O tym, dlaczego wstąpiły do klasztoru opowiadają opolskie jadwiżanki.
W Czarnowąsach mieszka obecnie s. Felicjana Mnich, najstarsza jadwiżanka w diecezji (pierwsza z prawej). Obok niej s. Anastazja, s. Aldona oraz s. Awelina Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Dlaczego wybrały klasztor, zamiast założyć rodzinę, mieć u boku męża i gromadkę dzieci? To pytanie zadają sobie często świeccy, zwłaszcza w Dniu Życia Konsekrowanego. Padło ono także w czasie rozmowy z siostrami ze zgromadzenia św. Jadwigi, podczas zbierania materiałów do artykułu, który można przeczytać w bieżącym numerze Opolskiego Gościa (nr 5/2016).
- Najpierw do klasztoru, też do zgromadzenia sióstr jadwiżanek wstąpiła moja, starsza o dwa lata siostra - Immaculata. Ale nie poszłam za siostrą, tylko z powołania. A dlaczego te siostry? Znałam je już wcześniej, do nich chodziłam jako panna. Tam właśnie przełożona – s. Kolumbana Potocka, pochodząca ze znanego, szlacheckiego rodu nauczyła mnie szyć i haftować. Siostra jadwiżanka przychodziła też pielęgnować moją chorą mamę – opowiada s. Felicjana, która w tym roku, jak Bóg da, świętować będzie 100 rocznicę urodzin i 80 (sic!) - życia zakonnego.
Do grobu świętej Jadwigi w Trzebnicy przyjeżdżają nie tylko jadwiżanki Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Przez lata była krawcową, nauczycielką robót ręcznych i wychowawczynią przedszkola, a jeszcze kilka lat temu szyła habity nowicjuszkom i naprawiała odzież tak siostrom jak i podopiecznym.
- U mnie było odwrotnie - uśmiecha się s. Aldona, której za rok minie pół wieku spędzone w klasztorze. - Moja mama była krawcową i często służyła siostrom pomocą w tym zakresie. A ja jak to dziecko kręciłam się koło nich, obserwowałam, raz nawet siedziałam na kolanach Matki Bożej - bo w kościele, gdzie coś wspólnie przygotowywały, była taka duża figura. W siostrach wyczuwałam taką aurę tajemnicy, która mnie bardzo pociągała. Zaczęłam jeździć do nich Bogucic i mając 19 lat znalazłam tam wszystko, czego pragnęłam. Zawsze chciałam uczyć dzieci i nawet to udało się zrealizować.
Przyznaje, że choć bywały trudne chwile, jak w życiu każdego człowieka, to nic by nie zmieniła. Podkreśla, że w Czarnowąsach mają szczęście - spowiednika, z którym zawsze mogą porozmawiać, wsparcie innych sióstr… I jest na miejscu kaplica - tam, przed Jezusem zostawia się wszystkie swoje problemy.
Dni skupienia i rekolekcje to okazja do spotkań z siostrami z innych domów i zgromadzeń Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Siostra Anastazja, najmłodsza stażem z moich rozmówczyń (20 lat „za furtą”), będąc licealistką myślała o wstąpieniu do klasztoru, patrząc na będące tam elżbietanki, ale zarzuciła ten plan. Do czasu, gdy miała zostać moderatorką w nowo powstającej parafii w rodzinnych Tychach. Tamtejszy franciszkanin, o. Bernardyn pokazał jej dom jadwiżanek w Katowicach. Odtąd nie mogła znaleźć spokoju w sercu. Dopiero w murach klasztoru znalazła pewność, że tu jest jej miejsce.
Przed i po wojnie wiele dziewcząt pracowało w placówkach prowadzonych przez siostry jako pomoc - w przedszkolach, domach opieki, w kuchni. To często owocowało odkryciem powołania do życia zakonnego. Tak właśnie było w przypadku s. Aweliny pochodzącej z Łomnicy k. Olesna. Dziś, w Czarnowąsach nadal ciepło wspomina zakrzowski klasztor, gdzie była przez lata. Odkąd zdecydowała, że nie wraca do domu, mija już 65 lat. Jej mama po kilku latach przyznała, że choć trudno było jej się z tym pogodzić, to decyzja córki była najlepszą z możliwych.
Bywa, że powołanie odkrywa się niespodziewanie, nie mając wcześniej kontaktu z siostrami. Wspominają o tym siostry będące w Zakrzowie.
Obecna przełożona, s. Norberta, pochodząca z Brennej, przez 43 lata była katechetką i zakrystianką. O swoim powołaniu wspomina: - Miałam dwie ciocie franciszkanki w Wiedniu, ale sama wybierałam się do felicjanek. Gdy ojciec nie pozwolił, bym pojechała do nich, pod wschodnią granicę, pojechałam do jadwiżanek. Trafiłam akurat na obłóczyny i już zostałam.
Choć mają różny kolor welonu, założyciela i charyzmaty, wszystkie wpatrzone są w Jezusa i Jego Matkę Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość - A ja trafiłam tu z poczty, gdzie kiedyś pracowałam - uśmiecha się zawadiacko s. Czesława, rodem z Czarnowąsów. - Rozwoziłam przesyłki i listy, czasem robiąc psikusy ludziom, gdy jechałam swoją trasą o innej porze niż zwykle... A o wstąpieniu do zgromadzenia zdecydowałam mając 17 lat.
Będąc jadwiżanką pokonywała jeszcze więcej kilometrów, bo została kierowcą biskupa Damiana Zimonia. Do dziś można ją zobaczyć za kierownicą zielonego, otrzymanego od brata auta.
A siostra Gemma, pochodząca z Rzeszowszczyzny tłumaczy: - Ja wcześniej nie znałam żadnej jadwiżanki, ale po prostu kochałam dzieci i dlatego wybrałam zgromadzenie, które ma to w charyzmacie. I pracowałam jako katechetka i zakrystianka 35 lat. Dziś jestem na emeryturze, chodzę o kulach, nie uczę już religii. Ale modlimy się za Kościół, Ojczyznę, za ludzi, zwłaszcza za moich dawnych uczniów, za dzieci zagrożone aborcją i prosimy o nowe powołania…
O początkach zakonnych nieobecnej akurat, bo będącej na rekolekcjach s. Adeli mówią tylko – Ile sióstr, tyle dróg powołania. Każda inna, tylko Pan Jezus ten sam.