Dziennik człowieka szukającego pocieszenia

Andrzej Kerner

|

Gość Opolski 10/2024

publikacja 07.03.2024 00:00

Chciałbym, żeby Wojciech Bonowicz napisał kiedyś taką książkę, która nigdy się nie kończy.

Autor (z prawej) z Bartoszem Suwińskim w opolskiej MBP. Autor (z prawej) z Bartoszem Suwińskim w opolskiej MBP.
Andrzej Kerner /Foto Gość

Pięć lat temu Wojciech Bonowicz, poeta, pisarz i biograf ks. Tischnera, napisał „Dziennik końca świata”, którego mottem i streszczeniem mogłoby być wyznanie autora: „Świat jest straszny, ale ja postanowiłem, że jest piękny”. Wkrótce po ukazaniu się tej książki wybuchła pandemia COVID-19, potem Rosja zaatakowała Ukrainę. Może ówczesny Dziennik Bonowicza był naprawdę proroctwem jakiegoś końca świata, a przynajmniej końca świata, jaki znaliśmy jeszcze w roku 2019? W każdym razie w roku 2024 świat wciąż istnieje, a Wojciech Bonowicz napisał „Dziennik pocieszenia”.

Nie mogę Cię przytulić

„Piszę ten dziennik pocieszenia, bo wiem, że Ci smutno. Bo wstałaś lub wstałeś z dziwnym ciężarem w sercu i nie wiesz, jak się go pozbyć ani co zrobić z rozpoczynającym się dniem. Bo trzeba żyć – chcesz żyć, lubisz żyć – a tak trudno się tego życia podjąć. (…) Piszę ten dziennik pocieszenia, bo nie mogę Cię przytulić. A wiem, że smutek, ciężar, niepokój mogą być większe niż siły, które mamy w pojedynkę (…). Piszę ten dziennik pocieszenia, ponieważ sam pocieszenia potrzebuję” − czytam we wstępie, tak bardzo osobistym i intymnym, że nie wiem, czy jest do pomyślenia w literaturze coś bardziej serdecznego i pisanego wprost. Z serca do serca, chciałoby się powiedzieć – ale to z pewnością byłoby zbyt czułostkowe określenie prozy Bonowicza. Jest zbyt dobrym pisarzem, by pozwolić sobie na popadanie w sentymentalizm. Na marginesie: od lat intryguje mnie rdzeń nazwiska poety: bono po łacinie znaczy „dobry”. Kiedyś będę musiał go o to zapytać, w Opolu jest przecież częstym gościem, był nawet współorganizatorem I Dni Tischnerowskich, które zorganizowała opolska Miejska Biblioteka Publiczna.

W każdym razie mam wrażenie, że „Dziennik pocieszenia” przynosi czytelnikowi pocieszenie nie tylko przez czytanie ciekawej, niedołującej literatury. To pocieszenie dokonuje się chyba przede wszystkim dzięki temu, że mamy dostęp do tego, co dobrego ma w swojej duszy Wojciech Bonowicz. Nie jest to łatwa rzecz – odkrywać jakoś siebie bez popadania w przesadę w jedną czy drugą stronę, dobra czy zła. Bonowicz to potrafi jak mało kto.

Nie szukajcie źródeł smutku

Książka składa się z ośmiu esejów, a ich źródłami są felietony, które ukazywały się w „Tygodniku Powszechnym”. Autor jednak znacznie je rozbudował i poszerzył. Mimo wagi tematów czyta się je z dziwną lekkością − że o radości nie wspomnę – dzięki wewnętrznej pogodzie tekstu i niezgryźliwemu, także autoironicznemu, humorowi oraz dzięki mistrzostwu słowa. Kiedy czytam Bonowicza, często mam wrażenie, że w jego tekstach − czy to w wierszach, felietonach, czy w prozie − nie ma słów zbędnych. W tym pocieszającym dzienniku Bonowicz opowiada o życiu i dzieli się swoim, także wewnętrznym, światem. Jest trochę tak, jakbyśmy siedzieli z nim przy stole, a on snułby opowieść o gawronach na podwórku, o tym, jak zwichnął kostkę w Nowym Jorku, o swoich lub żony snach, ulubionych lekturach czy o tym, jak ojciec uczył go pszczelarstwa. Są pyszne anegdoty, jest głęboka refleksja i spokojna narracja o tym, co w życiu się wydarza.

To opowieść, która odpowiada na wiele lęków naszego czasu. Ale nie ma w niej złotych rad, niezawodnych przepisów na wydostanie się z melancholii, depresyjnych epizodów, ze stresu czy przygnębienia. To sama opowieść o życiu wydaje się lecząca. Bonowicz przyznaje, że bardzo lubi życie. Mimo że sam potrzebuje pocieszenia i przyznaje, że coraz trudniej mu rano wstawać do życia. Paradoks? Niekoniecznie. Autor, kochając życie i szukając dla siebie i dla innych pocieszenia, potrafi przekazywać tę miłość do życia i pocieszenie znajdować. Jak to było? Szukajcie, a znajdziecie.

Książka dodaje nadziei czy też tylko namawia do pozwalania sobie na nadzieję. Dawanie nadziei szansy – co Bonowicz nazywa tu za swoim profesorem filozofii Jackiem Filkiem „nadziejnością”. „Nie szukajcie źródeł smutku. Jest ich dokoła mnóstwo, traficie na nie bez trudu. Szukajcie źródeł ulgi, pociechy, choćby odnalezienie ich wydawało wam się teraz nierealne” – pisze autor Dziennika. Nie jestem obiektywny. Teksty Wojciecha Bonowicza mogę jeść łyżkami. Chciałbym, żeby napisał kiedyś taką książkę, która nigdy się nie kończy. Żeby można było ją czytać do końca życia. Albo do końca świata.

Wojciech Bonowicz, „Dziennik pocieszenia”, Kraków 2024, ss. 205.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.