Pięć lat wyjętych z życiorysu?

Ks. Tomasz Horak

Być może liczba przyjmujących księdza rodzin zmaleje tak drastycznie, że duszpasterze bez pośpiechu odwiedzą wszystkich chętnych. Niepokojące dane docierają z niektórych, zwłaszcza miejskich, parafii.

Pięć lat wyjętych z życiorysu?

Prezydent Trump sąsiaduje z kolejnymi śmiertelnymi przypadkami i z kolędą. Wszyscy - no, może prawie wszyscy - o kolędzie piszą. Niezła mieszanka z tego się zrobiła. Nie wiem, czy wchodzić w to. Spróbuję, temat z mojej branży. Tego roku już z dystansu, bo jako emerytowany proboszcz przyjąłem księdza, ale sam mam wolne! I to pierwszy punkt mojego wywodu - kolęda to zmęczenie. 51 sezonów za mną. Jak to mawia mój kolega ksiądz: prawie 5 lat wyjętych z życiorysu... Coś w tym jest. Ale właściwie po co jest kolęda?

Proboszcz mojego dzieciństwa po kolędzie nie chodził. Miałem wtedy jakieś 10 lat, wychodziłem z mamą z kościoła. W drzwiach spotkaliśmy owego proboszcza. Przywitał się z mamą (nauczycielką i na dodatek żoną kierownika miejscowej szkoły). Ja musiałem pocałować dobrodzieja w rękę (bez entuzjazmu). Kurtuazyjna rozmowa dorosłych, taka o niczym. Mama w pewnym momencie postawiła pytanie - bez wątpienia nieco drażliwe - czy ksiądz nie ma tarć z parafianami. Doskonale wiedziała, że takowe istnieć mogą. Pytanie zapamiętałem chyba tylko dlatego, że odpowiedź mnie ubawiła, a odebrałem ją jako prawdziwą. "Moja pani! Tarć nie ma. Ja tu sobie na plebanii (stosowny gest), oni sobie na wsi (gest), to i nie ma się co trzeć (znowu gest)". Tak, nie miało się co trzeć. To akuratnie dobrze, ale na pewno szkoda, że proboszcz żył na zupełnie innej planecie niż parafianie. I dlatego po kolędzie nie chodził. Skrajność? Pewnie tak.

Skrajności inne też bywają. Rozwlekanie kolędy - w efekcie ksiądz wraca z trasy przed północą, ministrant przysnął w fotelu, a dzieci w domach dawno już padły. Inna skrajność - superekspres. 10 mieszkań w godzinę. Oczywiście na stojąco, bo siąść to dodatkowe minuty.

Albo i superkartoteka. Pomijam kwestię RODO. Ale czy nie stresuje domowników notowanie, zwłaszcza dłuższe, czegoś tam w jakimś "kapowniku"? Bywa wtedy i tak: "Mamusiu! A co ksiądz tam pisze?". Mamusia zaczerwieniła się, nie wiedząc, co odpowiedzieć (milczenie też jest odpowiedzią), ksiądz speszył się, ale się nie zarumienił. Lata praktyki! Szkoda, że młodsi nie znają już reguły z czasów okupacji i twardej komuny: "Mniej wiesz - dłużej żyjesz". A swoją drogą, czy nie trzeba by ustalenia jakichś rozsądnych reguł kartotekowej sprawy dotyczących? Tak, by kolęda bardziej była serdeczną wizytą, a mniej najściem kościelnego ankietera (nie daj Bóg - śledczego). Serdeczność zależy od księdza, ale obligatoryjne reguły istnieć powinny.

Jak to robią inni? Mam za sobą 20 wakacyjnych sezonów w Niemczech, w Bawarii, zawsze w tej samej parafii. Tam kolędy nie znają. Ale duszpasterz odwiedza rodziny przed chrztem, w dniu pogrzebu, w dniu urodzin - od 70 wzwyż (a takich tam sporo), w dniu znaczniejszych jubileuszów małżeńskich. No i nieraz po prostu "na kawę". Nie wiem, jak to teraz wygląda, bo duszpasterski obszar działania powiększył się tam gdzieś trzykrotnie - z powodu malejącej liczby księży. To zresztą idzie także ku nam szybszymi krokami, niż nam się zdaje. Nie wyobrażam sobie kolędy w czterech wioskach albo i więcej, a nie w dwóch, jak miałem. Nie słyszałem, aby o tym się mówiło, tym mniej - aby się jakieś strategie przygotowywało. Strategie duszpasterskiego kontaktu na linii proboszcz (wikary) - parafianie. Obawiam się, że - jak zwykle - życie nas zaskoczy.

Inna jeszcze strategia może okazać się potrzebna. Być może liczba przyjmujących księdza rodzin zmaleje tak drastycznie, że duszpasterze bez pośpiechu odwiedzą wszystkich chętnych. Niepokojące dane docierają z niektórych, zwłaszcza miejskich, parafii. Póki co, są na tyle fragmentaryczne, że trudno je brać pod uwagę. Jeśli jednak ku temu sprawa będzie zmierzała, to jawi się pytanie, jak podtrzymać czy wręcz odzyskać szansę jakiegokolwiek kontaktu z ochrzczonymi przecież mieszkańcami parafialnego obszaru.

A o pieniądzach nie będzie? Nie. Bo to jest tak. Gdy ksiądz żyje na takim średnim materialnym poziomie, jak równocześnie bez specjalnego "wołania" ma na konserwacje, remonty, wycieczki dla ministrantów i scholi oraz na parę innych spraw, to pieniądze same przyjdą. To nie z książki, to z mojego proboszczowskiego doświadczenia. I nikt na kolędzie nie będzie przywiązywał koperty białą nicią, by przewielebnego wystawić, podrywając przynętę. To też z życia... Amen.