Nadaje ton

Karina Grytz-Jurkowska

|

Gość Opolski 40/2023

publikacja 05.10.2023 00:00

W tym roku obchodzi 50-lecie posługi w Głuchołazach. Jan Dolny to niezwykła osobowość. Organista, założyciel i wieloletni kierownik chóru, wychowawca, solista.

Prócz dyrygowania chórem były też występy solowe. Prócz dyrygowania chórem były też występy solowe.
Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość

Jubileuszowej Eucharystii w niedzielę 24 września przewodniczył wieloletni proboszcz głuchołaskiej parafii i przyjaciel jubilata ks. Edward Cichoń. Wspominając lata spędzone w tej parafii, wymieniał zasługi Jana Dolnego.

– My nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo jako parafia, miasto zostaliśmy obdarowani obecnością tak wspaniałej osobowości. Są różne powołania, nie tylko kapłańskie czy zakonne – tu mamy powołanie organisty. Ta posługa to nie tylko granie i śpiewanie – a pan Jan otrzymał od Boga piękny głos. Jako człowiek wielkiej wiary daje on też świadectwo swoją postawą, codziennym przyjmowaniem Komunii św., udziałem w rekolekcjach. W Wielkim Tygodniu szedłem spowiadać, a jemu oddawałem prowadzenie Drogi Krzyżowej. Słuchając go, myślałem: „Jak pięknie to robi, jaką ma dykcję!”. Poznał niemal wszystkich wikarych i proboszczów, którzy byli w tych latach. Wielu z nich towarzyszył w ich ostatniej drodze. Nie pamiętam żadnych nieporozumień, konfliktów – mówił w kazaniu.

Jubilat, dziękując za gratulacje, podkreślił: – Podziękowania należą się mojej żonie, rodzinie, bo w największe święta nie było mnie w domu, pomagałem je przeżywać parafianom w kościele. Było też sporo wyjazdów z chórem.

Serce w Głuchołazach

Urodził się 6 lutego 1948 roku w Drawsku nad Notecią. Jako 14-latek stracił matkę, ale dzięki poleceniu proboszcza trafił do salezjanów, nauczył się grać na organach i zdał maturę. Potem poszedł na teologię na KUL do Lublina, gdzie grał na Mszach św. Tam poznał przyszłą żonę Ewę. W 1973 r. jako absolwent szukał parafii, w której mógłby zostać organistą.

– W pobliżu nie znalazłem nic odpowiedniego, więc kiedy przyjaciel marianin, ks. Stanisław Ługowski, powiedział mi, że na Śląsku szukają organisty, przyjechałem tu z nim. Zagrałem na Mszach w niedzielę. Zaproponowano, bym zagrał też następnego dnia na pogrzebie. Początkowo nie chciałem, aby nie wracać samemu do Lublina, ale ostatecznie się zgodziłem. I zostałem – wspomina Jan Dolny.

Ówczesny proboszcz namówił go, by poszedł do szkoły muzycznej do Opola, by zdobyć muzyczne wykształcenie.

– Wicedyrektor PSM II stopnia J. Heller, dzisiejszy patron głuchołaskiej szkoły muzycznej, stwierdził, że na fortepian już za późno, ale mam ładną barwę głosu, więc zaprowadził mnie do prof. Wandy Okonowicz na śpiew solowy. Ona chciała, bym występował na scenie, nawet zaśpiewałem na deskach Teatru Kochanowskiego w Opolu i w sali kameralnej Teatru Wielkiego w Warszawie. Jednak stwierdziłem, że już mam zajęcie – jestem organistą, a Głuchołazy jako miejscowość kurortowa zasługuje na dobrego organistę – dodaje.

Grał i prowadził chóry parafialne: dla dorosłych i dziecięcy, z którymi jeździł na pielgrzymki, koncerty, uroczystości kościelne (w tym peregrynacja obrazu MB Częstochowskiej) i świeckie. Organizował też koncerty organowe i chóralne w Głuchołazach.

Capricolium – ukochane dziecko

Największy rozkwit działalności nastąpił, gdy udało mu się założyć w 1996 r. chór w liceum, gdzie prowadził lekcje muzyki (dyrygował też chórem w głuchołaskiej szkole muzycznej oraz uczył śpiewu i gry na fortepianie). Chór nazwano od pierwotnej nazwy Głuchołaz – Capricolium (Kozia Szyja).

– Śpiewałam już w młodzieżowym chórze parafialnym. Potem z Capricolium jeździliśmy na konkursy, repertuar był coraz szerszy. Pan Jan był dla nas jak tato: wymagający, ale troskliwy, potrafił zarażać swoją pasją – wspomina Urszula Ćwiek.

Już po roku pojechali na prestiżowy Ogólnopolski Konkurs Chórów a Cappella Dzieci i Młodzieży w Bydgoszczy i zdobyli nagrodę – Brązowy Kamerton. W kolejnych latach były wyróżnienia, w 2006 r. zdobyli Srebrny Kamerton, potem kolejne – srebrne i złoty. Występowali też w wielu innych miejscach. Wkrótce mieli w repertuarze prawie 200 utworów, w tym Mszę G-dur F. Schuberta, trzy Msze W.A. Mozarta, liczne pieśni, psalmy czy niezwykle trudne „Crudelitas” A. Hundziaka, wspominane po latach przez chórzystów. Nagrali też cztery płyty CD („Capricolium” w 1999 r., „Kolędy” w 2001 r., „Msza koronacyjna C-dur W.A. Mozarta” w 2002 r. oraz „Młodzież papieżowi Janowi Pawłowi II” w 2005 r.).

– Przez chór przewinęło się ponad 1500 osób, w tym moje dzieci. Jan potrafił swoją osobowością skupić je wokół siebie, nauczyć nie tylko śpiewu, ale i odpowiedzialności. Za tym przyszły sukcesy – podsumowuje Roman Żurakowski.

– Ponieważ mieliśmy mało czasu na próby, dużo pracowaliśmy podczas warsztatów. Tam nauka była efektywniejsza, a zespół się integrował – tłumaczy Jan Dolny.

– Tradycją były zielone cukierki mentolowe, które pan Jan przynosił na próby. Do dziś dawni absolwenci pytają „Są cuksy?” Mamy też „piosenki autokarowe” – śmieje się Adam Dziurowski, wychowanek jubilata i obecny dyrygent chóru.

Pamiętne lata

Choć spokój, świetna organizacja i przygotowanie jubilata mogłyby innych wpędzić w kompleksy, w ciągu pięciu dekad nie brakowało też różnych zabawnych wydarzeń i perypetii.

– Było dużo wyjazdów, od Warszawy przez Kraków, Jasną Górę, po Morskie Oko. Nad Morskim Okiem zaczęliśmy coś spontanicznie śpiewać, a stojąca nieopodal grupa czarnoskórych obcokrajowców zaczęła nas obserwować. W końcu podeszli, prosząc, byśmy zaśpiewali hymn papieski. Okazało się, że chodzi im o „Góralu, czy ci nie żal” – wspomina Jan Dolny. – Albo na jednym z konkursów podczas rozmów w kuluarach prof. J. Świder dał komuś moje nuty. Kiedy się zorientował, stwierdził: „To ja panu coś napiszę”. I napisał z dedykacją dla nas „Psalm 148”.

Bywało i dramatycznie – na jednym z koncertów kolęd prowadzący imprezę zasłabł i został zabrany do szpitala. Chórzyści mimo emocji dokończyli występ. Na koniec chory wrócił do zdrowia i był nawet na jubileuszowej Mszy.

Szereg przygód związany był z autokarami.

– Kiedyś zaledwie dojechaliśmy do Kędzierzyna-Koźla, złapaliśmy gumę. A tu wolna sobota, telefonów komórkowych nie było. Udało się nam pożyczyć koło z PKS-u. Gdy wracaliśmy w ulewie, popsuł się autobus. Kierowca stwierdził, że dalej nie pojedziemy. Wyszło trzech chórzystów, pogrzebali coś przy silniku i pojazd odpalił. Okazało się, że wyciągnęli z płotu drut, związali, co trzeba, i tak dojechaliśmy do domu – opowiada muzyk.

Także młodzież niekiedy sprawiała kłopoty. Kiedyś we Włoszech omal nie wrócili jeszcze przed występem, bo część ekipy zbyt głośno świętowała urodziny jednego z chórzystów. Udało się załagodzić sytuację, dzięki czemu zaśpiewali w Padwie, Rawennie, w katedrze w Orvieto, wykonali „Czerwone maki” i hymn na Monte Cassino, zwiedzili Watykan, Rzym, Asyż, Gubbio i San Marino, kąpali się w Adriatyku.

Innym razem, gdy śpiewali na EXPO-2000 w Hanowerze w Pawilonie Chrystusa i Pawilonie Polskim, po udanym występie chórzyści mieli czas wolny, który „nieco” przedłużyli. Dotarli na miejsce zbiórki ostatnim pociągiem, po kilku godzinach, gdy opiekunowie już chcieli rozpocząć poszukiwania.

– W Hanowerze poszliśmy do włoskiej pizzerii. Czekając, umilaliśmy sobie czas śpiewem. W pewnej chwili pan Jan zaśpiewał swoim pięknym głosem „O sole mio”. Mieliśmy ciarki na plecach, a szef pizzerii wyszedł na taras, stwierdził „Pavarotti!” i zafundował nam pizzę – opowiada Tomasz Henciński.

Podczas wyjazdu w 2000 r. na uroczystość 1000-lecia biskupstwa wrocławskiego do Hildesheim w Niemczech po pierwszej części występu mieli przerwę na pizzę.

– Mieliśmy wrócić na 15.00, by zaśpiewać uroczyste nieszpory ku czci św. Jadwigi Śl. w katedrze. Tyle że pierwszą pizzę dostaliśmy kwadrans przed trzecią, a ostatnią 5 minut przed występem. Chórzyści jedli ją w biegu, a kiedy docierali do świątyni, uroczysta procesja już była w drodze. Ledwie zdążyliśmy – mówi dyrygent.

Solo i z chórem

Praca z chórem i posługa organisty nie wykluczały solowych występów Jana Dolnego w kraju i za granicą – m.in. kilkakrotnie w Altenbergu na Muzycznych Spotkaniach Ślązaków, w Berlinie czy w Alt Wustrow nad Odrą. Wykonał też arcytrudną kantatę J.S. Bacha „Ich habe genug”.

Odznaczenia za zasługi trudno wymienić: wśród nich złoty Medal za Długoletnią Służbę od Prezydenta RP, tytuł Prymusa Opolszczyzny, Zasłużonego Działacza Kultury i odznakę Honorową Zasłużony dla Województwa Opolskiego, Głuchołaską Kozę i Srebrną Kozę, Lirę Powiatu Nyskiego, nagrody za wkład w rozwój edukacji artystycznej od Dyrektora CEA i Ministra Kultury, tytuł Pozytywista Roku od Fundacji „Wokulskiego” w Warszawie.

– Jana poznałem dzięki Studium Muzyki Kościelnej i dniom skupienia dla organistów. Animował te spotkania, zdawało się, że na każdą okoliczność ma przykład muzyczny. Godne podziwu, jak godził pracę z życiem rodzinnym – opowiada Bogdan Truty, organista z nyskiej bazyliki.

– W ramach integrowania środowiska organistowskiego robiliśmy u nas w domu doroczne kolędowanie. Pan Jan Dolny był osobą, której obecność była zawsze oczekiwana i podnosiła rangę spotkania. On nadawał ton, naturalnie przewodził śpiewaniu. Cudowna osobowość. Gdy wchodzi, robi się cieplej – przyznaje Maria Magierowska-Truty.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.