Gdy ręce zajęte były szkubaniem, mieli czas na rozmowy, wspomnienia i śpiew.
Ponad trzy tygodnie grupa seniorek spotykała się w sali OSP Długomiłowicach, by szkubać pierze. Surowiec pozyskano już kilka miesięcy wcześniej od 25 gęsi i 30 kaczek.
– Przed laty szkubało się w domach. Potem coraz mniej. Wtedy niemal w każdym gospodarstwie były gęsi, kaczki, teraz mało kto je hoduje. Mamy w Długomiłowicach klub seniora, realizujemy różne przedsięwzięcia i pomyślałyśmy, że wrócimy do tej tradycji – opowiada animatorka Barbara Wołowska.
Chętnych nie trzeba było namawiać – kilkanaście, czasem nawet 20, osób przychodziło niemal codziennie na kilka godzin. Najpierw zajmowały się pierzem, potem był czas na kawę i drobny poczęstunek. Zadanie zostało wykonane – kilka dużych worków białego, miękkiego puchu trafi już wkrótce do poduszek, ale nie to było najważniejsze. Najbardziej liczyło się bowiem samo spotkanie, czas spędzony w swoim gronie. Były też niespodziewane odwiedziny kominiarza, co powinno zagwarantować szczęście, a na pewno sprawiło dużą radość.
Razem weselej
Tym razem wyszkubki trwały jedynie trzy tygodnie, kiedyś zaczynały się na wsiach po Nowym Roku, a trwały nawet do Wielkanocy. Gospodynie po kolei zapraszały sąsiadki, znajome, ciotki, kuzynki – młode dziewczęta i staruszki, czasem też dołączali mężczyźni. Szkubało się niemal cały dzień, zaczynając po porannym obrządku gospodarstwa aż do wieczora, z przerwą na ugotowanie obiadu. A codzienne, długie spotkania były świetną okazją do tzw. klachów (czyli ploteczek), wymiany informacji, przepisów, porad. Nie brakło różnych opowieści, wspólnego śpiewania i żartów. To była nie lada atrakcja dla najmłodszych.
– Większość tych osób pamięta jeszcze czasy, kiedy szkubało się pierze w domach. Ja też jako dziecko biegałam z innymi wokół stołu albo siedzieliśmy pod nim, nasłuchując, o czym rozprawiają dorośli – opowiada Barbara Wołowska.
– O tak, wtedy nadstawialiśmy uszu, licząc na ciekawe historie, bajki, legendy, np. o utopcach. A jak ktoś w trakcie szkubania kichnął do pierza albo zrobił się przeciąg, to biały puch unosił się wszędzie – śmieją się.
Na pierzyny dla dziewczyny
W jednym domu szkubało się parę dni, w innym dłużej, zależnie od tego, ile było zebranego surowca i chętnych do pracy. W ostatnim dniu był tzw. federbal – poczęstunek, którym pani domu dziękowała pracującym. Potem szło się do kolejnego domu. – Pierze było zwykle od gęsi lub kaczek. Najpierw były 3 podszkubki, co 6 tygodni. Resztę piór zabierało się już po zabiciu ptaków, zwykle jesienią. Potem pierze się suszyło, żeby te miękkie części łatwo odchodziły od twardej stosiny – tłumaczą panie Monika i Eleonora.
– Każda dziewczyna musiała mieć w posagu 2 pierzyny i 4 poduszki, a w jednej nieco dodatkowego pierza, tyle, żeby wystarczyło go na becik dla dziecka. Taka pierzyna ważyła i ze 4 kg – mówi Gerda Sobota. – To było potrzebne, bo zimy kiedyś były znacznie surowsze, a nie było centralnego ogrzewania, tylko tzw. bambenioki (piece zrobione z metalowej rury) albo piece kaflowe. Pod pierzynę wkładało się cegłę szamotową albo butelkę z wrzątkiem, zawinięte w ręcznik, żeby się łóżko nagrzało – wspominają inne.
– Nawet z tych twardych kłąków (zwanych fachowo stosinami) robiono jaśki, jeśli ktoś lubił spać wyżej. Niektórzy wypychali nimi też poduszki na krzesła albo materace – dodaje Bernadeta Kurowska z Biadaczowa.
Z czasem i pierzyny robiono coraz lżejsze albo przerabiano je na kołdrę. Tym razem z wyszkubanego pierza powstaną poduszki dla seniorów w Domu Opieki i Rehabilitacji „Ostoja” w Biadaczowie. – Mamy nadzieję, że przypomnimy im dawne lata, sprawimy trochę radości – podsumowują.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.