Dotarli do Gross-Rosen

Karina Grytz-Jurkowska Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 31.01.2020 15:32

Al Willner, syn niemieckiego Żyda, który przetrwał obóz koncentracyjny i był pędzony z tysiącami więźniów w marszu śmierci, przeszedł pieszo tą trasą i stanął na tym samym placu, gdzie 75 lat wcześniej dotarł jego ojciec.

Dotarli do Gross-Rosen   Mike Nelson, Mike Bayles oraz Al Willner przed wyruszeniem w trasę "marszu śmierci". Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość

Albert Willner (zwany skrótowo Alem), Amerykanin, emerytowany żołnierz US Army, który 21 stycznia wyruszył z dawnego obozu Blechhammer, będącego filią KL Auschwitz (Kędzierzyn-Koźle), do Gross-Rosen (Rogoźnica, dolnośląskie) po 10 dniach marszu dotarł na miejsce.

Chciał pieszo przejść trasą marszu śmierci śladami ojca, Eddiego Willnera, więzionego w tych obozach i pędzonego razem z tysiącami innych Żydów, by w ten sposób, dokładnie 75 lat później uczcić pamięć tych, którzy zmarli w drodze z wycieńczenia lub zostali dobici, ale i tych, którym udało się przeżyć tę ekstremalną drogę. (O historii Eddiego Willnera oraz o marszu można przeczytać w "Gościu Opolskim" nr 5/2020 - wydanie papierowe lub e-wydanie - oraz TUTAJ).

W wędrówce Alowi towarzyszyli jego przyjaciel Mike Bayles, także emerytowany żołnierz, oraz Mike Nelson, fotograf, który jechał autem, zabezpieczając ich wyprawę i dokumentując marsz na swoim blogu. Pierwszy jest po ojcu Żydem (matka była protestantką), drugi chrześcijaninem (też protestantem), trzeci to muzułmanin. Mimo różnic w wierze chcieli razem oddać hołd ofiarom i upamiętnić tych, którzy tak cierpieli.

Al i Mike pokonywali codziennie ok. 30 km, nocowali w namiotach, ale także odwiedzali po drodze miejsca związane z marszem śmierci - m.in. w Łączkach k. Biskupowa miejsce upamiętniające grupę zamordowanych więźniów, pomnik ofiar na cmentarzu w Głuchołazach, spotykali się z mieszkańcami i przedstawicielami władz samorządowych, dzielili się tą dramatyczną historią w szkołach, zbierali  informacje od miejscowych pasjonatów historii, mieli też okazję poznać śląską gościnność.

Dotarli do Gross-Rosen   I już u celu - w obozie Gross-Rosen. Michael Nelson

Choć w niektóre dni przeszkadzał im zimny wiatr bądź kropiący deszcz, było to nieporównywalne z zimową aurą w styczniu 1945 r., dwudziestokilkustopniowymi mrozami i śniegiem. Byli też znacznie lepiej przygotowani i zaaprowidowani - więźniowie nocowali w przypadkowych stodołach lub wprost na dworze, a na 13 dni marszu dostali po bochenku (800 g) kiepskiego chleba.

Do Gross-Rosen ekipa z USA planowała dotrzeć 31 stycznia, ale okazało się, że mimo tylu przystanków byli tam już 30 stycznia po godz. 18.

Stojąc tuż po zmierzchu na tamtejszym placu apelowym, Al Willner przypominał sobie opowiadanie ojca. Mike Nelson przytoczył je, relacjonując ten dzień na prowadzonym przez siebie blogu.

„Potem musieliśmy stanąć na miejscu, które nazywali Appellplatz, na placu, na którym ludzie zostają zebrani i policzeni. Przybyliśmy tam późno w nocy i staliśmy tam całą noc. Ludzie właściwie grzęźli tam w błocie. Ono było do kolan, a ktokolwiek upadł, nie mógł już wstać, to błoto go tak wciągało. Potem ci więźniowie byli zabijani, bici na śmierć. Zostali straceni, ponieważ nie zrobili tego, co powinni robić” - tak swoje przybycie do Gross-Rosen opisywał za życia Eddie Willner.

Dotarli do Gross-Rosen   Na placu apelowym - to właśnie tu 75 lat temu spędzono więźniów, którzy przetrwali morderczą wędrówkę. Michael Nelson

Al z każdego z obozów, przez które przeszedł jego ojciec, zabiera grudkę ziemi na pamiątkę. Po zwiedzeniu obozu w Gross-Rosen cała trójka wróci na krótko do Kędzierzyna-Koźla, a stamtąd pojadą na lotnisko i do Stanów Zjednoczonych. Po zakończeniu podróży chcą rozpropagować tę historię w swoim kraju, by upamiętnić wszystkie ofiary II wojny światowej.

Jeśli chcecie poznać bliżej poszczególne etapy tej wędrówki, codzienne relacje (po angielsku) i zdjęcia z trasy Ala Willnera i jego towarzysza można znaleźć na stronie Mike'a Nelsona klikając tutaj: http://138.68.248.231/

TAGI: