Moja Carapira

Karina Grytz-Jurkowska

|

Gość Opolski 15/2024

publikacja 11.04.2024 00:00

– Misje uczą cierpliwości, prostoty i zaufania Bogu – mówi pochodzący z Kędzierzyna-Koźla Bartłomiej Tumiłowicz.

Dwa lata posługi jako świecki misjonarz w Mozambiku podsumowuje bez lukrowania.

– Od dziecka lubiłem czytać reportaże podróżnicze. Lubiłem też pomagać innym. Dużo w życiu otrzymałem – wychowałem się w katolickiej rodzinie, wiele zawdzięczam swoim rodzicom, babciom, księżom z rodzinnej parafii, więc chciałem się tym podzielić. Misje pozwoliły mi to połączyć – przyznaje Bartek.

Urodził się i wychował w Kędzierzynie-Koźlu, współtworzył w rodzinnym mieście Ekstremalną Drogę Krzyżową, a z czasem koordynował ją na Opolszczyźnie. Studiując dziennikarstwo i kulturoznawstwo w Krakowie, trafił do duszpasterstwa akademickiego DAR i szybko zaczął się tam angażować. Przełomem były rekolekcje wielkopostne, prowadzone przez misjonarzy kombonianów, które obudziły w nim pragnienie wyjazdu na misje. Po nich zaczął chodzić na spotkania kandydatów do Ruchu Świeckich Misjonarzy Kombonianów, a jesienią 2019 r. pojechał na doświadczenie misyjne do Gulu w Ugandzie. Potem zdecydował się na dwuletnią misję jako świecki kombonianin. Po rocznych przygotowaniach i perypetiach związanych z pandemią, na początku 2022 r. trafił na misje do Carapiry w Mozambiku, razem z misjonarką świecką z Hiszpanii i małżeństwem z Brazylii.

Żywioł na początek

Niemal od razu stanął przed dużym wyzwaniem. Dziesięć dni po przyjeździe w Mozambik uderzył cyklon Gombe. Wyrządził wiele szkód – kilkanaście ofiar śmiertelnych, kilkadziesiąt rannych, zawalone ponad 3 tys. domów, kaplice i zniszczone uprawy. Kolejne ulewy zerwały mosty, zniszczyły drogi.

– Zburzone przez wiatr budynki da się odbudować w miarę sprawnie z gliny, patyków i z folii. Gorzej, że wicher i deszcze położyły uprawy kukurydzy i fasoli, nie będzie plonów i jest wysokie ryzyko głodu. Cyklon zerwał dach lokalnego magazynu zboża, a zgromadzone tam ziarno kukurydzy i fasoli zamokło. Właśnie kończy się pora deszczowa, kukurydza jeszcze nie dojrzała, a nowa już nie zdąży wyrosnąć – tłumaczy.

Jego pierwszym zadaniem była organizacja tymczasowego schronienia dla tych, którzy stracili dach nad głową, zbiórka pieniędzy na zakup żywności, środków medycznych, a w dalszej perspektywie blach, folii i innych materiałów do odbudowy domów najuboższych i kaplic.

– Rozdając ludziom ziarno fasoli i kukurydzy na zasiew, mówiliśmy, że w czasie żniw będziemy ich prosić o taką samą jej ilość, by móc wesprzeć kolejnych potrzebujących. Nie wszystko wróciło, ale to uczy solidarności – relacjonuje misjonarz.

Z czasem poznawał okolicę, życie i troski mieszkańców, zajął się projektami społecznymi i pozyskiwaniem funduszy. Nie przebiegały one bez trudności – wiele razy denerwował się niesłownością, nieterminowością bądź arogancją ludzi, urzędników czy nawet członków wspólnoty. Przerażały go niekompetencja w służbie zdrowia i korupcja. Za to inni dodawali mu otuchy, a odskocznią były wycieczki krajoznawcze w wolne dni – zwiedził tak, podróżując autostopem, wszystkie okoliczne państwa.

Blaski i cienie

Bo życie na misjach to nie tylko radość ewangelizacji. To też trudy aklimatyzacji, konieczność ułożenia relacji z różnymi ludźmi i choroby.

– W ciągu tych dwóch lat przeszedłem 15 malarii, wiele biegunek, przeziębień, dur brzuszny. Na ciele pojawiały się wysypki i bąble. Poważnie oparzyłem nogę, kilka razy byłem blisko złamania lub zwichnięcia kostki. Czasami całe dni prawie nie wstawałem z łóżka. Wielokrotnie byłem okłamywany, okradany, traktowany niepoważnie. Częściej przez swoich niż przez obcych. Bywałem przepełniony frustracją i rozgoryczeniem. Nie mogłem się odnaleźć, miałem serdecznie dość niektórych osób i nic mi się nie chciało. Marzyłem, żeby wyjechać. Jednak w tych trudnych chwilach Pan mnie wspomagał. Te doświadczenia pokazały mi, że tylko w Nim można pokładać nadzieję – przyznaje Bartłomiej po powrocie do Polski.

Podkreśla, że misjonarze i tak są w lepszej sytuacji niż Mozambijczycy. Wielu z nich cierpi niedostatek. – Często boso, w podartych koszulach, z motyką o krótkiej rączce idą na swoje poletko jeszcze po ciemku, żeby przekopać trochę pola, nim słońce ich przegoni, pracują niepewni czy plonów nie zniszczy żywioł albo ktoś nie ukradnie. W wioskach dzieci pracują zamiast iść do szkoły, bo rodziców nie stać na zeszyt za 1,40 zł czy długopis. Opieka medyczna, a raczej jej brak bądź słaba jakość to osobny rozdział – błędne diagnozy, odsyłanie pacjenta bez badań, co najwyżej z paracetamolem, amputacja w przypadkach, które w Europie wyleczono by w przychodni bądź zwykłym szpitalu – wymienia.

Misjonarze mają trwałe domy, pieniądze z bogatych krajów, samochody, opiekę zdrowotną i możliwość powrotu do kraju swojego pochodzenia. – Mozambijczycy nie mogą na to liczyć. Naszą rolą jest więc świadczyć i towarzyszyć. Dać poczucie tym ludziom, że nie są sami i są ważni. Z pomocą ofiarodawców możemy coś wybudować, podarować, wykupić receptę. Pokazać solidarność między społeczeństwami – dodaje.

Mimo przeciwności

Prócz projektów społecznych kędzierzyński misjonarz przygotowywał grupę uczniów z lokalnego technikum do bierzmowania, uczył podstaw angielskiego. Odwiedzał poszczególne wioski należące do parafii, a jest ich aż 95.

– Z tego powodu, że parafie są tak rozległe, Kościół opiera się na osobach świeckich – one prowadzą nabożeństwa, katechezę, przygotowują do sakramentów itd., w większości nieodpłatnie. Byłem odpowiedzialny za prowadzenie formacji w parafialnych grupach Sprawiedliwości i Pokoju oraz Caritas i pomocy braterskiej. A pod koniec września w sąsiedniej wiosce uruchomiliśmy szkółkę dla dzieci 4- i 5-letnich – wymienia Bartek.

W połowie pobytu dla polskiego misjonarza powiewem świeżości okazało się pojawienie się przedstawiciela Fundacji Betel, Andrzeja Kalinowskiego, który planuje zbudować w Mozambiku dom dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. – Ich sytuacja jest tam bardzo trudna. Dzięki naszej pomocy i zainteresowaniu nimi ich wartość w oczach otoczenia wzrasta, są lepiej traktowani. Z tą fundacją rozwijamy też program adopcji na odległość, szukając darczyńców, którzy będą wspierać najbardziej schorowanych i niepełnosprawnych comiesięcznym datkiem, za który kupujemy to, co najpotrzebniejsze – przyznaje Bartek.

Z pomocą MIVA Polska i ofiarodawców udało mu się też zebrać fundusze na samochód dla wspólnoty oraz sprowadzić, nie bez zawirowań, 44 wózki inwalidzkie, na które niektórzy czekali od wielu lat. Zakupiono też kilkadziesiąt par okularów dla osób mających problemy ze wzrokiem. Dużym sukcesem jest wybudowanie dwóch kaplic: w Tapalali i Munhavarze.

– Staramy się finansować zakup materiałów na budowę solidnych budynków, ale by wykonaniem konstrukcji zajęli się sami mieszkańcy. Wtedy traktują ją jako swoją – podkreśla.

Małe radości

To, co głęboko zapadło w serce młodego Polaka, to pogoda ducha, cierpliwe znoszenie trudów, bólu i otwartość mieszkańców Mozambiku.

– Te doświadczenia i spotkania z ludźmi są dla mnie bardzo ubogacające. Nadzieją napawa liczba powołań. Wiele osób podziwiam – np. 82-letni o. Antonio z Włoch, który spędził wiele lat tam, potem w Portugalii, zamiast spędzać czas na emeryturze, wrócił do Mozambiku i zadziwia swoją energią. Albo José Maria (72 l.),pokonujący pieszo bezinteresownie wiele kilometrów, by pomagać innym, katechizować.

Spotykałem wielu pomocnych ludzi, którzy podwozili mnie, zapraszali na jedzenie, a np. słysząc, że zostałem okradziony, dali jakieś pieniądze. Wielu ubogich, do których szliśmy, chciało nas ugościć tym, co mają. To czasem było wyzwaniem, bo chcąc poczęstować nas mięsem, co jest rarytasem, podawali np. pieczoną mysz albo sowę – a nie zjeść byłoby dla nich obrazą – opowiada Bartłomiej.

Misje nauczyły go też podchodzenia do wszystkiego z dystansem, cierpliwości i wytrwałości. I cieszenia się z małych rzeczy. – Wiele razy, klejąc się od potu i kurzu, cieszyłem się, że będę mógł się po prostu umyć, prysznic był luksusem. Albo położyć się do łóżka po ciężkim dniu. Po dniu w upale kilka szklanek zimnej wody smakuje lepiej niż schabowy. A ileż przyjemności sprawiają podmuchy wiatru podczas marszu. Proste radości, proste życie, proste marzenia – wymienia.

Wyjeżdżał z perypetiami, bo odwiedzając kolejne kraje Afryki, w Nairobi (Kenia) został zraniony w dłoń maczetą. Mimo to już planuje wrócić jesienią do Mozambiku.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.