Uśmiech kontrolowany

Ks. Tomasz Horak

Za mało uśmiechu wokół nas. Ale jak uśmiechać się w kolejce do lekarza, która jak zwykle dużo za długa? Jak uśmiechać się, gdy emerytura rozeszła się w dwa tygodnie?

Uśmiech kontrolowany

Dzisiaj z innej beczki, o uśmiechu. Bo wszystko teraz obwieszone wyborczymi banerami. Panowie, panie, na ogrodzeniach, balkonach, drzewach – wszędzie.

Właściwie jedyny lub prawie jedyny kontakt z wyborcami. No bo rozumiem, że te wielkie, czasem ogromne zdjęcia mają coś mówić. Nie tylko informować o partyjnej przynależności, o numerze listy i o pozycji na niej. Informują. Czy jednak coś mówią? Niektóre trochę mówią, niektóre nic, są i takie, które odsłaniają to, co człek chciałby raczej ukryć przed światem.

Wiem, jak trudno takie zdjęcia robić – wiele lat spędziłem z aparatem fotograficznym. Wiem też, jak trudno pozować do takich zdjęć. Uśmiech? Pokaż podgląd... Idiotyczne, kasuj od razu! Z podpartą głową, z przekręconą (na lewo czy na prawo?) twarzą, z udawanym zamyśleniem, no to jeszcze raz uśmiech. Lepiej nie oglądaj, kasuję. Najlepsze są takie z daleka (jakże cudowny wynalazek te długoogniskowe obiektywy!), bez ustawiania, przypadkowe nieomal. Ale na plakat nie może takie być. I może w kraciastej flaneli? Panie większy kłopot mają, wyobrażam sobie.

Politycznej mniejszej, ale osobiście wagi bardzo nieraz znacznej są zdjęcia na profil w internetowych portalach zwanych społecznościowymi. Pomijam te nieudane technicznie i te wydziwiane z niewiadomego powodu. Wpadło mi tu kiedyś w oko zdjęcie znajomej licealistki, ładnej dziewczyny, takiej poukładanej i normalnej. Pogadaliśmy potem o tej fotce. Jej komentarz był taki: „Dla mnie to zdjęcie jest normalne. Chyba nie zawsze potrafię kontrolować uśmiech”.

I tu wracam do tytułowego „uśmiechu kontrolowanego”. Siedemnastolatka zdaje sobie sprawę, że to umiejętność potrzebna w życiu. Pamiętam z moich jeszcze szkolnych (jako belfra) doświadczeń dziewczynkę, wtedy niespełna dziesięcioletnią. Jak perfekcyjnie potrafiła nie tylko blokować uśmiech, ale zamieniać go w jakąś odwrotność uśmiechu. Obojętność? Zimno? Antyuśmiech? Potrafiła dawkę tej trucizny dozować z jakąś sobie znaną (czy uświadomioną?) precyzją. Na szczęście wyrosła z tego i mam nadzieję, że nie traktuje tą bronią ani męża, ani dwójki rozkosznych dzieci.

Z tych moich obserwacji zrodziła się refleksja ogólniejsza, wręcz społeczna. Uśmiechamy się za mało! Do znajomych i nieznajomych. Jak nie uśmiechniesz się do przyjaciół, to co uczynisz na widok nieprzyjaciół? Zamknięci w sobie, a może szukający izolacji? Może nie wiemy, jak się zachować i wtedy lepiej udawać, że się kogoś nie widzi? A jak mamy kogoś zauważyć, skoro ekran portalu zwanego społecznościowym skutecznie nas od społeczności izoluje, nawet na ulicy?

Za mało uśmiechu wokół nas. Ale jak uśmiechać się w kolejce do lekarza, która jak zwykle dużo za długa? Jak uśmiechać się, gdy emerytura rozeszła się w dwa tygodnie? Jak uśmiechać się, gdy dzieci rozfrunęły się po świecie a dwoje starszych państwa zostało jak dwa wróble na wiejskim płocie? I tych antypowodów mamy sporo. Jak się uśmiechać...

A może trzeba przewartościować sprawę? Uśmiech jest okazaniem serdeczności, jest reakcją na jakieś dobro, na życzliwość. A dlaczego nie miałby być sposobem, by serdeczność wywołać, by dobre słowo albo czyn sprowokować, by życzliwość obudzić? Innymi słowy - w uśmiechu nie tylko widzieć skutek, ale uczynić z niego przyczynę. Fizycy na takie zjawisko, gdy skutek staje się przyczyną i sprawa staje się samonapędzającą się pętlą, nazywają sprzężeniem zwrotnym. Dodatnim sprzężeniem zwrotnym. Skutek wtedy się potęguje. Myślę, że coś podobnego dzieje się z udziałem uśmiechu jako czynnika owego sprzężenia zwrotnego. Będzie więcej uśmiechu (na początku choćby tylko tego kontrolowanego), świat stanie się wokół ciebie jaśniejszy, kłopoty zmaleją. A to będzie powodem spotęgowanego uśmiechu i innym wokół ciebie też się odmieni.