Miłość i miłosierdzie w czasach zarazy

Karina Grytz-Jurkowska Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 20.04.2020 00:20

Kiedy ponad 177 lat temu powstawało nasze zgromadzenie, warunki były podobne do tych dzisiaj - porównuje s. Vianneya, przypominając założycielki Zgromadzenia św. Elżbiety.

Miłość i miłosierdzie w czasach zarazy   Dla swoich podopiecznych siostry przygotowują porcje zupy na wynos. Archiwum Zgromadzenia w Nysie

Zrodziło się ono w XIX w. z inicjatywy Doroty Klary Wolff, do której wkrótce dołączyły Matylda Merkert i jej siostra Luiza Maria Merkert oraz Franciszka Werner. Ich ideą była służba najbardziej potrzebującym, zwłaszcza cierpiącym i chorym, w ich własnych domach.

- Dlatego łatwiej nam sobie wyobrazić, jak nasze matki wychodziły z mieszkania, aby pomagać ludziom potrzebującym, bo tak jak wtedy, tak i dzisiaj panowała epidemia. Wtedy to był tyfus, dziś mamy koronawirusa - dodaje elżbietanka z Nysy na początku Tygodnia Miłosierdzia. - Ale skoro zgromadzenie powstawało właśnie w takich realiach, kiedy ta pomoc była bardzo potrzebna ze względu na epidemię, to dzisiaj nie możemy zamknąć się w klasztorze w trosce o swoje zdrowie. Przyszłyśmy do tego zgromadzenia po to, by służyć drugiemu człowiekowi. Dlatego, na ile jest to możliwe, kontynuujemy to, co robiłyśmy do tej pory - tłumaczy.

Miłość i miłosierdzie w czasach zarazy   Siostry wzięły się też za szycie maseczek dla ubogich i potrzebujących. Archiwum Zgromadzenia w Nysie

Przyznaje, że niektóre ich aktywności są ograniczone, np. działalność referatu młodzieżowo-powołaniowego, bo zwykle w tym czasie odbywają się u nich dni skupienia, rekolekcje. Starają się jednak wykorzystać kanały internetowe, media społecznościowe (rekolekcje, transmisja adoracji Najświętszego Sakramentu przez FB), by być duchowym wsparciem zwłaszcza dla młodych, utrzymywać kontakt np. przez rozmowy telefoniczne.

Na pierwszym miejscu jednak, podobnie jak matki założycielki, stawiają modlitwę.

- Nie może tego zabraknąć: zaczynamy i kończymy każdy dzień w kaplicy, od tego zaczynamy każde dzieło. Od początku epidemii w kraju, całą wspólnotą w Nysie, z siostrami posługującymi w innych placówkach i całym Kościołem, każdego dnia gromadzimy się na modlitwie Anioł Pański, w Godzinie Miłosierdzia i o 20:30 na modlitwie różańcowej prosząc o oddalenie pandemii.

Mimo utrudnień nie zaprzestały także posługi dla innych. Wydają, zachowując wszelkie środki ostrożności, codzienne posiłki (gorącą zupę, chleb i herbatę) dla ubogich i potrzebujących, a w soboty i niedziele także zanoszą je osobom przebywających na kwarantannie.

Także organizowane od lat śniadanie wielkanocne w tym roku miało inną formułę. Choć uczestnicy nie mogli zasiąść przy wspólnym stole, posiłki (prawie 100) zostały przygotowane i rozdane. Siostry zanoszą też obiady tym, który ze względu na wiek nie mogą sami wychodzić z domu, w razie potrzeby robią im też potrzebne zakupy, załatwiają sprawy związane z lekami itp.

Miłość i miłosierdzie w czasach zarazy   Modlitwa i błagania o ustanie epidemii przez wstawiennictwo św. Elżbiety i bł. s. M.L Merkert to najważniejsze zadanie dla sióstr. Archiwum Zgromadzenia w Nysie

W związku z epidemią zakres ich działania nawet się zwiększył.

- Widać mobilizację. Dwie siostry z naszego domu pojechały do Kędzierzyna-Koźla, do naszego Domu Pomocy Społecznej, aby tam uzupełnić braki kadrowe. Dwie kolejne przygotowują się do posługi w powstającym tu izolatorium. Kilka sióstr, szyje maseczki ochronne, które rozdajemy ubogim i potrzebującym, przygotowują posiłki albo wspierają modlitewnie - wymienia s. Vianneya.

Podkreśla, że są po to, by nieść Boga, by kochać, a ta miłość wyraża się w działaniach, które podejmują. - Teraz, choć mam poczucie, że wszystko nagle zwolniło, bo dotąd jeździłyśmy z rekolekcji na rekolekcje, odkryłam, że tęsknię za tymi spotkaniami. Jest wiele rozmów, których w normalnych warunkach by nie było. Myślę, że to może być czas łaski, błogosławieństwa i tego właśnie doświadczamy - wskazuje elżbietanka.

- Kiedy siostra prowincjalna przekazała nam prośbę szpitala o posługę w izolatorium, to w moim sercu od razu pojawiła się myśl, że to jest właśnie to, że po to właśnie wstąpiłam do zgromadzenia, by nawet z narażeniem zdrowia czy życia służyć innym. To był taki odruch serca, możliwość pełnienia posługi, to nasz charyzmat w czystej postaci - przyznaje s. Vianneya. A że akurat nie ją wybrano do tej posługi, stara się służyć w inny sposób.