Pod okiem św. Brata Alberta

Karina Grytz-Jurkowska

|

Gość Opolski 03/2024

publikacja 18.01.2024 00:00

Schronisko dla mężczyzn w Bielicach to dla jednych chwilowy azyl, dla innych – niemal dom.

	Kolęda wśród mieszkańców placówki. Kolęda wśród mieszkańców placówki.
Karina Grytz-Jurkowska /foto gość

Bielickie schronisko jest jednym z największych schronisk dla mężczyzn w Polsce i największym na Opolszczyźnie. Placówka w tym roku obchodzi 35 lat istnienia.

Niełatwe początki

Idea stowarzyszenia pomagającego bezdomnym pojawiła się już w latach 70 ub. w. W 1981 roku grupie inicjatorów z bratem Jerzym Adamem Marszałkowiczem udało się powołać Towarzystwo Pomocy im. Adama Chmielowskiego i uruchomić schronisko we Wrocławiu. W 1988 roku J. Marszałkowicz pojawił się w Bielicach, bo dowiedział się, że jest tu obiekt, który nadaje się na przytulisko.

– To dworek liczący ok. 400 lat. Należał do rodziny Schaffgotschów. Potem mieszkały tu siostry służebniczki, po nich augustianie i benedyktyni. Jestem tu od 1970 r., prawie 42 lata byłem proboszczem i starałem się dbać nie tylko o kościół, ale też o ten budynek, który po odjeździe benedyktynów stał pusty. W nim br. Jerzy zorganizował Schronisko Brata Alberta. Gdy w 1989 roku powstało koło bielickie, byłem w jego zarządzie, potem w pomoc włączyła się Teresa Rojek i kolejne osoby. Czasem przebywało tu ponad 250 ludzi z całej Polski. Mieszkali na schodach, korytarzach, na strychu, w tym jednym budynku. W ciągu dnia chodzili po wsi, stąd zdarzały się różne nieprzyjemne sytuacje – wspomina ks. Bronisław Dołhań, emerytowany już proboszcz parafii w Bielicach i kapelan schroniska.

To on przez lata pełnił funkcję wiceprezesa bielickiego koła. A odzyskawszy w 1989 r. 13 ha ziemi, przekazał ją pod uprawy schronisku, z zastrzeżeniem, że jego mieszkańcy będą się w razie potrzeby rewanżować pomocą udzielaną społeczności lokalnej.

I pomagali w remontach kościołów, w budowie domu kultury czy innych zadaniach.

Sam brat Jerzy Marszałkowicz, zwany potocznie księdzem, zamieszkał w jednym z pokoi schroniska wraz z trzema bezdomnymi. Zmarł 15 maja 2019 r. w wieku 88 lat. Dziś pokój ten zamieniony jest na izbę pamięci, w wielu miejscach są jego zdjęcia. Imię brata Jerzego nosi też drugi budynek schroniska.

Na chwilę i na dłużej

Aktualnie prowadzone są dwa schroniska: Schronisko dla Bezdomnych Mężczyzn im. św. Brata Alberta oraz Schronisko z Usługami Opiekuńczymi dla Bezdomnych Mężczyzn im. Brata Jerzego Adama Marszałkowicza. Łącznie azyl może tu znaleźć ok. 130 osób.

– W pierwszym są 73 miejsca. W tej chwili mamy tam 35 panów, ale przyjmujemy kolejnych. W drugim na 53 miejsca jest pełne obłożenie, a potrzebujący czekają na wolne miejsce. Teraz nie możemy przyjmować tylu osób, jak parę dekad temu, bo ograniczają nas przepisy, jednak zwłaszcza zimą nikomu nie odmówimy pomocy – mówi Aneta Szkolna, aktualna prezes zarządu Koła Bielickiego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta.

Tłumaczy, że schronisko jest miejscem tymczasowego pobytu, ale wiele osób z różnych względów (stan zdrowia, wiek) zostaje tu dłużej, bo nie mają dokąd wrócić.

– Zapewniamy tu dach nad głową, ciepły posiłek – obiad, śniadanie, kolację. Także ubrania, opiekę psychologa. Podstawowym i najważniejszym warunkiem w schronisku jest zachowanie trzeźwości – podkreśla prezeska.

Po przybyciu – ze względu na możliwość infekcji COVID-19, grypy, gruźlicy – każdy trafia na kwarantannę do kontenerów mieszkalnych. Rotacja osób jest dość duża, zwłaszcza w pierwszej części schroniska. Do drugiego budynku trafiają osoby wymagające częściowej opieki, na wózkach inwalidzkich itp.

Pomagamy im w zmianie opatrunków, higienie osobistej, spożywaniu posiłków, podajemy leki, wozimy do lekarza. Jednak ludzie muszą być choć częściowo samodzielni, bo inaczej nie możemy ich przyjąć, tylko skierować do ZOL-u – przyznaje A. Szkolna.

Ważne wsparcie

Początkowo schronisko utrzymywało się z datków, teraz koszty pobytu ponoszą ośrodki pomocy społecznej, a część sami panowie z rent czy emerytur. Jeśli są w stanie, zobowiązani są do wykonywania pracy. Ważna jest także współpraca z Bankiem Żywności, wsparcie różnych podmiotów.

– Można nam pomóc finansowo i rzeczowo. Zawsze potrzebne są środki czystości (mydło w płynie, pasty do zębów, przybory do golenia, szampony), chemia gospodarcza. W przypadku odzieży warto się z nami skontaktować (niepotrzebne są garnitury, raczej dresy, kurtki, mile widziane są buty). Jeśli żywność, to długoterminowa czy produkty rolne, np. ziemniaki. Nie wyrzucamy tu jedzenia i nikt nie chodzi głodny – zaznacza prezes koła.

To wymaga od pracowników zaangażowania i zapobiegliwości. – Staramy się, by panowie w ograniczonym stopniu poruszali się poza terenem ośrodka. W przeszłości zdarzały się bowiem różne incydenty. Z drugiej strony wielu panów pracowało u okolicznych gospodarzy, także teraz np. odśnieżają teren wokół kościoła, drogę do cmentarza, latem koszą. Pomagają nam w remontach, które się niemal nie kończą, dbają o obejście, mają dyżury na kuchni. To cenne, a i oni mają się czym zająć, mobilizuje ich to, czują się potrzebni. I wiem, że w razie potrzeby pospieszyliby mi z pomocą – podkreśla A. Szkolna.

Od niedawna stowarzyszenie prowadzące schronisko w Bielicach ma nową prezes i zarząd, jednak poprzedni nadal służą nieocenioną pomocą i wsparciem.

Pod opieką świętego

Schronisku patronuje św. Brat Albert Chmielowski. W październiku 2022 ks. Bronisław Dołhań postarał się o relikwie ojca ubogich i św. Jana Pawła II. Zostały one wprowadzone do kaplicy w ołtarzu przygotowanym i ufundowanym przez ks. Bronisława. – Kapliczki zrobił mój krewny z Równego, a wizerunki obu świętych wymalował artysta z Kietrza. Staram się, by raz w miesiącu była odmawiana litania do św. Jana Pawła II albo do św. Alberta Chmielewskiego – mówi ks. Dołhań.

Tradycją jest też kolęda poprzedzona modlitwą w kaplicy i kolędowaniem. Potem kapelan idzie do każdego pokoju, skrapia je wodą święconą, zagaduje mieszkańców. Cyklicznie organizuje również rekolekcje. – Przed laty z grupą kapłanów organizowaliśmy spotkania dla mieszkańców schroniska, a kiedy 12 lat temu odszedłem na emeryturę, zostałem z własnej woli kapelanem tego miejsca. I choć mam już 87 lat, nadal odprawiam Msze św. w niedzielę, jak trzeba to zaopatruję sakramentami, odwiedzam i zachęcam do zadbania o wieczność, nawet jak życie zdaje się przegrane. Dla tych, którzy nie mogą przyjść do kaplicy, założyliśmy radiowęzeł, dzięki czemu słychać nas w każdym pokoju. Cieszę się, że kiedy był tu bp Waldemar Musioł, niemal wszyscy przyjęli sakrament namaszczenia chorych – podkreśla ks. Dołhań.

Ważną osobą dla wielu mieszkańców był śp. br. Jerzy Marszałkowicz. – On mieszkał z nimi, rozmawiał, wyciągał do nich rękę, słuchał, nie oceniając. Myślę, że świetnie ich rozumiał. I tak, jak św. Brat Albert, oddał im wszystko. Zdarzyło się nawet, że przyszedł tu pieszo ktoś spod Poznania, mówiąc, że przyjechał do ks. Jerzego. Mimo że wiedział, że on już zmarł, chciał koniecznie tu zostać – wspomina A. Szkolna.

Na zakręcie życia

Każdy z mieszkańców ma za sobą jakieś trudne wydarzenia, ktoś w pewnym momencie życia ich zawiódł, czasem, jak w latach 90. ubiegłego wieku, przez przemiany gospodarcze stracili wszystko. W tamtych latach schronisko przeżywało największe oblężenie. Jest kilku mężczyzn, którzy są tam niemal od początku funkcjonowania placówki. Inni przychodzą tylko, by przetrwać mrozy, podleczyć odmrożenia czy inne schorzenia, bo wolą żyć poza schroniskiem. Niektórzy się usamodzielniają albo po jakimś czasie wracają do rodziny czy w swoje strony.

Pan Tomasz jest tu od trzech miesięcy i bardzo chwali warunki. Jest po udarze, cieszy się, że w Bielicach znalazł swój kąt. Pan Stasiu mieszka w schronisku od 20 lat, zna tu każdy kąt i wielu ludzi. Opowiada o poprawie warunków i zmieniających się zasadach. Wspomina ciepło br. Marszałkowicza.

– Brakuje go bardzo. Mówią, że opiekuje się nami z nieba, ale to już nie to samo. A ludzie – jedni przyjeżdżają na zimę, inni są dłużej, bo chorzy, to gdzie pojadą? Ale to już nie tyle, co kiedyś – podsumowuje.

Znakiem tych 35 lat istnienia jest też kilka rzędów grobów z drewnianymi krzyżami, położonych na styku schroniska i cmentarza, w otoczonej zielenią części.

– Często zaskakuje nas ich śmierć czy powrót na ulicę. Staramy się zachować profesjonalizm, nie przywiązywać się do ludzi, choć to trudne. A zdarza się, że ktoś trafia do nas w takim stanie, że musimy wezwać pogotowie. Staramy się pomóc każdemu, jak Brat Albert – mówi A. Szkolna.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.