Najsłodsze wspomnienia

Andrzej Kerner

|

Gość Opolski 51/2023

publikacja 21.12.2023 00:00

Jak mieszkańcy Sławięcic pamiętają dawne święta Bożego Narodzenia? Co z nich przetrwało?

Opowiadały o Świętach w sławięcickiej bibliotece. Od lewej: Urszula Szmidt, Weronika Szala i Irena Kwoczała. Opowiadały o Świętach w sławięcickiej bibliotece. Od lewej: Urszula Szmidt, Weronika Szala i Irena Kwoczała.
Andrzej Kerner /Foto Gość

Wieczór 12 grudnia w filii miejskiej biblioteki w Sławięcicach upłynął na wspomnieniach i opowieściach o tym, jak dawniej przeżywano Adwent i Boże Narodzenie, czyli Gody. Choć przez nastrój nostalgii przebijała czasem nutka żalu, że teraz jest inaczej, w opowieściach Ireny Kwoczały, Weroniki Szali i Urszuli Szmidt dominowała radość. – Za czasów naszego dzieciństwa, w latach 50. i 60. minionego wieku było bardzo biednie, ale ludzie się szanowali, było miło i radośnie – podkreślała kilka razy Irena Kwoczała. – Jak wracaliśmy z pasterki, to w sklepie warzywnym paliło się światło i widzieliśmy skrzynki z pomarańczami. Wcześniej ich tam nie było, wystawiali je tylko na pokaz, że są, że dowieźli. Pomarańcza to był taki luksus, że serwetki, w które była zawijana co dziesiąta z nich, obwąchiwaliśmy z zachwytem. A tę białą osłonkę przy skórce wygryzaliśmy ze smakiem. Ostatnio czytałam, że to jest bardzo zdrowe, więc może nawet dobrze, że tak było – śmiała się.

Najważniejszy jest pasternak

Mowa była oczywiście o tradycyjnych śląskich potrawach wigilijnych: makówkach, siemieniotce i moczce. Przyrządzane są do dziś, choć przepisy w każdym domu różnią się detalami. – Siemieniotka z nasion konopi nam dzieciom nie smakowała, bo była gorzkawa, ale po kilku latach polubiliśmy i w domu robimy ją do dzisiaj – mówiła Weronika Szala. – To było bardzo niesmaczne, ale musieliśmy to jeść! – śmiał się Gerard Kurzaj. – Mama uważała, że bułka ze sklepu do makówek się nie nadaje, że to musi być ciasto wyjątkowe na ten jeden dzień. Z ciasta drożdżowego na kołocz robiła długie weki i to było na makówki. Na deser była moczka. Wygląda to nieciekawie, ale jak się spróbuje, to smak jest niezapomniany, wyjątkowy. Obok piernika i suszonych owoców najważniejszy był w niej pasternak. Jak on naciągnął aromatem, to smakował jak ananas. Do dzisiaj robię moczkę w 10-litrowym garnku – wspominała Irena Kwoczała. Wyjątkowe były też niektóre naczynia używane do wieczerzy wigilijnej: salaterki i miseczki wyciągane tylko raz do roku.

Dzieciątko przychodzi przez okno

Po wigilii rzykało się, tak jak i przed. Śpiewało się kolędy, w niektórych domach i przez dwie godziny. – Ojciec tylko raz w roku wyciągał stare skrzypce i grał wtedy kolędy, a moi bracia dokuczali, żeby mówił, co gra – wspominała z uśmiechem Irena Kwoczała. Po kolacji panny wychodziły do lauby albo na podwórko i nasłuchiwały, z której strony zaszczeka pies. – To był znak, że z tej strony przyjdzie kawaler – wspominały sławięciczanki. Ojcowie szli dać resztkę opłatków zwierzętom. Choć nie we wszystkich domach zwyczaj dzielenia się opłatkiem był znany. Zaczął się zakorzeniać dopiero po II wojnie światowej. – Kiedy zawieźliśmy opłatki do Teksasu, to potomkowie XIX-wiecznej emigracji ze Śląska w ogóle nie wiedzieli, co to jest i po co to jest, było to dla nich dziwne – opowiadał Gerard Kurzaj.

Przez otwarte wcześniej okno przychodziło Dzieciątko. – Pewnej nocy przed świętami zobaczyłem, jak mama w tajemnicy przede mną maluje stare narty, które gdzieś kupiła. Marzyłem o nartach! A potem na górce pierwszy skok i narta złamana! – wspominał. Urszula Szmidt po kilkudziesięciu latach wciąż pamięta ze wzruszeniem domek dla lalek, jaki zrobił dla niej ojciec, Irena Kwoczała – piękną, dużą lalkę, którą potem skradli, ale i oddali Romowie obozujący wtedy między Sławięcicami i Niezdrowicami.

Radość dzielona z innymi

Radość Bożego Narodzenia nie zamykała się tylko w murach domów i kręgu rodzinnym. Wszyscy wspominali, jak mama kazała dzieciom zanosić jedzenie chorym, ubogim, żyjącym samotnie sąsiadkom, albo nawet zapraszać na wigilię. – To pamiętanie o kimś, kto jest sam albo chory, cały czas było. Myśmy wtedy tego nie doceniali. Dopiero później zrozumieliśmy, czego nas przez to rodzice i nasze omy nauczyli. Kto wie, czy takie posłanie z jedzeniem na Boże Narodzenie nie uratuje niejednego z nas i dostaniemy się do nieba, gdzie ta samotna pani Sławka – pamiętacie ją? – na pewno jest – mówił G. Kurzaj. Wspominał także, że poprzedni proboszcz sławięcickiej parafii, ks. Jan Piechoczek kilka czy kilkanaście razy organizował na plebanii wigilię dla ubogich, chorych, samotnych mieszkańców. – Jakby za tym nie stała ta Nowina, w którą wszyscy wierzyli i my staramy się wierzyć, to by te wszystkie wyjątkowe świąteczne przygotowania nie miały sensu. Nikt o tym głośno nie mówił nawet. Ale to wisiało nad nami: że coś ważnego się wydarzy, że Ktoś się narodzi – podsumowywał Gerard Kurzaj.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.