśmy jakoś pomóc. To są osoby, które nieraz przeszły cały syndrom stresu pourazowego, te dramatyczne wspomnienia wciąż do nich wracają. Staraliśmy się zorganizować im ciekawy program, ale przede wszystkim to oni sami, będąc w swoim gronie, najlepiej sobie pomagają przez wspólnotę losu, wymianę doświadczeń - uzasadnia Piotr Przybyłowski, dyrektor domu opieki Dworu Biskupiego.

Wszyscy uczestnicy są wdzięczni za pamięć, wsparcie i możliwość pobytu razem w tak pięknym miejscu.

- To wielka sprawa dostać wsparcie od takich samych matek jak ja - podkreśla Zofia Janik ze Zduńskiej Woli. Jej syn Sylwester zginął we wrześniu 2013 roku w Afganistanie, zostawiając żonę i synka. - Kiedy po raz pierwszy zaproszono mnie na wigilię do jednostki syna, a z niej poległo dziesięciu żołnierzy, byli tam m.in. ich rodzice. Siedzieli w swoim gronie, ja dołączyłam do nich, ale myślałam sobie: „Co ci ludzie tam robią?! Rozmawiają, śmieją się...". A ja szłam jak na szafot. Ale dzięki temu spotkaniu uwierzyłam, że muszę sobie poradzić, że muszę żyć dalej. Przyświeca mi cel, że tak trzeba. A psycholodzy nie są w stanie tak pomóc jak ci, którzy też to przeszli.

On wciąż stoi w mundurze i się uśmiecha   Dla rodziców żołnierzy pobyt w tym miejscu to terapia - wypoczynek, oczyszczające duszę łzy i rozmowy oraz piękne, kojące serce otoczenie. Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość

Niezabliźniona rana

Najbardziej łączy wspólny los, a dramatyczne wydarzenia wciąż odżywają w pamięci.

- Mąż też był w wojsku, opuścił je w stopniu majora, ale największym autorytetem był dla syna mąż siostry, gen. Bronisław Kwiatkowski, który 42 lata spędził poza krajem. Gdy wrócił, był w Polsce ledwie 4 dni, a potem zginął w katastrofie samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem. Syn zarzekał się, że będzie jeszcze wyższy stopniem niż wujek i świat o nim usłyszy… - mówi Halina Kutczyk z Gliwic.

- U mnie nie było wojskowych w rodzinie - przyznaje Krystyna Ambrozińska. - Syn Daniel skończył technikum przemysłu spożywczego w Łodzi, zdawał na prawo i do ZMECHu we Wrocławiu, dostał się do obu szkół. Wybrał wojsko, był jednym z najlepszych studentów, zrobił ileś dodatkowych kursów i uprawnień. Trafił do Zamościa, potem przeniesiono go do Leśnicy Wielkiej k. Tomaszowa. Tam wytypowano go do wyjazdu do Afganistanu, bo był potrzebny jako logistyk do współpracy z Amerykanami. Zostawił żonę Natalię i dwuletnią córeczkę.

- Mój syn był kawalerem, miał 23 lata. Był pełnoletni, nie mogłam nic zrobić - zaznacza z bólem mama kaprala Piotra Nity z Radomska, który zginął w 2007 roku, uczestnicząc po raz pierwszy w misji wojskowej w Iraku. - Nam jest coraz ciężej, tym bardziej, że nie miał dzieci, więc nie rosną wnuki. I tylko ranią słowa, że to najemnicy, że chcieli pieniędzy. A on pojechał, bo chciał, bo widział w tym cel.

- Gdy syn szedł do wojska, było bezrobocie, kryzys. Mówiono: zostaniesz, będziesz miał zawód i to wydawało się dobrym wyborem. Ale tam idzie się, żeby służyć. Jak jest rozkaz, to się jedzie albo się wypisuje z wojska… - tłumaczy jeden z ojców poległych.

On wciąż stoi w mundurze i się uśmiecha   Uczestnicy spędzili wiele godzin ze sobą, dzieląc się swoim bólem, wspominając synów. Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość

- Mój syn Radek po zdaniu matury postanowił odbyć zasadniczą służbę wojskową, która trwała wtedy 9 miesięcy i była obowiązkowa. Spodobało mu się i postanowił zostać w wojsku. Nawet dziwiłam się, jak wojsko wyrobiło w nim dyscyplinę. Wcześniej był bałaganiarzem, a stał się taki uporządkowany, układał ubrania w kostkę, buty czyścił… Jak podpisał kontrakt na 6 lat, zaczęto go wysyłać na szkolenia - na rosomaki, na sanitariusza, na kierowcę samochodów ciężarowych i pojazdów specjalnych. Gdy otrzymał rozkaz wyjazdu do Afganistanu, mógł się wycofać, ale nie było na jego miejsce kogoś innego, wyszkolonego. Zdecydował się. Uspokajał: „Mamo, ja będę tam tylko jeździł samochodami, nic mi się nie stanie”. Wreszcie przyznał „Ja muszę” i pojechał. Do dziś nie mogę uwierzyć, że zginął, choć chodzę na cmentarz. Gdy po pięciu latach uruchomiliśmy jego komputer, znaleźliśmy filmik z patrolu, jak śmieje się, zamyka chłopaków w rosomaku i ostrzega „Trzymajcie się, bo teraz będą wyboje”… - wspomina Marzanna Szyszkiewicz.

- Moi synowie wychowali się w domu z tradycjami wojskowymi. Mąż Jerzy był żołnierzem, radiotelegrafistą, wykładowcą w szkole oficerskiej, więc mieszkaliśmy w koszarach, synowie tam się wychowali. Jak mąż wracał z poligonu, dzieci stały i witały przyjeżdżających chłopaków. Starszy syn Mariusz jest po architekturze, młodszy Robert skończył technikum i został wojskowym. To było całe jego życie, pasja. Służył w desancie. Nigdy nie przyznawał się, w jak ciężkich warunkach pracował, nie skarżył się. Ożenił się rok przed śmiercią. Zginął w Afganistanie, gdy pod samochodem, którym jechał, eksplodował ładunek wybuchowy - opowiada Urszula Marczewska z Wrocławia, dziś już babcia trójki wnuków, od obu synów. - Po utracie syna pogrążyłam się w smutku, skupiłam się tylko na nim. Nic innego do mnie nie docierało. Wstrząsnęły mną dopiero słowa: „Mamo, masz jeszcze drugiego syna, wnuki” - dodaje. To dało jej siły, by się otrząsnąć, zacząć na nowo żyć. I to się stara przekazać innym.

O tym, jak wyglądała służba podczas wyjazdów na misje wojskowe opowiadał dla "Gościa Niedzielnego" kilka lat temu ks. ppłk Jerzy S. Niedzielski, kapelan wojskowy, posługujący żołnierzom w Iraku, Afganistanie i innych krajach: https://opole.gosc.pl/doc/2276896.Gdzie-Bog-kule-nosi