170 lat później

Anna Kwaśnicka

|

Gość Opolski 44/2023

publikacja 02.11.2023 00:00

– Między 1854 a 1870 r. w Teksasie osiedliło się ponad 3470 osób z Górnego Śląska. Nie pozostali niezauważeni – mówi Ewa Winnicka.

 Spotkanie w MBP w Opolu. Spotkanie w MBP w Opolu.
Anna Kwaśnicka /Foto Gość

O fenomenie śląskich Teksańczyków na łamach „Gościa” pisaliśmy wielokrotnie. Najczęściej przez pryzmat ks. Franciszka Kurzaja, który wraz z parafianami regularnie przyjeżdżał na Opolszczyznę. Były to spotkania pełne wzruszeń i odkrywania rodzinnych koligacji. Wówczas potomkowie emigrantów, głównie już w czwartym pokoleniu, wciąż znali elementy gwary, śpiewali kolędy, kultywowali tradycje. W ostatnim czasie ich historię zgłębia Ewa Winnicka – amerykanistka, reporterka i pisarka. W przyszłym roku ukaże się jej książka o polskich koloniach w XIX-wiecznym Teksasie, które stworzyli emigranci z okolic Strzelec Opolskich, i o tym, jak 170 lat później żyją ich potomkowie.

Musieli spaść z gwiazd

W 1854 r. pierwsze 100 rodzin dopłynęło do portu w Zatoce Meksykańskiej. – Byli częścią wizjonerskiego planu kolonizacyjnego ks. Leopolda Moczygemby, młodego franciszkanina z Płużnicy Wielkiej, misjonarza w Teksasie, który namówił rodaków na wyprawę do nieznanego świata. Na terenie Prus po uwłaszczeniu sytuacja chłopów pogorszyła się, trudno było im związać koniec z końcem. Kolejne żywioły niszczyły ich uprawy. Ponadto na okrągło byli powoływani do wojen prowadzonych przez dalekiego cesarza. Stąd dosyć łatwo pozwolili zaczarować się ks. Moczygembie, choć co do jego stabilności psychicznej jego niemieccy współpracownicy w Teksasie mieli wątpliwości – mówiła Ewa Winnicka podczas spotkania „Ameryka w Bibliotece” organizowanego w MBP w Opolu.

– W Teksasie przyjmowali ich urzędnicy pruscy, którzy dziwili się, że ci przybysze nie znają niemieckiego ani angielskiego. Z innych części Prus emigrowali dobrze prosperujący przedsiębiorcy i ludzie z konkretnym fachem w ręku, którzy następnie budowali duże i prężne miasta. Z Płużnicy Wielkiej byli to chłopi i drobni rzemieślnicy. Ich historia, na którą natrafiłam w trakcie poszukiwań materiałów do wcześniejszej książki, wydała mi się tak surrealistyczna, że postanowiłam sprawdzić, jak to wyglądało. Przypłynęli z pierzynami, krzyżem i pszenicą na zasiew. Trafili na totalną pustynię, gdzie dostali kawałek ziemi. Nie było obiecanego kościoła ani żadnych budynków. Pierwsze lata były dla nich dramatyczne, mieszkali w ziemiankach, karczowali teren, ukręcali łby grzechotnikom, żeby przeżyć – opowiadała reportażystka.

– Thomas Ruckman, założyciel miasta Helena w Teksasie, wspominał polowanie w okolicach zbiegu rzek San Antonio i Cibolo, na które wyruszył z ludźmi z miasta. Tam, gdzie dotąd była pusta preria, zauważył płonące ogniska. Kiedy podjechał, zobaczył wykopane doły pokryte darnią. W ziemiankach siedzieli wystraszeni ludzie. „Nie rozumieli ani słowa z tego, co do nich mówimy. Chowali się do dołów. O ile mogliśmy się zorientować, musieli spaść z gwiazd albo z księżyca” – cytowała E. Winnicka.

Budowali Dziki Zachód

Z czasem zbudowali swoje kolonie, nauczyli się uprawiać bawełnę. – O tych osadnikach śmiało można powiedzieć, że byli to ludzie, którzy budowali Dziki Zachód, byli współtwórcami Ameryki. Przychylam się do tezy, że prawdziwej Ameryki nie tworzyli Europejczycy z miast wschodniego wybrzeża, ale jej duch tworzył się na tzw. pograniczu, czyli tam, gdzie ścierały się kultury plemion indiańskich, Hiszpanów, Meksykanów, a później też najbardziej jadowitych anglosaskich osadników – tłumaczyła Ewa Winnicka.

– Dziś, prawie 170 lat później, Panna Maria – pierwsza ich osada, silny symbol – jest miasteczkiem zwijającym się. Zarejestrowanych jest w nim 95 rodzin. Rolniczy charakter emigrantów ugruntował się na wiele pokoleń. Poruszające jest ich przywiązanie do ziemi, które dopiero teraz troszeczkę się zmienia pod wpływem gigantycznych pieniędzy, które przyszły w XX i XXI wieku w związku z wydobywaniem ropy – mówiła reportażystka. – Panna Maria leży w hrabstwie Karnes, w którym od 2013 r. stosuje się nową metodę wydobycia ropy, dzięki czemu 99,9 proc. mieszkańców to superzamożni ludzie. Właściwie dopiero teraz dorasta pierwsze pokolenie potomków osadników ze Śląska, które nie przeżywało dzieciństwa w biedzie. Bohaterowie mojej książki wspominają, że w ich domach między deskami było widać gwiazdy, co jest eufemistycznym określeniem tego, że byli wychowywani w warunkach niedostatku – tłumaczyła reportażystka.

Przez dziesięciolecia małżeństwa zawierano w ramach jednej grupy, a dzieci – aż do czasu pójścia do szkoły – mówiły w ojczystym języku. – Dziś coraz więcej osób przeniosło się do miast, a piąte pokolenie już nie zna gwary. Ci ludzie w pełni są Amerykanami i Teksańczykami – mówiła E. Winnicka i podkreśliła, że obecnie w Pannie Marii brakuje pomysłu na zagospodarowanie polskiej spuścizny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.