- Zostali ci, którzy nie mają dokąd lub za co uciec - mówi s. Urszula Brzonkalik FMM, polska misjonarka, w relacji z Aleppo (Syria).
Ktoś oszacował, że 80 proc. uchodźców koczujących wczoraj na dworcu w Budapeszcie uciekło z Aleppo. W tej ośmiomilionowej przed wojną metropolii, a dziś liczącej około trzech milionów mieszkańców, od siedmiu miesięcy mieszka s. Urszula Brzonkalik, polska Franciszkanka Misjonarka Maryi. W rozmowie telefonicznej opisuje aktualną sytuację w mieście, które już zyskało miano Sarajewa XXI wieku.
- Aleppo podzielone jest na trzy strefy: kontrolowane przez armię rządową, rebeliantów i islamistów (ISIS vel tzw. Państwo Islamskie - red.). Na liniach granicznych między tymi strefami ciągle słychać strzały. Zasypiamy i budzimy się z odgłosem wystrzałów. Natomiast w ciągu dnia ludzie usiłują żyć, chodzić do pracy, choć to wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem. Jak się wjeżdża do Aleppo, to jest jedna wielka ruina. W centrum jest stosunkowo spokojnie. Jednak sytuacja zmienia się co godzinę. Wychodzi się z domu i nie wiadomo, czy się wróci. Ludzie, którzy mieszkają na wyższych piętrach, są narażeni na bombardowania. Ale jest też wiele wybuchów naziemnych, zasadzek, dawniej liczne były porwania dla okupu. Dlatego bogaci uciekli. W Aleppo została średnia klasa, która nie ma dokąd uciec, i biedni, którzy nie mają za co uciec. Ostatnie miesiące są bardzo smutne, bo to, co wy oglądacie jako finał w Europie, my oglądamy jako początek. Ludzie robią wszystko, żeby tylko stąd uciec, wszelkimi środkami transportu. To nie jest tak, że przez 24 godziny jest zagrożenie. Ale po tych 4 latach ludzie już nie wytrzymują napięcia. Ileż można się bać, ile nie spać w nocy, ile tulić dzieci i mówić: to nic, to nic, zaraz przestanie. A wiemy, że nie przestanie. To, niestety, są ludzie, którzy nie mają wielkiego wykształcenia, trochę usłyszeli, że gdzieś tam są Niemcy i to jest bogaty kraj, który przyjmuje uchodźców - mówi s. Urszula Brzonkalik.
Czy w kościołach zachęca się wyjazdu albo pozostania w mieście?
Po bombardowaniu... Aleppo Media Center - Trzeba zostawić prawo wyboru ludziom. Nie można potępiać tych, którzy wyjeżdżają, ani zachęcać, aby zostali, bo sytuacja jest naprawdę bardzo niebezpieczna. Widzę mnóstwo ludzi, którzy zostali z wyboru: żeby pomagać innym, i tych, którzy mówią: tutaj było całe nasze życie, gdzie my teraz pójdziemy, żeby zaczynać życie gdzie indziej? Jestem pełna podziwu dla tych, którzy zostają - mówi siostra.
Od dwóch miesięcy w Aleppo nie ma wody. ISIS odciął linie wodociągowe mieszkańcom stref kontrolowanych przez rebeliantów i rząd. Ludzie stoją w kolejkach do cystern. - Sytuacja jest tragiczna, można sobie wyobrazić, co to oznacza przy 40-, 45-stopniowym upale. Nie można prać, nie można się wykąpać. Myślę, że 4 lata wojny tak nie zniechęciły ludzi jak te dwa miesiące. Można żyć bez prądu, bez telewizji, nawet bez wentylatora, ale żyć bez wody się nie da - mówi s. Urszula.
Czytelnikom „Gościa Opolskiego” klasztor sióstr franciszkanek w Aleppo nie jest obcy. Wspomagali finansowo akcję dożywiania mieszkańców Aleppo prowadzoną na terenie klasztoru przez Jezuicką Służbę Uchodźców (JRS). Ta akcja trwa nadal. Codziennie gorący posiłek otrzymuje 10 tysięcy osób. Mimo, że w linia demarkacyjna i jednocześnie linia frontu zbliża się do klasztoru na niebezpieczną odległość, np. w czerwcu było to 200 metrów.
- Gdybyśmy zamknęły nasz klasztor i wyjechały stąd, to po prostu JRS nie miałaby gdzie codziennie przygotowywać posiłków dla tylu osób. Nasza obecność to nie jest tylko wybór: ocalić życie czy narażać je, ale także wybór: pomóc albo nie pomóc. Więc my w tej części miasta, gdzie jako tako można żyć, próbujemy pomóc tym, którzy żyją na zrujnowanych obrzeżach - wyjaśnia polska misjonarka. Pomoc JRS idzie do wszystkich: chrześcijan i muzułmanów.
- Nie zaglądamy do dowodów osobistych. Pomagamy wszystkim, którzy potrzebują pomocy, a ogromną większość mieszkańców stanowią przecież muzułmanie. Na 3 miliony mieszkańców chrześcijan zostało ok. 40 tysięcy. Chrześcijanie potrzebują przede wszystkim pomocy duchowej, bo trzeba powiedzieć szczerze: jeśli dostaną się w ręce islamistów, to ich los jest nie do pozazdroszczenia. Jest panika wśród chrześcijan. Ale trzeba nauczyć się żyć, ufać dzień po dniu, szukać możliwości życia godnie - mówi s. Urszula. Na terenie klasztoru sióstr franciszkanek zamieszkało 5 rodzin, które w bombardowaniach straciły cały dobytek.
W podziemiach klasztoru przechodzą szkolenie wolontariusze Czerwonego Półksiężyca, muzułmański odpowiednik Czerwonego Krzyża. - Wśród ludzi panuje tu wielka solidarność. Nie patrzą: muzułmanin czy chrześcijanin. Wzajemnie podtrzymują się na duchu. Widzę heroiczne postawy na każdym kroku. Nawet wyjście do pracy jest heroizmem. Każdy przeżyty dzień tutaj to heroizm - mówi polska misjonarka.
S. Urszula Brzonkalik FMM
Andrzej Kerner /Foto Gość
Dlaczego zgodziła się na propozycję przeniesienia z Bejrutu do Aleppo, najbardziej niebezpiecznego miejsca nie tylko w prowincji bliskowschodniej zgromadzenia sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi, ale być może na całym rozpalonym Bliskim Wschodzie?
- To jest najłatwiejsze pytanie. Ponieważ jestem siostrą... Jestem tu siedem miesięcy, ale ani minuty nie żałowałam, że powiedziałam „tak”. Wierzę w moc posłania. Skoro Bóg przez przełożonych mnie tu posłał, to daje też wielką łaskę. Pozdrawiam Opole! - kończy przerywaną osiemnastokrotnie rozmowę telefoniczną siostra Urszula Brzonkalik, była studentka chemii na Uniwersytecie Opolskim.
Więcej na ten temat w "Gościu Opolskim" nr 38/ 20 września.