Odpowiedzialność za brak dialogu spoczywa po stronie władzy.
Dramatyczny koniec roku 2016 w Dobrzeniu Wielkim i głodówka protestacyjna mieszkańców w obronie swojej gminy natrętnie przywodzą mi na myśl spotkanie sprzed lat z księdzem Denisem Faulem w Irlandii Północnej. Sorry, jeśli to zbyt dalekie reminiscencje, ale mocno odżywają nie tyle wspomnienia, ile przestrogi i myśli tego księdza.
Ks. Faul to legendarna postać w konflikcie północnoirlandzkim. Uważany przez rząd brytyjski za „księdza IRA” (Irlandzkiej Armii Republikańskiej). Ale to właśnie on doprowadził do zakończenia strajku głodowego uwięzionych członków IRA, w wyniku którego na śmierć zagłodziło się dziesięciu bojowników o jedność Irlandii. Ks. Faulowi udało się przekonać rodziny pozostałych do podłączenia głodujących do kroplówki. Argument: kontynuowanie strajku głodowego zrodzi wielkie napięcia w społeczności oraz ogromny ból rodzin i przyjaciół strajkujących.
Uważam, że podobna sytuacja - z zachowaniem proporcji - jest w tej chwili w Dobrzeniu Wielkim. Po wczorajszej deklaracji premier B. Szydło, że decyzja zapadła i sprawa jest przesądzona, trwanie strajku głodowego nie ma obecnie sensu. Przerwanie go nie oznacza kapitulacji, bo mieszkańcy zadecydowali o kontynuowaniu innych form protestu w przyszłym, 2017 roku. Teraz szkoda zdrowia i bólu głodujących.
Ale to - jako podsumowanie całego roku napięć i protestów - byłoby za mało. Nadal odwołuję się do bohaterskiego - śmiercią grożono mu niejeden raz, z różnych stron - ks. Faula. Za główną przyczynę konfliktu w swojej „małej ojczyźnie” uznawał on - to może być dość zaskakujące, bo uważamy Irlandię Północną za pole konfliktu katolików z protestantami, republikanów z lojalistami - chciwość. Zatem powtórzę za nim: „greed! greed!” - bo chciwość, zachłanność stały również u podłoża planów powiększenia Opola (podatki z elektrowni…).
A największy problem społeczności - wciąż nie opuszcza mnie widok twarzy i słowa monsignora Faula - to dylemat: albo przemoc, albo uzdrowienie i pojednanie. Bez zaniechania przemocy nie zacznie się proces uzdrawiania sytuacji i pojednania.
Sęk w tym, że mieszkańcy podopolskich gmin spotkali się z przemocą administracyjną. Prezydent Opola planów wchłonięcia sołectw z nimi nie konsultował. Wojewoda wydał opinię pomijającą podstawowy fakt - gremialny sprzeciw społeczności. Wreszcie - żaden reprezentant rządu nie spotkał się z protestującymi. Przez cały rok ignorowany był głos mieszkańców wyrażany w wielu - i to licznych - protestach.
Owszem, protestujący nie żałowali przykrych, czasami niestosownych - moim zdaniem niepotrzebnych - epitetów zarówno pod adresem prezydenta, wojewody jak i wiceministra sprawiedliwości, który przyznał, że przeforsował projekt „większego Opola”. Tylko, że mieszkańcy gmin podopolskich byli tu stroną słabszą, niejako bezbronną, nie mieli realnych prawnych instrumentów wpływu na rozwijającą się sytuację. Odpowiedzialność za brak dialogu spoczywa więc po stronie władzy.
Ten brak można w każdej chwili naprawić. Bez kroku władzy w stronę protestujących trudno myśleć o uzdrowieniu i pojednaniu.