Veni, vidi…

ks. Tomasz Horak

Dziś Wiedniem jest Ukraina. Dziś sułtanem jest Putin. Nie bardzo wiadomo, kto przyjmie rolę Sobieskiego, choć może to być rola zbiorowa.

Veni, vidi…

Kilka dni temu minęła 339. rocznica jednej z ważniejszych w historii bitew – obronnej bitwy pod Wiedniem. Krzyż zagrodził drogę półksiężycowi wcale nie u granic Europy.

W tytule „Veni, vidi…” Cytat urwany, bo historia pamięta go nieco inaczej. Historia jeszcze starożytna związana z Juliuszem Cezarem. Parafrazę jego słów wplótł w tekst listu do papieża Innocentego XI król Jan III Sobieski po wiktorii wiedeńskiej: „Venimus, vidimus, Deus vicit – Przybyliśmy, zobaczyli, Bóg zwyciężył”. Po drugiej stronie rozciągał się obóz armii tureckiej. Trudno dziś powtarzać ówczesne oceny siły i szansy militarnej. Zresztą nie było kiedy, Turcy nie czekali w 1683 roku na cokolwiek. Pewnie jednak nie wiedzieli czegoś bardzo ważnego. Zresztą, gdyby nawet wiedzieli, nie braliby tego pod uwagę w swojej wojennej strategii. Cóż to takiego?

Byłem kiedyś proboszczem w Śmiczu na Górnym Śląsku. W archiwum parafialnym był stosowny tom zawierający teksty protokołów wizytacji biskupich. Był wśród nich i ten dotyczący Śmicza. Nie pamiętam daty owej wizytacji, w każdym razie odnosiła się do czasów sprzed odsieczy Wiedeńskiej. Zawierała informację także o dzwonach, ze wzmianką, że w każdy piątek o godzinie trzeciej (oczywiście po południu) „uderza się w dzwon contra Turcos” – przeciw Turkom. Bez wyjaśnień. A to znaczy, że było wiadomo, o co chodzi i że jest to sprawa znana: modlitwa wiernych chrześcijan, przypominana co tydzień modlitwa o Bożą obronę przed zniewoleniem Europy. Gdy byłem ministrantem, parafia uzbierała stosowną i pewnie pokaźną sumę pieniędzy na nowe dzwony (poprzednie zostały zarekwirowane przez Niemców i przetopione na cele militarne). Nowe dzwony śpiewały pięknie, pamiętam. Jeden co piątek odzywał się o godzinie 15. Godzina skonania Jezusa na krzyżu, każdy wiedział. Ale chyba nikt nie wiedział, że jest to rozlegające się od trzech z górą stuleci wołanie na modlitwę „contra Turcos”. Choć zgoła innych „Turków” Europa i Kościół wtedy miały. Swoją drogą ich godło, czerwona gwiazda z sierpem i młotem, było tylko lichą namiastką półksiężyca. Aż dziw, że w niektórych kościołach dzwony uparcie wciąż milczą. Nie tylko w piątek… A przecie czerwona gwiazda znad Kremla wciąż błyszczy złowrogo.

Zmieniam wątek, ale zostaję przy temacie. Otóż byłem na jakiejś uroczystości. Kościół niewielki, stylowy, zadbany. Grają organy, gra orkiestra. W zamkniętej przestrzeni jej dźwięki brzmią jak ciągłe fortissimo. W zakrystii usłyszałem później komentarz: „Żydzi pod murami Jerycha myśleli, że muszą głośno trąbić, a gdy mury Jerycha padły, byli przekonani, że to dzięki temu wielkiemu zgiełkowi. A to nieprawda. Mury zburzył Święty Błogosławiony” – to już zabrzmiało jak cytat z Talmudu.

Wracamy pod Wiedeń roku Pańskiego 1683. Król Jan III Sobieski pisze list do papieża Innocentego. W nim słowa: „Venimus, vidimus, Deus vicit – Przybyliśmy, zobaczyli, Bóg zwyciężył”. Wiedział, że to nie jego dowództwo, nie siła jego i sprzymierzonych wojsk, nie przypadek – choć każdy z tych elementów był w rozgrywce obecny i potrzebny. Mury Wiednia i całą Europę ocalił Święty Błogosławiony.

Dziś Wiedniem jest Ukraina. Dziś sułtanem jest Putin. Nie bardzo wiadomo kto przyjmie rolę Sobieskiego – choć może to być rola zbiorowa. Nikt (oj, pewnie przesadziłem…), nikt nie bije w dzwony wzywające do modlitwy. 200 dni zmęczyło nawet tych, którzy modlili się o pokój. Cztery wieki temu modlitwa była „contra Turcos”, dziś jakoś przez gardło przejść nie może wskazanie tego zbiorowego wroga, co nam zagraża. Bo nawet powiedzieć „Putin” nie zawiera w sobie tej mnogiej siły napierającej ze wschodu.

Wojsko, uzbrojenie (piekielnie drogie), logistyka, zapewnienie energii, żywności i czego tam jeszcze… To wszystko potrzebne. Ale to nie dzięki głośnemu zgiełkowi padły mury Jerycha. Mury zburzył Święty Błogosławiony… Póki tego nie pojmiemy, biada nam. Proszę zauważyć, że słowo „póki” zawiera w sobie ogrom nadziei. Bo wyraża ono tymczasowość nawet najtrudniejszej sytuacji. Czas płynie, nadzieja trwa. Dlatego możemy dokończyć, znowu parafrazując, słowa: Veni, vidi, Deus vicit… Przybyłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył.