Jubileusz to rocznica pięćdziesiąta. Siedem tygodni lat, czyli 7 x 7. I ten następny rok – to właśnie rok jubileuszowy.
A że nie każdy doczeka tego zwanego złotym, ludzie wymyślili srebrny, słyszałem o miedzianym i zielonym. Nadto diamentowe i żelazne. I dobrze. Każda okazja dobra, by cieszyć się z Bożych darów i za nie dziękować. By cieszyć się z obecności życzliwych ludzi – im także dziękować. W życiu kościelnych wspólnot święcenia kapłańskie najczęściej zbiegają się liturgicznie z Zesłaniem Ducha Świętego, a organizacyjnie z końcem roku akademickiego. Zatem przełom maja i czerwca obfituje w parafiach w jubileuszowe uroczystości.
Jakie one są? Bardzo różne. Nawet nie będę próbował tego klasyfikować. Miałem trzy razy kazania na złotych jubileuszach. Bardzo różni byli ci złoci jubilaci. Jedno wszakże było poza wszelką wątpliwością – parafianie darzyli ich ogromną życzliwością, nie brakowało wzajemnego przywiązania jubilata do parafian, parafian do jubilata. Jeśli nawet dyskretnie usuwał się w cień, to parafianie równie dyskretnie przygotowali co trzeba. I było w każdym przypadku Bogu na chwalę. Ludzie zaś mieli powód do radości.
Piszę o tym, bo od czasu do czasu dają się słyszeć krytyczne głosy. Że to kult jednostki, że to księża ważniejsi od Pana Boga, że powinni ludziom służyć, a nie fetować, że Ewangelia uczy pokory, a nie stawania na pierwszym miejscu. Te i inne racje zawierają zdania prawdziwe. Ale w opaczny kontekst wbudowane. I zwykle wypowiadają je (albo i wypisują) ludzie z zewnątrz. Z zewnątrz parafii, z zewnątrz diecezji, często z zewnątrz Kościoła. Dlatego nie warto zwracać na nich uwagi. A warto przypatrzyć się jubilatom... Każdy inny. Jedno mają wspólne – przez długie lata żyli sprawami parafii, Kościoła, sakramentów, liturgii. Błędy? Jasne, że popełniali. Mimo błędów w dniu jubileuszu ludzie zasypują ich kwiatami. Pewnie dlatego, że tacy zwyczajni, ze swymi przywarami i niedoskonałościami, a byli dla parafian przewodnikami trudnej drogi przez grzeszny świat.
Ale tak naprawdę nie jubileusz, zwłaszcza złoty, jest ważny. Jubilata niepokoi pytanie, co dalej...? Może jeszcze rok – dwa na parafii, już na pół gwizdka, bo siły nie te co kiedyś. Potem dom emerytów... To też niepokojące. Bo przez całe życie było się panem u siebie, a w domu emerytów to już inaczej. A jeśli akuratnie miejsca nie ma? Trzeba czekać, aż ktoś odejdzie. A tam najstarszy wiekiem dobry kolega. Oj, lepiej nie myśleć... Bywa jeszcze inaczej. Jubilat do domu emerytów, gospodyni do swojego mieszkanka – sił ma na tyle, że długo będzie sobie radzić. I grom z jasnego nieba – choroba! Ona nie ma nikogo! Całe życie dla księdza, dla parafii, dla Kościoła. Co teraz? Jubilat zamieszkał w tym mieszkanku, służąc chorej i spłacając dług kilku dziesiątków lat. Dziwił się, gdy ktoś wyrażał swój podziw. „Co ja takiego robię? Po prostu trzeba, a czasu mam teraz dużo”.