Nowy numer 13/2024 Archiwum
  • marek
    12.01.2019 11:44
    niestety,jest zapowiedziane, że dzieci powstaną przeciw rodzicom i nawet o śmierć ich przyprawią, że wrogami człowieka będą jego domownicy; pytanie tylko,kiedy to będzie na świecie powszechne,tzn.dotyczyć każdej rodziny;tego nie wiemy,ale wiadomo,że jak się tak stanie,zaraz nastąpi koniec świata; wydaje się,że tego trendu odwrócić się nie także ze względu na ustawy/prawo stanowione przez władze,które sprzyja niszczeniu małżeństw i rodzin;
    • Gość
      12.01.2019 12:01
      masz objawienia?
      doceń 11
    • calluna
      12.01.2019 13:32
      Że taka jest przepowiednia to wcale nie oznacza, że trzeba ją już wdrożyć. Czyż każdemu z nas nie jest pisana śmierć? - czy to ma oznaczać, że w takim razie po co przeżywać dziesiąt lat, w staraniach, angażowaniu się, budowaniu... przecież można od razu umierać. Dopóki płonie twa świeca wszystko można zmienić - trzeba tylko chcieć, starać się, angażować, budować. Zamknięte koło, no nie? A więc wszystko jest tylko i wyłącznie w naszych rękach.
      doceń 3
    • Podajnik
      12.01.2019 15:38
      Tu raczej rodzice niszczą dzieci, a nie dzieci rodziców... I to coraz częstszy przypadek.
      doceń 9
    • Gość
      13.01.2019 09:12
      Tylko to dotyczyło prześladowań chrześcijan w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Natomiast odrzucenie Boga przez młode pokolenie skończy się masowym ateizmem a później karą Bożą. Na zachodzie Europy już za kilkadziesiąt lat ludzie odczują co to znaczy odrzucenie Boga kiedy islamiści zaczną mordować ateistów i chrześcijan.
      doceń 0
  • ed
    12.01.2019 16:26
    > W społecznej świadomości dokonują się zmiany rujnujące podstawy społeczeństwa.
    ....
    > Odejście od tradycji i wiary religijnej, która we wrażliwym punkcie została złamana.

    Hm. Zastanawiam się czy to właściwa kolejność, czy odejście od wiary i tradycji jest jednym ze skutków zachodzących zmian w społecznej świadomości - czy odwrotnie? Jako wierzący, ale nie tylko, powinniśmy chyba przyjąć ten drugi wariant. Powiedzmy sobie że ludzkie słabości, trudności w wytrwaniu z małżeństwie, zmagania z własnym egoizmem, były u ludzi od zawsze. Nigdy nie jest łatwo oddać całego siebie, poświęcić się całkowicie współmałżonkowi i rodzinie, zwłaszcza kiedy oznacza to nie tylko przyjemności. Bo tak na pierwszy rzut oka (serca?) miłość (zakochanie?) się objawia. Wspaniale jest być razem, obdarowywać się nawzajem szczęściem, czujemy że właśnie dajemy całego siebie, i to dawanie daje nam większe szczęście niż otrzymywanie. Niestety z czasem coś zaczyna zgrzytać, odzywają się jakieś bóle, pojawiają nieporozumienia których sami nie chcemy i nie wiemy skąd się biorą, upatrujemy przyczyn po drugiej stronie... A to co boli, to przede wszystkim nasz własny egoizm, dobrze przed nami samymi ukryty, ale wciąż w nas obecny. Jeśli nawet uda nam się go w sobie rozpoznać i odpędzić, niedługo wraca z innej strony, w masce której jeszcze nie znamy, i z nowymi pomysłami jak nasze wspólne szczęście znów zepsuć. To ciągła i bolesna walka, ze samym sobą... Wszak ego to my. Co dotąd pomagało ludziom w tej walce, umacniało ich, w ostateczności nie pozwalało uciec, łatwo zdezerterować? Ano właśnie Wiara, jeśli nie miłość do Boga, to chociaż strach przed złamaniem Przysięgi złożonej w obliczu Najwyższego... No i presja opinii społecznej, wyznającej tę samą wiarę i potępiającej łamanie jej zasad i złożonych przed ołtarzem przysiąg. Bez autorytetu Boga przysięga staje się pomału już tylko obietnicą złożoną drugiemu człowiekowi, coraz bardziej rozmytą i coraz mniej zobowiązującą, dochowywaną "w miarę możliwości", wreszcie coraz łatwiej przychodzi nam samego siebie rozgrzeszyć z jej niedotrzymania... Tak to widzę, choć te wszystkie słabości są mi doskonale od wewnątrz znane, moja religijność należy już do zamierzchłej przeszłości, lecz wciąż uważam się za człowieka wierzącego, i cieszę się że istnieje Ktoś, przed kim Przysięgi należy bezwzględnie dochować. By już całkowicie nie stracić szacunku dla samego siebie.
    doceń 9
  • kret
    12.01.2019 18:48
    Dobrze,że ksiądz to co widzi potrafi ując w formę krótkiego przypomnienia- felietonu.Bo o krzywdę dzieci upomną się kamienie!jak bardzo komplikuje się życie obyczajowe przy braku rodziny składającej się z małżonków i dzieci, chociażby spędzanie wigilii.Wigilia nierodzinna odbywa się na różne sposoby, u mamy, u taty....a jeszcze u babci ale już bez dziadka który nie jest z babcią.Biada nam, którym się nie chce myśleć! Od braku myślenia zaczyna się spadanie po równi pochyłej, czyli życie nie jako człowiek a jako zwierzęcia.Zwierzę chce mieć dobrze, człowiek też więc przekreśla swoje człowieczeństwo nadane mu przez Boga- Stwórcę.Ot, tyle...prosta definicja tego co się z nami ludźmi stało w ostatnich 30 latach...nie zwracamy się z pytaniami o siebie do Boga!
    doceń 10
    • o
      12.01.2019 21:21
      Nieobecność Boga w naszym życiu. Niewątpliwie. A dlaczego od ostatnich 30 lat? Czyżby religijności i zwracaniu się ku Bogu sprzyjała opresyjna sytuacja społeczeństwa "za komuny", opór wobec ateistycznej "władzy" która próbowała walczyć z kościołem i wiarą wbrew przekonaniom większości, jednym słowem jak trwoga to do Boga? Banalne ale w dużym stopniu prawdziwe. Głębokie myślenie nie było szczególnie potrzebne, i nie byliśmy do niego przygotowani ani uformowani. W nowej sytuacji, wobec nowego systemu (braku) wartości, okazaliśmy się nieodporni jak Indianie na ospę. Z drugiej strony Bóg, pozostawiając nas jako część świata zwierzęcego, "zapomniał" wyłączyć w nas zwierzęce instynkty, a przynajmniej poddać je kontroli naszego rozumu. Pozostają w nas tak potężne, że zdolne są bez trudu wyłączyć myślenie i naszą wolę. Kto myśli że potrafi rozumowo nad nimi zapanować, po prostu ich jeszcze w pełni nie doświadczył. Być może potrafią to ludzie specjalnie przedtem uformowani i świadomie nad sobą pracujący, ale większości z nas tej formacji i świadomości brak. Zresztą gwarancji że byłaby skuteczna też nie ma i są przykłady. Nie bardzo możemy ufać w swój rozum i myślenie. Powinniśmy zdać się na Boga, ale tego też nie potrafimy. Jednak spróbujmy, nic innego nie pozostaje.
      • elle
        14.01.2019 14:07
        A może jest to jednak kwestia uformowania rozumu, który jest wyjątkowo skłonny do korupcji umysłowej? Z moich obserwacji wynika, że nie ma takiego łajdactwa, którego człowiek nie byłby w stanie usprawiedliwić rozumowo (często całkiem logicznie, wychodząc jednakże z błędnych założeń) a nawet nazwać dobrem. Dr. Mengele podobno bronił się twierdząc, że on te dzieci biorąc do eksperymentów medycznych to wręcz ratował, bo inaczej poszłyby prosto do gazu. A co powiedzieć o "dobrych" pedofilach, którzy "na prawde" kochają dzieci? O "terapełtycznej" aborcji, żeby się dzieci nie męczyły? O rodzicach z "in vitro" , którzy do posiadania dziecka dążą dosłownie po trupach swoich dzieci? O prawie do "godnej" śmierci, która tak się składa, ze się okazuje dużo tańsza od opieki paliatywnej? O rozwodach, dla dobra dzieci? O rozwiązłości, którą podobno wynika z naszej zwierzęcej natury, więc nic poradzić się nie da, choć jakoś potrafimy się opanować przed jedzeniem surowego mięsa prosto z podłogi. itd. O nowoczesnych dogmatach twierdzących, że orientacja seksualna jest determinowana biologią i nie da się jej zmienić, ale już płeć jest tworem kultury , więc można? Podobno wszystko zaczęło się od zaniechania edukacji klasycznej (łacina, logika, filozofia), która formowała człowieka do myślenia, na rzecz masowej edukacji podporządkowanej potrzebom rynku ...
        doceń 4
        0
  • stefan1
    13.01.2019 20:17
    "Wujek nie przesadzaj" - to częsty zwrot 15 latka do księdza, brata swego dziadka. To nie moda, to nie czas lekceważenia wiary. To nadszedł czas o którym wielu z nas pisało wiele, wiele lat temu. To nadszedł czas gdy lekcje religii w szkole stały się "zbytecznym obciążeniem" dla dzieci. Presja wywierana przez księży katechetów na młodzież opuszczającą religię jest powodem lekceważenia tejże przez młodzież. Niestety ale wujek - ksiądz - w wieku po 70 nie rozumie i nie chce zrozumieć błędu jaki popełnił kościół odchodząc od religii prawdziwej na rzecz religii masowej. Jednym słowem " wyluzuj babcia" niczym się nie różni od "nie przesadzaj wujku"
    doceń 9
  • otake
    14.01.2019 09:34
    Pewnie że tak. Z tym że o ile pamiętam, to o religię w szkole najaktywniej wojował nie Kościół, lecz świeżo upieczone przy okrągłym stole "elity" polityczne, pragnące się w oczach ludzi jakoś uwiarygodnić. Wszystko miało być "jak przed wojną", przywracano przedwojenne nazwy kopalń, ulic czy dzielnic, jakieś Paryże w Sosnowcu, wrócić miały gimnazja i religia w szkole, jak za "starej Polski". A jak stara Polska to wiadomo, kapitalizm, a jak kapitalizm to my - kapitaliści, a nie uwłaszczona nomenklatura i Współpracownicy. Kościołowi nie wypadało oponować, choć prawie w każdej parafii dopiero co wybudowano nowe domy katechetyczne, wyposażone lepiej niż przeciętna szkoła. Tak na marginesie, przedwojenna religia w szkole też dała efekt masowy, ale raczej płytki. Pokolenie moich rodziców uczęszczało w niedzielę do kościoła, ale w większości był to już bardziej tradycyjny sposób spędzenia niedzielnego ranka, niż głęboka religijność. Nie budziły też wśród nich zachwytu takie pomysły jak w powojennym technikum, gdzie katecheta próbował zmuszać wszystkich uczniów do przyjeżdżania nieraz z odległych miejscowości na niedzielną mszę do swojego kościoła nieopodal szkoły. A jak działała komunikacja w niedzielę, to pamiętamy, pomijając że w tygodniu też szału nie było. Komunie nie udało się wprawdzie Kościoła wyeliminować, ale udało się pewnie nieświadomie wpędzić go w pewne koleiny, z których do dziś nie potrafi się wygrzebać. Do masowego udziału "wiernych", wtedy "na złość komunie" łatwo było się przyzwyczaić, ale odnaleźć w "nowej" rzeczywistości baaardzo trudno.
    • elle
      14.01.2019 14:58
      No dobrze, ale wierni to tez Kościół (także Pan jest Kościołem i Pana rodzina), a tym czasem Pan pisze tak , jakby wierni byli przedmiotem zabiegów Kościoła - czyli kogo? duchowieństwa? To my, czyli ja i Pan mamy się odnaleźć w nowej rzeczywistości i naszym to jest obowiązkiem , żeby się nasze dzieci w niej również odnalazły. Dzisiaj w dobie internetu, youtuba, powszechnej edukacji człowiek a nie jego proboszcz jest odpowiedzialny za swoją wiarę. Owszem przed wojną było inaczej. Był powszechny analfabetyzm, we wsi książkę posiadał wyłącznie ksiądz i nauczyciel, po wiedze trzeba było się udać do biblioteki w dużym mieście i do tego furmanką. Teraz wystarczy odpalić internet i ma Pan dostęp do wszystkich pozycji każdego doktora kościoła, nauczania papieża na żywo oraz kazań najlepszych kaznodziejów. Nie da się już odpowiedzialności za atrofię własnego życia duchowego zrzucić na swojego proboszcza.
      • otake
        15.01.2019 09:41
        Dałem gwiazdkę za wysiłek i przywołanie miłych wspomnień. Nie sprzed wojny, choć bosko byłoby gnać po wiedzę furmanką lub saniami przez zaśnieżone pola, jeśli znalazłoby się miejsce. Nam musiały wystarczyć solidne buty (gumowce?), bo biblioteki i księgarnie bywały w co większej wsi, ale jednak błoto, albo obowiązkowo spóźniony autobus czy pociąg, zatłoczony tak że stało się na jednej nodze, i to nie swojej. Ale ileż radości i podniecenia było gdy wracaliśmy ze świeżo wypożyczoną lub co rzadko kupioną książką, na którą rzucaliśmy się natychmiast bez opamiętania, nawet zaniedbując sen i codzienne obowiązki. Szczęście polegało też na tym, ze tych książek był jednak "skończony" wybór, do tego bibliotekarz czy księgarz potrafili doradzić co wziąć, więc wszyscy wokoło czytali i wiedzieli mniej więcej "to samo". To tworzyło jakąś intelektualną i nie tylko Wspólnotę, gdzie można było o wszystkim dyskutować, ale nie było potrzeby spierać się co do faktów. Słowo drukowane miało swój Autorytet, nie drukowano "byle czego", mieliśmy się na czym oprzeć a nie o co bez przerwy kłócić. Oooo, Internet to co innego. Wszystko można tam znaleźć, każdy może wykopać tam coś innego, mądrego i nie bardzo, każdy wykrzykuje co "wie" nie słuchając innych, nie ma wspólnej "podstawy" i na czym budować Wspólnoty. Jest alienacja i atomizacja. Czy nie potrzeba tu jakiegoś Animatora, Integratora, Przewodnika, Moderatora? Czy naprawdę Proboszcz lub wikary nie mają już tu nic do roboty? A aktywność społeczna, animacja i organizacja lokalnych środowisk, zdaje się bardzo popularna zwłaszcza w Ameryce? Niepotrzebna, bo jest Internet? Nauczanie JPII uważam za najpiękniejszą, najbardziej przemyślaną i kompletną katechezę jaką można sobie wyobrazić, słuchałem jej i w milionowych tłumach pod gołym niebem, i częściej z radiowego głośnika, nie przerywając czynności. Jak i miliony Braci. Tak tworzyła się niepowtarzalna Wspólnota. Internetu nie było. Czy dziś nasz Papież wrzuciłby do niego te wszystkie homilie i inne dzieła, i sprawa byłaby załatwiona? Ilu by to przeczytało, i jak zrozumiało? No sorry, Internet Proboszcza czy Kapłana jednak nie zastąpi. Ani naszej chęci poszukiwania Mądrości, oczywiście, też nie. Pozdrawiam serdecznie.
        doceń 0
        0
  • Slezan
    14.01.2019 09:50
    A co robił ksiądz wcześniej, aby jego parafianie tak nie żyli?
    • kret
      14.01.2019 20:53
      Ksiądz robi to do czego jest powołany i - mam nadzieję robi- wzywa Boga by zszedł, by był wśród ludzi.I w czasie mszy św i w życiu codziennym parafian, mieszkańców okolicy...Od tego jest ksiądz!Od trzymania rak nad nami i proszenia Boga za nas. A my jesteśmy po to by prosić Boga za kapłanów naszych.Tyle i aż tyle...jak w rodzinie, jedni drugich kochajmy
      doceń 3
Dyskusja zakończona.

Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.

Zapisane na później

Pobieranie listy