Utrapienie czy bogactwo?

kgj

|

Gość Opolski 10/2024

publikacja 07.03.2024 00:00

A u nas tak to śpiewają! – takie zdanie usłyszał choć raz chyba każdy organista i proboszcz.

Dr Mariusz Pucia – klarnecista, etnomuzykolog, współautor projektów badawczych i popularyzatorskich, założyciel, dyrygent i instrumentalista. Absolwent PSM II st. w Opolu i Muzykologii na KUL, jest adiunktem na Uniwersytecie Opolskim, specjalizuje się w tematyce kultury muzycznej Śląska. Dr Mariusz Pucia – klarnecista, etnomuzykolog, współautor projektów badawczych i popularyzatorskich, założyciel, dyrygent i instrumentalista. Absolwent PSM II st. w Opolu i Muzykologii na KUL, jest adiunktem na Uniwersytecie Opolskim, specjalizuje się w tematyce kultury muzycznej Śląska.
Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość

O wariantach melodycznych pieśni, czy całych nabożeństw opowiadał etnomuzykolog dr Mariusz Pucia podczas tegorocznego wielkopostnego dnia skupienia dla muzyków kościelnych, który odbył się 24 lutego w parafii św. Rocha w Starych Budkowicach.

Inaczej nie znaczy źle

W prelekcji pt. „Śpiewy religijne w drukach użytkowych a żywa tradycja” pokazał, z czego mogą wynikać różnice w melodii tej samej pieśni, występujące nawet w nieodległych od siebie parafiach.

– Powodem niekoniecznie muszą być błędy w recepcji, a zatem w zapamiętaniu melodii przez konkretną społeczność. Kościelni animatorzy korzystali przecież (i robią to nadal) z użytkowych źródeł pisanych, w których zanotowane – te same melodie różnią się znacznie. Zasłyszaną melodię warto poszukać zatem w dawniejszych zbiorach, by przekonać się, że to, co słyszymy jest spuścizną po poprzednikach i materiałach, z których korzystali. Tu dochodzimy do kwestii drukowanych materiałów nutowych i sposobu ich powstawania. Twórcy popularnych śpiewników (Mioduszewski, Siedlecki, Gillar, Hoppe i in.) redagowali je głównie w celu zapobieżenia zapomnieniu melodii, bazując na zapisie dokonanym wcześniej, bądź spisując „ze słuchu”, na podstawie żywej tradycji. Jednak z jednej strony nie zawsze potrafili precyzyjnie oddać niektóre elementy wykonań ludowych (zwłaszcza zdobienia i metrorytmikę), z drugiej często ulegali pewnym trendom, z których bodaj najbardziej charakterystyczna w zapisie była cecyliańska chęć powrotu do stylistyki chorału gregoriańskiego. A przecież nawet on nie jest stylistycznym monolitem – opowiada etnomuzykolog.

Pomoc, nie wyrocznia

Podejście do źródeł i przyjęte założenia redaktorzy danego śpiewnika tłumaczą zwykle we wstępie. Np. redaktorzy „Chorału Opolskiego” przyznają, że często trudno ustalić „możliwie najbardziej poprawną” wersję melodii. Szczególną trudność sprawiały śpiewy anonimowych twórców, przekazywane z pokolenia na pokolenie w lokalnej wersji. Główną zasadą, którą kierowano się przy wyborze wariantu melodycznego, spośród wielu funkcjonujących w parafiach, była jego możliwie szeroka reprezentatywność i względna poprawność. W niektórych wypadkach podano kilka melodii do tego samego tekstu.

– Zrozumiałe, że coś trzeba przyjąć do druku, jednak, wobec kilku wersji tego samego śpiewu, trudno osądzić, która jest mniej bądź bardziej poprawna. A jeśli wszystkie lub prawie wszystkie warianty wnoszą elementy warte pochylenia się nad nimi, zanotowania ze względu na wartość poznawczą, estetyczną czy kulturową, może trzeba przedefiniować rolę śpiewnika. Skoro niekoniecznie precyzyjnie przekazuje on warstwę muzyczną, jego funkcja winna polegać głównie na tym, by melodię utrwalić i przypomnieć, a nie wyznaczać jedynie słuszne wykonanie. Śpiewnik ma być pomocą, a nie jedynie słuszną wykładnią – podkreśla dr Mariusz Pucia.

Muzyczna tożsamość

Przekonuje, że liczy się nie tylko zapis, ale i interpretacja.

– W sztuce muzycznej kunszt artysty polega w dużej mierze na wyjątkowości wykonania, a zatem na interpretacji zapisu. W wypadku społeczności mówimy o manierze wykonawczej bądź lokalnej stylistyce – zachwycamy się stylem muzykowania lokalnych, na przykład góralskich czy wchodniokościelnych grup.W wypadku społeczności mówimy o manierze wykonawczej bądź lokalnej stylistyce – zachwycamy się góralami, ich muzykowaniem. To też może być spajającym, charakterystycznym elementem tożsamości. Stąd potrzeba takiego kształcenia muzyków kościelnych, by potrafili usłyszeć i zachować lokalny idiom, dbając jednocześnie o jego piękną interpretację – przekonuje.

Za przykład podaje „Gorzkie żale”, które mają różne brzmienia na Śląsku, inne są w wykonaniu śląskich Teksańczyków, odmienna jest też śpiewność melodii zachowanej przez Kresowian. Słychać to zwłaszcza w małych parafiach.

– Narzucając zatem wykonywanie zapisanej w śpiewniku wersji melodycznej, można nie tylko zniszczyć funkcjonujący cenny zabytek żywej tradycji, czyli niematerialnego dziedzictwa kulturowego, ale i zaszkodzić tym, którym muzycy kościelni powinni służyć, to znaczy uczestniczącym w liturgii. Lepiej posłuchać, co ludzie śpiewają, zapisać to, porównać z innymi zbiorami (np. korzystając z technologii cyfrowej), zharmonizować. Może uda się wówczas ocalić wiele melodii ciekawych, inspirujących, wartych odkrycia, zachowania, pokazania na nowo – zachęca etnomuzykolog.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.