Zakręciło mi się w głowie

ks. Tomasz Horak

Walka wprost z przeciwnikiem może być potrzebna, rzadko jednak bywa skuteczna.

Zakręciło mi się w głowie

Nie chodzę po kolędzie, bom proboszcz emeryt. Więc czytam. Po klasykę nie sięgam, bo tyle pisze się współcześnie, że aż. Współcześnie to znaczy w minionym miesiącu bądź nawet w bieżącym tygodniu. Pomijam wszystkie "och, ach" na temat piesków, kotków i innych stworzeń. Nie jestem przeciw, mam nawet psa. Otóż, naczytam się różności, najwięcej w internecie. Zamiast wiedzieć więcej, wiem, że nic nie wiem.

Na studiach brałem udział w zajęciach seminarium metodologii filozofii. Pewnie dlatego wybrałem tę dziedzinę, bo lubiłem mieć w myśli i na papierze wszystko klarownie uporządkowane. W punktach, hierarchicznie. Przydało się, bo od lat pisuję minifelietoniki o ściśle określonej liczbie znaków. Każde słowo jest w nich niezbędne i tylko koniecznych lub niezbędnych wolno użyć, bo inaczej nie zmieścisz się "w ramce". A tu człowiek gubi się w słownej i pojęciowej dżungli.

Dla przykładu: gej i homoseksualista. Słowa z marginesu? Bynajmniej. Powoli stają się określeniami pierwszego nurtu. Zacytuję fragment felietonu Agnieszki Kołakowskiej sprzed trzech lat: "Każdy gej jest homoseksualistą, ale nie odwrotnie. Gej jest to samozwańczy wyznawca pewnej ideologii, pod którą bynajmniej nie każdy homoseksualista się podpisuje - mówi się nawet w środowiskach homoseksualnych... o presji płynącej ze środowisk gejowskich, by ideologię tę narzucać siłą". Przypuszczam, że każde słowo tego niewielkiego fragmentu jest tu logicznie niezbędne. Niemniej jednak można się w tej logice pogubić, a nienawykły do śledzenia wielowątkowego wywodu czytelnik nie połapie się, o co chodzi. Ale to nie słabość Kołakowskiej, lecz niespójność materii.

Mniejsza z tym - ktoś powie. Zaoponuję - wcale nie mniejsza z tym. Im więcej ludzi nierozumiejących, o co chodzi (nie tylko w przywołanym temacie gejowskim), tym łatwiej tymi nierozumiejącymi manipulować i przeciągać ich na różne strony. Aż po spór, sprzeciw, protest, zadymę, nieliczenie się z jakimikolwiek granicami przyzwoitości i normalności. A na drugim biegunie - również po sprzeciw nieprzebierający w środkach. Nieraz nadużywający najcięższych religijnych argumentów, określeń, symboli. Tak rodzą się współczesne krucjaty (niekoniecznie religijne), w których łatwo zapomnieć, o co chodzi, zostaje wtedy sama walka. Walka kogutów, które ktoś napuścił na siebie. A samozwańczy prorocy zagrzewają tłumy. Najtragiczniejsze, że nieraz walka w słusznej i świętej sprawie może przekreślić i słuszność, i świętość.

Kto przyklaskuje takiemu spektaklowi? Wrogowie. Ci, co to na płaszczyźnie ludzkiej mają swoje własne, nieraz dalekosiężne, a dobrze zakamuflowane cele. Chciałoby się rzec, że to rewolucjoniści (piekielnie aktualne słowo) rozmaitego pokroju. Ale też ów wróg pradawny, którego ludzie w swoich sporach i walkach z rozmysłem nie wspominają. A "rogaty" swoje brudne pranie robi naszymi ludzkimi rękami.

Co więc nam zostaje? Nam, czyli komu? Wszystkim, którzy problem widzą. Musimy ruszyć głową, starać się zrozumieć w bełkocie propagandzistów ile tylko można. Ogromna jest rola wychowawców i pedagogów - nie wolno im zatrzymać się na programach i podręcznikach sprzed kilku lat. Jesteśmy bowiem w centrum kotłującej się, dynamicznej burzy. Trzeba czytać nie tylko mądre i wyważone teksty "naszych" autorów, lecz poznawać także ów propagandowy bełkot dochodzący z różnych stron. Młodym - czy to w domu, czy w szkole - głowę całkiem zwyczajnie trzeba meblować w umiejętność samodzielnego logicznego myślenia i wartościowania (jakże przydałaby się tu matematyka!). W dydaktycznych programach czytać między wierszami, czy aby tam nie tkwi jakiś podstęp.

A kaznodzieje i rekolekcjoniści? Nie odstępować ani na krok od głoszenia Ewangelii. Jak? Nie tyle komentować, co odczytywać w biblijnych tekstach Boże wezwanie kierowane do człowieka DZIŚ, a następnie podsuwać słuchaczom odpowiedź współczesnego człowieka - choćby twardą i niewygodną.

A felietoniści? Też mają swoją rolę - porządkować sposób myślenia i wartościowania tego wszystkiego, co się dzieje i co się mówi. Walka wprost z przeciwnikiem może być potrzebna, rzadko jednak bywa skuteczna. Zaś danie czytelnikom broni w postaci uporządkowanego sposobu oglądu świata, myślenia, wartościowania zdań, szerokiego kojarzenia zarówno faktów, jak i wypowiedzi, pewności przekonań połączonej z umiejętnością ich obrony... Otóż to i pewnie parę spraw więcej z naszej strony też jest potrzebne. Bo wszystkim (prawie) zakręciło się w głowie. Bodaj tylko od sylwestrowego szampana.